niedziela, 29 listopada 2015

Od Heroiki - Opo Wojenne

Biegłam między drzewami, kiedy wzory na moim futrze ponownie zaczęły promieniować błękitnym światłem. W pierwszej chwili spięłam się, myśląc, że spostrzeżenie niebieskiej łuny na pniach drzew wiąże się z atakiem nowe przeciwnika. Gdy jednak zdałam sobie sprawę, że to nic wrogiego, przyspieszyłam. Po chwili wbiegłam prosto w środek bitwy. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co ze sobą począć. Wśród panując wkoło ciemności rozświetlonych jedynie bladym blaskiem księżyca świat wydawał się obcy i wrogi. Nikłe czarne cienie czarnych postaci walczących wokół potęgowały uczucie grozy. Przez ułamek sekundy chciałam zawrócić, skryć się do bezpiecznego lasu, ale coś sprawiło, że zostałam. W przeszłości nie miałam wiele okazji, by przekonać się, jak jestem lojalna. I to przyczyniło się między innymi do mętliku w głowie. Zrobiłam więc to, co zawsze pomagało mi w takich sytuacjach – potrząsnęłam łbem. Kiedy już wszystko stało się jasne, przez myśl przeszło mi jedno zdanie: „Heroiko, dlaczego wszystko obmyślasz?” No, właśnie, dlaczego? Dłużej jednak nie mogłam zastanawiać się nad odpowiedzią. Mianowicie jakiś spory kot spostrzegł w końcu moje świecące na niebiesko futro i rzucił się do ataku. Przymknęłam oczy. W następnej chwili skoczyłam w jego stronę, przelatując tuż nad jego, jak się okazało, cętkowanym grzbietem. Kocur wyhamował i ponowił atak. Tym razem, na moje nieszczęście, nie chybił. Potężne pazury rozdarły mi bark. Syknęłam z bólu, a w następnej chwili wgryzłam się w łapę zwierza. Rana nie była wielka i też niezbyt krwawiła, a to wszystko przez, co prawda nie tak znowu grubą, warstwę czarnego futra. Sekundę później wyleciałam w powietrze, odepchnięta. Kiedy wylądowałam na twardej ziemi, ponownie obijając już i tak dość obolałe żebra, stało się ze mną coś dziwnego. Wstałam. Coś dobijało się z mojego wnętrza, podpowiadało mi, co robić… Aż nagle zrozumiałam. Jak to się dzieje, że tak słabo walczymy? Dlaczego nie stosujemy się do tradycji naszych przodków, wilków bez mocy, pochodzących z odległej Północy? Dlaczego nie wykorzystujemy ich dającej efekty, wręcz genialnej strategii? Dlaczego poszła ona w niepamięć? To przecież tylko krótka formułka: skok, ugryzienie, odskok. Dlaczego nie walczymy jak prawdziwe wilki, dlaczego nie walczymy, jak nas stworzono, dlaczego nie próbujemy być tacy jak oni? Co z naszych mocy, skoro i tak nie zawsze przydają się na polu bitwy? Po co nam moce, po co ochrony, po co? Kiedyś tego nie było, kiedyś wszyscy byliśmy inni… Podniosłam wzrok. Czarny kot wpatrywał się we mnie szmaragdowymi oczyma. Jeśli wierzył w swój refleks, to się zawiódł. Atak nastąpił błyskawicznie. Nim lampart się obejrzał, krwawił z szyi. Następnie wykonałam krótką serię szybkich skoków, każdy zakończony był sukcesem. Jednak to nie ja kierowałam tymi ruchami – kierowała nią inna istota, bardziej prymitywna, istota, którą byłabym, gdyby nie ewolucja naszego gatunku. Ale ta istota nie walczyłaby, gdyby nie właśnie ta ewolucja – bez niej nie byłoby Basiora Ciemności, bez niej może nigdy nie byłabym Obrończynią… Kiedyś mogły przetrwać tylko najsilniejsze wilki. Gdzie zniknęło to dzikie prawo Głuszy? Co to ma być – jacyś szamani, medycy, zwykle wszystkie szczenięta dożywają starości… Zirytowana ponownie zaatakowałam, a kiedy kły przecięły pysk wrogo nastawionego zwierzęcia, zdałam sobie sprawę z moich czynów. Robiłam tak, bo tak nakazywało mi prawo przodków. Dlaczego akurat mnie dopadają takie dziwne rzeczy? Bo gdzieś w głębi chcę powrócić do przeszłości? Wydałam dziki, bojowy okrzyk i znów zaatakowałam, rozrywając ucho kota. Popatrzył na mnie jak na wariatkę.
- Tak, kotku, jestem wariatką. Masz coś przeciwko temu!? – mówiąc to walnęłam kocura łapą w pysk. Odsunął się, prychając, a ja w między czasie zmyłam się z jego pola widzenia, choć tak w zasadzie przebyłam tylko kilkanaście metrów. Przemknęłam w inne miejsce pod osłoną drzew, przygotowując plan działania. Chwilę później realizowałam jego pierwszą część – złapałam jakiegoś ptaka i zjadłam go, jak można się było spodziewać. Teraz chciałam znaleźć kogokolwiek znajomego – Scarlet, Anubisa, Tokyę, Unię lub kogoś tam jeszcze. Jednak czy to było mi dane czy też nie, o tym się miałam wkrótce przekonać.

C.D.N.

środa, 18 listopada 2015

Od Heroiki - Opo Wojenne

Po ostatnim dziwnym zdarzeniu nie zajęłam się jednak szukaniem kolejnego przeciwnika, a poszukiwaniem kolacji, obiadu, śniadania, czy jakkolwiek chcecie nazywać ten posiłek. Tknąć leżących wokół ciał wrogów nie ośmieliłam się dotknąć, poza tym napawały mnie wstrętem i odrazą. A tak w ogóle, to zauważyłam, że od dłuższego czasu nie zachowuję się jak wariatka. Po pierwsze – to podejrzane, po drugie – trzeba to jakoś zmienić. Ale wciąż pozostaje jedno pytanie: jak to zrobić? Takie zachowania często przychodzą mi same i tu właśnie znalazłam problem, którego nie potrafiłam w tamtej chwili rozwiązać. Jedynym sposobem na to było czekać, a u mnie nie zawsze można znaleźć pokłady cierpliwości, choć bardzo rzadko. Niestety, miałam pecha – akurat tego cudownego dnia moja cierpliwość skończyła się, a w pobliżu nie było sklepu. To smutne, ale cóż, czasami takie jest życie. A wracając do szukania czegoś na ząb – dostrzegłam szare, puchate uszy wystające ponad kępki krwiście zielonej trawy. Podkradłam się cicho w ich stronę, uważając na leżące na ziemi ciała sług Basiora Ciemności, no i oczywiście na wszelkie inne niespodzianki. Jednym susem pokonałam dzielącą mnie od ofiary odległość i zagłębiłam kły w ciele zaskoczonego szaraka. Kiedy już miałam zabrać się do konsumpcji, poczułam nagłe uderzenie w głowę i film się urwał.
***
Pierwsze, co poczułam, to silny ból głowy. Spróbowałam otworzyć oczy, lecz udało mi się tylko trochę uchylić powieki. Z tego, co widziałam i czułam, wydedukowałam, że leżę na twardej ziemi, nic poza tym. Wzięłam głęboki oddech i spróbowałam szerzej otworzyć oczy. I tym razem mi się udało. Rozejrzałam się wokoło. Świat wydawał się taki szary, opuszczony i osowiały, bez cienia życia, za to skąpany w pięknym, zimnym świetle księżyca. I znów ta myśl – czy bitwa się już skończyła? Jak długo leżałam tutaj, nieprzytomna? Sądząc z pory dnia, albo kilka godzin, albo dzień czy dwa. Do moich uszu dotarły odległe odgłosy bitwy. Świetnie inni walczą, a ja się tu wyleguję. Zmusiłam ciało do posłuszeństwa, wstałam, ale kiedy wykonałam pierwszy krok, powtórka z rozrywki. Kończyny odmówiły współpracy i tym oto sposobem ponownie ległam na ziemi, pod drzewem, w środku nocy. To się robi… nudne. Wcale nie miałam w tamtej chwili ochoty, by tak leżeć i wpatrywać się w korony drzew, a jednak robiłam to przez jakiś czas. Pomiędzy ostałymi na gałęziach złotymi liśćmi prześwitywało usiane gwiazdami nocne niebo. Dostrzegłam również surowy, blady księżyc, który roztaczał wokół zimny, srebrny blask. Była to piękna noc, ale… Wstałam i odwróciłam głowę w kierunku, z którego dochodziły odgłosy walki. Wzory na mojej sierści ponownie zaczęły świecić, a ja ruszyłam przed siebie, wpierw idąc, a potem biegnąc coraz szybciej i szybciej. Zamierzałam walczyć z innymi wilkami. I nic w tej chwili nie mogło mnie powstrzymać.

C.D.N.

czwartek, 5 listopada 2015

Od Heroiki - Opo Wojenne

Jeden oddech. Jeden szybki ruch. Jedno ugryzienie. Jeden krok w tył. I tak cały czas. Po chwili oglądałam zakrwawionego i rannego przeciwnika. Oddałam mu za ostatnie rany, więc spokojnie mogłam zniknąć. Odbiegłam od tamtego miejsca blisko trzysta metrów, szukając wzrokiem Scarlet, Anubisa, albo kogokolwiek, kto należał do WKS. Przebyłam kolejne pół kilometra, klucząc między walczącymi, aż dostrzegłam to, czego zdecydowanie nie chciałam ujrzeć. Anubis stał na śniegu, który nie wiem skąd się tam wziął, otoczony kręgiem czarnych istot, wiernych sług Basiora Ciemności, bezlitosnych, ale chwilami słabych. Po chwili rzuciły się na niego. Jednak czarny basior z łatwością odparł ich atak, szarpał ciała i miażdżył kości. Po pokonaniu tych kilkunastu zwierząt oblizał ubrudzony szkarłatną krwią pysk. Wtedy na pole bitwy wbiegło ni stąd, ni zowąd stadko białych saren. Wzięłam to za dobry znak. Jednak następne sekundy zamroziły mi krew w żyłach. Anubis rzucił się na grupę biegnących kopytnych, za nim pognało dwóch wrogich wojowników. Łapy miałam jak z ołowiu, nie potrafiłam się ruszyć, postąpić choćby kroku, dane mi było tylko patrzeć na zagładę niewinnych zwierząt i sług przeciwnika. Mogłoby to tak trwać niemal w nieskończoność, gdybym nie dostrzegła, jak Anubis przygotowuje się do ataku na kilkudniowe sarniątko, również śnieżnobiałe. To przebrało miarkę. Przecież miało ono jeszcze przed sobą całe życie… Pobiegłam w tę stronę tak szybko, jak jeszcze nigdy nie biegłam. Złapałam sarnę w biegu, tuż przed nosem Gammy. Odbiegłam jak najdalej od tamtego miejsca. Przypłaciłam co prawda to posunięcie raną na łapie, ale uratowałam jedno istnienie. Wbiegłam w las, by po jakimś czasie odnaleźć kilka zbitych krzaków. Tam zostawiłam białe sarniątko, bardziej, niestety, nie mogłam mu w tamtej chwili pomóc. Trzeba było wracać na pole walki, co też zrobiłam. Dostrzegłam słonia, jakiegoś centaura, kajmana, koalę i takie tam stworzenia. Jeszcze tylko brakowało hipokampa i byłby komplet. Wtedy ujrzałam (aż chce mi się powiedzieć konia szachowego) czarnego jednorożca ze skrzydłami, a może pegaza z rogiem, trudno określić. On również miał te dziwne zielone oczy, które, na moje szczęście czy nieszczęście, zobaczyły akurat mnie. Koń wspiął się na tylne nogi, a potem ruszył ostrym galopem prosto w moją stronę. Otoczyła mnie psychobariera, ale przecież mój przeciwnik również znał czary. Przecież w końcu jest od czegoś to coś, co ma na głowie. I rzeczywiście, po chwili wystrzelił ku mnie fioletowo-różowy promień, który odbił się od bariery i niemal trafił rykoszetem tego skrzydlatego z rogiem. Wtedy czarny ogier zmienił kształt i stał się olbrzymim smokiem, następnie zionął we mnie ogniem, a kiedy to nie podziałało, usiłował mnie zdeptać – nic z tego, choć moja osłona troszkę na tym ucierpiała. Zwierz przybrał szybko zwyczajną, o ile się nie mylę, postać i przyjrzał mi się uważnie. Czujne, zielone oczy z zapałem śledziły każdy mój ruch, z uwagą oglądały każdy włos i zapamiętywały każdy szczegół. Nie byłam stworzeniu dłużna. W końcu zaczynało mi się nudzić. Ile tu jeszcze będziemy stać, gapiąc się na siebie!? Jak na zawołanie koń zrobił nagły wypad do przodu, ale jego róg odbił się od mojej psychobariery, przez co skręcił głowę w bok. Wykorzystałam okazję i wgryzłam się w szyję zwierzęcia. Nie minęły dwie sekundy, a poczułam nagłe szarpnięcie i upadłam na ziemię. Przewróciłam się na drugi bok i wstałam, chcąc uniknąć stratowania przez kopyta ogiera. Skoczyłam w jego stronę, poczułam nagły chłód i stanęłam w pół skoku. Przez chwilę unosiłam się w powietrzu, a potem spadłam, boleśnie się przy tym obijając. Kilkugodzinna walka wyczerpała ze mnie siły. Przymknęłam oczy i zaczęłam rozmyślać, czy polegnę tutaj, pokonana, zamiast pomóc innym? Pewnie i tak przegramy, więc na cóż mój wysiłek. Wróg jest silniejszy. „This is the end of all hope”. Ale wtedy w moim sercu zakwitła nowa nadzieja. Do mojej świadomości nareszcie dotarła myśl, że możemy to wygrać, że wszystko będzie dobrze. Któż powiedział, że sprawa jest z góry przesądzona? Wygram tę walkę, a wataha wygra wojnę, damy radę. Otworzyłam oczy i stanęłam naprzeciw konia.
- Chcesz się bawić w magiczne sztuczki, tak? – wycedziłam z złością. – Proszę bardzo, chętnie się pobawię.
Wzory na moim futrze zaczęły świecić, rozlewając wokół błękitną łunę. Oczy pozostawiały dziwne smugi w tym samym kolorze, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Zaatakowałam konia, on odsunął się przerażony, jednak nie mógł uniknąć rany. Pod gradem zadawanych z coraz większą szybkością i celnością uciekł, zostawiając mnie samą. Pobiegłam przed siebie, na chybił trafił wybierając kolejnego przeciwnika. Ofiarą padł olbrzymi tygrys, zdziwiony atakiem z pozoru tak małej istotki. Jak się domyślałam, pokonywał on zazwyczaj przeciwników używając siły fizyczne, jednak w sprawach dotyczących psychiki był co najwyżej amatorem. Nie potrafił osłonić się przed atakiem umysłowym, nakazałam mu stać bez ruchu pięć sekund. Tyle czasu w zupełności mi wystarczyło, by zranić go porządnie w łapę i wdrapać się na jego grzbiet. Przygotowałam się do zadania ostatecznego ciosu. Nie wiem jak to się stało, ale spojrzałam w górę. Ciemne chmury rozwarły się, ukazując księżyc i upstrzone gwiazdami niebo. Przez powstałą w ten sposób szczelinę przeleciał biały gołąb, a moje futro musnął wiatr. W świetle księżyca wzory wyglądały jeszcze dziwniej i zarazem… magicznie. Dostałam znak, mam wybór. Miejmy nadzieję, że dobrze zrobiłam… Zeskoczyłam z grzbietu czarnego zwierzęcia, spojrzałam na nie i wyszeptałam jedno słowo:
- Odejdź.
Tygrys spojrzał na mnie, a potem odwrócił się i spokojnie ruszył na poszukiwanie innej ofiary. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Musiałam sobie wszystko spokojnie poukładać, a do jasnego myślenia niezbędna jest odpowiednia ilość tlenu. Wzory na moim futrze świecą, co samo w sobie jest dziwne, potem widzę białego gołębia, a na końcu tygrys słucha mojego polecenia. Nic z tego nie rozumiem, a podejrzewam, że nie ja jedna. Ale jak na razie jeszcze nie wygraliśmy. Trzeba poszukać nowego przeciwnika.
C.D.N.