Okay, miałam zwykłą ochotę udusić Poisona. Ale na jego szczęście nie było na to czasu. Duchy pomknęły za nami, sunąc z łatwością nad ziemią, podczas gdy my musieliśmy uważać na wszelkie grzęzawiska i tego typu atrakcje. Jak cały czas mi się zdawało, pomost był jedynym bezpiecznym przejściem przez bagna. Toteż pilnie szukałam błękitnych ogników. Minęło minuta, dwie, trzy, a ani duchy nie przestały nas gonić, ani też nie dostrzegłam nigdzie niebieskiego blasku. Było coraz ciemniej, coraz gorzej widzieliśmy podłoże. Duchy powoli, aczkolwiek systematycznie zmniejszały dzielącą nas odległość. Straciłam już niemalże nadzieję, kiedy kątem oka dostrzegłam migający między drzewami błękitny płomyk.
- Tam – krzyknęłam do Poisona i zmieniłam kierunek biegu. Basior szybko zareagował i już po dwóch minutach wpadliśmy na trzeszczący, pokryty jakimiś roślinkami pomost. Goniące nas duchy zatrzymały się kilka metrów dalej, warcząc ze złością. Unosiły się chwilę w tamtym miejscu, a potem rozwiały się, tak po prostu.
- Mówiłam, że to bezpieczne miejsce – powiedziałam. – Tą ścieżką, za ognikami, chyba powinniśmy dotrzeć w mnie odludne miejsce. Jeśli te duchy odpuściły, miejmy nadzieję, że i inne nie będą chciały nas tu zaatakować.
Mimo wszystko narzuciliśmy sobie dość szybkie tempo. Oboje chcieliśmy jak najszybciej opuścić to miejsce i udać się w spokojniejsze rejony watahy. Drogę wskazywały nam niebieskie ogniki, których tym razem zamierzaliśmy pilnować jak oka w głowie. Po jakimś czasie zaczęło się nieco rozjaśnia, a smród bagien jakby nieco zelżał…
<Poison?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz