środa, 30 września 2015

Uwaga!

Mamy pewny problem. Chodzi o zakładki "Rasy wilków" oraz "Fauna naszych terenów". 
Pewnie spytacie: jaki to problem? 
A mianowcicie tekst jest mocno pomieszany i pokręcony - wygląda jak istny bełkot, przez co odstrasza potencjalnych członków którzy mogli by dołączyc do watahy. 
A tym samym staje się naszym głównym problemem! 
Tak więc zadam jedno pytanie: Czy pomożecie nam w poprawianiu stron?

Przykład:

Przed

"Jedna z Ich żart wskrzeszenie zmarłych Mocy LUB uleczanie Wilków Tych Lekko i ciężko rannych Jak."

Po

"Jedna z ich mocy to wskrzeszanie zmarłych lub uleczanie wilków tych lekko jak i ciężko rannych."

Rozumiecie?

Za pomoc przewidziana nagroda w postaci WZ! Za jedno poprawione zdanie - 50 WZ!

Poprawione zdania przesyłajcie do sowa38 na howrse albo w komentarzu ;)

~ Gamma Anubis

Od Scarlet - Opo Wojenne

Z niechęcią ruszyłam dalej w poszukiwaniu reszty watahy, zostawiając Anubisa na pastwę losu, mimo że on sam chciał, abym go zostawiła i poszukała reszty watahy. Włóczyłam obolała nogą, w której ciągle czułam ból. Wróciłam w miejsce, gdzie pokonałam pierwszego wroga i znalazłam mój łuk. Podniosłam go i nasłuchując, podreptałam dalej.
Chociaż była jesień, spróbowałam posadzić wokół mnie parę małych kwiatków, by mój i ich zapach zmieszał się w jedno, aby trudno było mnie wyczuć. Udało się (chyba).
Trochę maszerowałam, odzyskując częściowo siły. Wyczułam obcy zapach i ujrzałam wroga nade mną. Dwa mroczne orły leciały na mnie z ukosa. Przestraszyłam się, bo nigdy nie strzelałam do latającego celu. Nigdy się nie nauczyłam. Myślicie, że tak łatwo zabić orła? Dla mnie to nie było takie łatwe.
Ptaki były bliżej. Przerażona wystrzeliłam jedną strzałę i trafiłam w jednego. Drugi się nie zatrzymywał, przyspieszył tylko lot. Był już prawie przy mnie, gdy zdecydowałam się na improwizacje i wbiegłam w gęste drzewa. Niestety ten skręcił za mną. Robiłam szybkie zwroty między drzewami i omijałam je szerokim slalomem. Kątem oka zauważyłam malutką norkę. Może i to nie było zbyt mądre, ale postanowiłam w nią wbiec. Oczywiście, jeżeli zdążę. Ptak leciał jeszcze szybciej. A do norki zostało jeszcze z dwadzieścia metrów. No dobra, piętnaście. Teraz tylko dziesięć. Zdążę. Siedem metrów. Nie dam rady. Trzy metry. Szybciej. Dwa. Jeden. Skacz, Scarlet!
Wykonałam dłuuugi skok i wciągnęłam brzuch. Uderzyłam w coś nosem. Aha, koniec norki. Skuliłam się, napięłam łuk i cichutko zawyłam. Teraz byłam ciekawa, czy potwór będzie taki głupi i wleci w pułapkę. Chyba się udało. Kiedy tylko orzeł znalazł się metr ode mnie, moja strzała przeszyła jego klatkę piersiową. Zabity ptak upadł na trawę. Ostrożnie wypełzłam z norki (znowu musiałam wciągnąć brzuch), a że byłam głodna, podeszłam do zabitego ptaszka i wgryzłam się w jego brzuch. Poczułam potwornie słone i miękkie mięso i natychmiast pożałowałam tej decyzji. Z trudem wyplułam mięso. Pewnie do końca dnia będę miała zapach tego obrzydlistwa.
Zmęczona ucieczką i ciągle głodna przystanęłam pod drzewem. Straciłam nadzieje że znajdę coś do żarełka w pobliżu. Zaczęłam rozmyślać, gdzie jest reszta mojej watahy. Przed rozpoczęciem wojny nie zdążyłam poznać terenu watahy, więc nie za bardzo wiedziałam, gdzie jestem. Jedynym rozwiązaniem było zdanie się na węch. Poczułam nowy zapach. Ruszyłam w jego stronę, twierdząc, że to przyjaciel. Ale tym razem węch mnie zawiódł. Wpadłam prosto na czarnego ogiera, sługusa basiora cienia. Koń stanął dęba i kopnął mnie w szczękę. Jak najszybciej podniosłam się i po chwili znowu musiałam uciekać, bo przez przypadek upuściłam wtedy łuk. miałam nadzieję, że uda mi się zrobić małe kółeczko i złapać łuk. Ale na razie sprintowałam ile wlezie, bo ogier ruszył za mną GALOPEM.

wtorek, 29 września 2015

Od Anubisa - Opo Wojenne

"Słyszałem nieraz pieśni o bitwach i wyobrażałem sobie, słuchając ich, że klęska może być pełna chwały. Ale teraz widzę, że to rzecz straszna, by nie rzec: rozpaczliwa. "
~ J.R.R.Tolkien

Krwotok powoli ustawał, a ślina wadery działała przeciwbólowo. Uśmiechnąłem się cierpko na jej słowa. Ciekawe czy zabiła tego wilka? Wątpię by kilka strzałek powstrzymało go na zawsze, bardziej prawdopodobne, że zbiera siły by zaatakować jeszcze bardziej brutalnie. Ile wilków już straciliśmy? Kto przeżył, a kto zginął? Kto jeszcze odejdzie na tamten świat? Powoli odzyskiwałem siły. Czułem się na tyle dobrze, iż obudził się we mnie zew - zew krwi. Musiałem wracać na pole bitwy! Chwiejnie podniosłem się na łapy. Ciężko wciągnąłem powietrze, przezwyciężając ból. Niestety nie byłem jeszcze na tyle wyleczony by ustać o własnych siłach. Cholera! Mruknąłem w myślach, gdy łapy zadygotały pode mną i zwaliłem się ciężko na ziemię. Jęknąłem z bólu i upokorzenia. Czy kiedykolwiek daruję sobie takie zachowanie? Odpoczynek, kiedy moi przyjaciele umierają za watahę? A ja co? Pieprzony dowódca wyleguje się pod drzewem i udaje że jest niesamowicie ranny, przy okazji wyłączając z walki waderę, która w tym czasie mogła by pomóc innym wilkom. Zamknąłem oczy, chcąc zniknąć z tego świata. Mogłem to przewidzieć, ale nie. Jak zwykle musiałem postawić na swoim. Na szczeniackim przekonaniu, że mam rację, jakbym znał się choć odrobinę na medycynie.
- Anubis, wszystko w porządku? - usłyszałem zatroskany głos Scarlet, przez który poczułem się jeszcze gorzej. Ona naprawdę się o mnie martwiła. Ratowała mnie, choć przeznaczone było mi umrzeć. Z pewnością odbije się to na przyszłości, nie jestem jednak prorokiem by przewidzieć w jaki sposób. Oszukiwanie śmierci to jeden z niewybaczalnych błędów. Nie można oszukać tej potęgi. Jeśli jest mi więc dane umrzeć, umrę niezależnie od tego co zrobi wadera. Jeśli jednak bogowie zechcą bym nadal żył ... z pewnością przeżyję bez pomocy, kogoś kto przyda się gdzie indziej. Nie jestem pępkiem świata.
- Tak, Scarlet, wszystko w porządku. - powiedziałem, nadal nie otwierając oczu. Wziąłem głębszy wdech i odważyłem się rozchylić powieki i spojrzeć w oczy wadery. - Scarlet musisz wracać do walki. Naprawdę poradzę już sobie sam, a ty możesz ocalić jeszcze sporo wilków. - powiedziałem, patrząc się z niemą prośbą w waderę. Scarlet westchnęła, niepewna co powinna zrobić. Wiedziałem, że podświadomie wie iż mam rację, jednak opuszczenie mnie było by dość ... chamskim czynem, nawet jeśli ją o to prosiłem. Biła się więc z myślami - własne odczucia czy rozum? Ja też kilka razy przechodziłem podobną walkę. Nie jest to coś przyjemnego. Ma się uczucie, jakby każde wyjście było złe, ale nie ma trzeciej opcji. Musisz wybierać, wiedząc, że cokolwiek wybierzesz i tak postąpisz źle. Bijesz się z myślami, próbując oszacować co będzie lepsze. Nie ma idealnego rozwiązania, po prostu musisz wybrać mniejsze zło.
- Scar, idź. - powiedziałem. Wadera popatrzyła się na mnie, nadal niepewnie. Byłem pewny, iż myśli, że jeśli zostawi mnie tu samego to skaże mnie na pewną śmierć. Ja jednak czułem, że potrafię o siebie zadbać. Siły wracały powoli, ale jednak wracały. Rany nie krwawiły, a ból słabł.
- Scarlet! Jako gamma i dowódca rozkazuję ci iść walczyć! - warknąłem, wiedząc że nie ma innej rady. Wadera westchnęła i słabo odpowiedziała, po czym odeszła. Odetchnąłem, zbierając się na kolejną próbę wstania z ziemi. Tym razem nie mogę nawalić.

CDN

poniedziałek, 28 września 2015

Od Scarlet - Opo Wojenne

Gdy dobiegłam na miejsce zauważyłam wielkiego basiora, sekundkę potem mój łuk natychmiast wypuścił potrójną strzałę. Jedna strzała trafiła mu w okolice oka, zaś pozostałymi dwiema dałam radę przebić gardło. Przeciwnik padł na trawę, farbując ją dużą ilością krwi.
Podbiegłam do pokonanego wyciągnąć strzały. Wszystkie trzy były pełne krwi. Na moje nieszczęście basior ostatkami sił przegryzł mi tylną nogę. Padłam na ziemię i pomimo bólu udało mi się podnieść na łapy. W tymże momencie znikąd skoczył na mnie czarny kot, który przez moją nieuwagę (lub pecha) wbił pazurki w moje plecy. Wyłam parę chwil z bólu, a potem zabójczy kot zeskoczył ze mnie i pobiegł w inną stronę.
Krew spływała ze mnie układając się w nierówne paski. Nie mogłam ruszać noga ani biegać. Mój amulet stracił prawie całą moc. Musiałabym trochę poczekać, aż się załaduje. Ale teraz może mnie byle co zabić. Wykończona doczołgałam się do leżącego niedaleko basiora. To był Anubis. Bardzo zakrwawiony sponiewierany Anubis... .
- O nie - szepnęłam, oglądając jego liczne rany - Wyjdziesz z tego?
- Nie mam pojęcia... - powiedział basior - Scarlet? Chyba złamałem żebro. Zabiłaś już tego wilka?
Obaj spojrzeliśmy na czarnego basiora przebitego strzałami, który chyba już wyzionął ducha. Odetchnęłam z ulgą.
- Pomożesz mi? - zapytał Anubis. Z jego ciała ciągle wypływała krew.
- Spróbuję.
Raz jeszcze rozejrzałam się wokół, by sprawdzić, czy jesteśmy bezpieczni. Potem oblizałam parę poważniejszych ran przyjaciela, by sprawdzić, czy nie ma w nich trucizny. Podczas tego parę razy poczułam ból brzucha. Cały mój pysk był cały w krwi.
- Nie zostawię cie tak - powiedziałam - Poczekam, aż odzyskasz siły.
Usiadłam obok niego. Zaczęłam nasłuchiwać. Mroczne stwory dały nam chyba na razie spokój.

Od Anubisa - Opo Wojenne

"Na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone"
SŁUCHAJ W TLE:



Biegłem w pierwszym szeregu, jako siła uderzeniowa i dowódca. Moim pierwszym celem była smoliście czarna pantera o krótkiej sierści i zielonych oczach. Syknęła w moją stronę, odsłaniając wielkie białe kły z których skapywała ślina. Na ten widok tylko przyśpieszyłem. Walka nawet na dobre się nie zaczęła, a już moje ciało ogarnął bitewny szał. Wzrok przyćmiony miałem przez czerwoną mgiełkę krwi, wszystkie zmysły pracowały na najwyższych obrotach, a w żyłach krążyła adrenalina. Zawładnęło mną tylko jedno pragnienie - wbicie zębów w szyje ofiar i wypijanie ciepłej posoki, rozrywanie, szarpanie, miażdżenie, gryzienie i drapanie. Upajałem się wonią krwi dookoła mnie. Z warkotem skoczyłem na panterę. Kot zwinnie uskoczył i zamachnął się na mnie łapą, uzbrojoną w wielkie pazury. Odskoczyłem unikając ciosu, lecz zaraz nim łapa pantery upadła na ziemię, śmignąłem naprzód i wgryzłem się w szyję kota. Pantera wrzasnęła i spróbowała wyrwać się z mojego uścisku. Był to marny wysiłek, gdyż szczęki zacisnąłem z całych sił przy okazji pijąc krew, niczym demon z wilczych legend. Kot padł martwy i pozbawiony krwi na ziemię, a ja oblizałem się po pysku. Może Basior Ciemności miał jakąś dziwną i niejadalną krew, jednak ta jego sług wydawała się całkiem normalna. Dodawał również sił i przyśpieszała regenerację ciała. Uśmiechnąłem się sadystycznie w kierunku mojej kolejnej ofiary. Tym razem były to cztery małpo - podobne stwory o sześciu nogach i ogonie zakończonym szponem. Były jednak ode mnie mniejsze. Rzuciły się na mnie z wrzaskiem. Zwinnie uskoczyłem przed szponem tej nadbiegającej z przodu, by zaraz przeturlać się po ziemi unikając dwóch kolejnych. Pracowały zespołowo, przez co miały większe szanse. Warknąłem ze złością i spojrzałem na nie błyszczącymi oczami, jawnie wyzywając je do walki. Nie było to z resztą potrzebne. Ta pierwsza już biegła ku mnie dziwacznym chodem, ustawiając swój ogon w pozycji do ataku. Dwie kolejne były tuż za nią, a trzecia znikła mi z oczu. Przykucnąłem i odbiłem się od ziemi. Wylądowałem tuż za trzema małpami. Zezłoszczone odwróciły się, wściekle gestykulując i wydając skrzekliwe odgłosy, podobne do ludzkich. Z miejsca stwierdziłem, że nienawidzę małp. Szybko zbliżyłem się do pierwszej z brzegu i ze zwinnością atakującej żmii ugryzłem ją w kark. Małpa wrzasnęła z zaskoczenia. Szarpnąłem nią w tył, a potem do przodu i wyrzuciłem w powietrze. Z głuchym uderzeniem, małpa trafiła w dwie swoje towarzyszki. Usłyszałem trzask pękających kości. Zadowolony z siebie nie zauważyłem małpy, która przez cały ten czas zachodziła mnie od tyłu, ukrywając się przed moim wzrokiem. Ze zgrozą uświadomiłem to sobie w chwili kiedy wylądowała na moim grzbiecie. Objęła mnie czterema kończynami w pasie, a dwoma pozostałymi chwyciła za uszy i pociągnęła w tył. Mój warkot przeszedł w coś podobnego do lwiego ryku. Zacząłem dziko wymachiwać głową by dosięgnąć małpę. Ta w odwecie wbiła mi w prawe udo szpon z ogona. Po nodze rozeszła się fala bólu, a kończyna ugięła się pod moim ciężarem. Ciepła posoka splamiła moją łapę i trawę na którą upadłem. Nie zamierzałem poddać się - być pokonanym przez małpę! Przeturlałem się po niej (nadal była przyczepiona do mojego grzbietu) i z zadowoleniem usłyszałem jak swoim ciężarem łamię jej kilka kości. Szybko stanąłem na łapy, mimo iż udo nadal mi dokuczało. Adrenalina jednak robiła swoje. Skoczyłem do gardła jakiemuś niedźwiedziowi i zabiłem go z łatwością. Potem zająłem się jeszcze dwoma stworami, które wyglądały jak olbrzymie mrówki i zarobiłem mocny cios w brzuch od którego zgiąłem się w pół. Na szczęście mogłem dalej walczyć. Moją uwagę przykuł wilczy wrzask. Obróciłem się w tamtą stronę i zobaczyłem Picalla, który z trudem unikał ciosów ogromnego czarnego ogiera. Koń miał zęby zupełnie jak mięsożerca oraz zdeformowany pysk. Picallo przeturlał się na bok, unikając ciosu kopyt. Wiedziałem jednak iż ma małe szanse przeżycia. Rzuciłem się w jego stronę, nie chcąc stracić wojownika i szczeniaka alfa. Może i nie był już szczeniakiem, lecz nadal tak na niego mówiłem. Dla mnie nadal był synem Moon i doskonale pamiętałem czasy, kiedy bawił się z Sophie ... Skoczyłem na bok ogiera, odwracając jego uwagę od szczeniaka. Koń zarżał gniewnie i wierzgnięciem zrzucił mnie z siebie. Zdążyłem jedynie niegroźnie go podrapać. Ogier skoczył w moją stronę z zamiarem stratowania mnie. Po moim trupie! Skoczyłem mu między przednie nogi i prześlizgnąłem się do jego słabej strefy - podbrzusza. Obróciłem się, wyginając moje ciało w łuk i wgryzłem się w miękkie ciało na brzuchu. Na tym nie poprzestałem. Szarpnąłem z całej siły, odrywając ogierowi olbrzymi płat skóry i mięśni. Dosłownie rozprułem mu zębami brzuch. Z rany wylała się fontanna krwi, która zmoczyła mnie całego, a razem z nią wypadły narządy wewnętrzne stworzenia. Koń przewrócił się na bok - nie żył. Jego mętny wzrok, nie patrzył już na nic w tym świecie. Otrzepałem się z wnętrzności, krwi i innego brudu. Nigdzie nie widziałem Picalla, miałem nadzieję że nadal żyje i dzielnie walczy. Dookoła mnie było pusto. Zorientowałem się, iż oddaliłem się od centrum walki, spiesząc na ratunek szczeniakowi. Ruszyłem z powrotem ku walczącym. Jednym ugryzieniem zabiłem byko - podobne coś, a uderzeniem łapy przetrąciłem kark pikującemu sokołowi. Nagle zobaczyłem jak czarny basior dusi Yǒnggǎn. Poczułem wściekłość i żądzę mordu. Z nową energią rzuciłem się w kierunku walczących. Skoczyłem na basiora, wgryzając się w jego bok. Z zaskoczenia nie zdążył rozpłynąć się w cień. Puścił waderę, która zniknęła mi z oczu. Basior wyrwał się z mojego uścisku i zaśmiał się.
- Hoho! Znowu ty! - spojrzał na mnie beznamiętnym wzrokiem.
- Zabiję cię psiakrew! - warknąłem. Basior obnażył kły i skoczył mi do gardła. Zwinnie uskoczyłem w bok, o kilka milimetrów jego kły minęły mój bark. Odbiłem się od ziemi, przechodząc do kontrataku. Basior był jednak diabelnie szybki, celowałem w jego bok, jednak moje szczęki zacisnęły się w powietrzu. Spojrzałem wściekły w pozbawione uczuć oczy wilka i warknąłem. Tamten ze śmiechem zaatakował. O ile mnie można porównać do atakującej żmii, to jego do atakującej kobry. Był diabelnie szybki i zwinny. Ponadto nie doskwierała mu żadna rana, ponieważ nie czuł bólu. Zdołałem uchylić się przed kilkoma pierwszymi kłapnięciami szczęk. Nagle jego łapa uderzyła mnie w bok głowy. Ból rozlał się po całej czaszce, a pazury przeorały moje ciało, znacząc je krwawymi pręgami. Chwila dezorientacji wystarczyła by basior zatopił kły w mojej szyi. Krzyknąłem z bólu i zacząłem się szarpać co tylko pogorszyło moją sytuację. Potrzebowałem medyka. Rany w mojej szyi robiły się coraz większe i coraz więcej krwi z nich wypływało. Traciłem siły, wzrok miałem coraz bardziej zamglony. Umierałem? Nie! Powiedziałem sobie. Anubis nie możesz się poddać! Co z watahą? Z twoją ... rodziną? Zostawisz ich tak? Warknąłem do siebie i podniosłem wściekłe spojrzenie na basiora. Łapą uzbrojoną w długie czarne pazury przejechałem mu po pysku. Szpony zagłębiły się głęboko w jego twarzy. Ryłem dalej czerwony ślad, wściekle przy tym warcząc. Moja krew plamiła nas obu. W końcu natrafiłem na oko basiora i przebiłem je pazurami. To chyba go zabolało ... czyżby jego wrażliwym punktem były oczy? Upadłem na ziemię, ciężko łapiąc powietrze. Przez moją szyję wypływały hektolitry krwi. Basior doszedł już do siebie i wgryzł mi się w miejsce między łopatkami. Zawyłem z bólu, ledwo żyjąc. Basior szarpnął mną, wziął zamach i rzucił. Przez chwilę leciałem w powietrzu, aż na mojej drodze wyrosło drzewo. Uderzyłem w nie z całej siły. Drzewo pękło posyłając naokoło drzazgi i odłamki drewna. Upadłem na ziemię. Mój prawy bok przepełniał ból. Wiedziałem, że mam złamane żebra. Na oko dwa, lecz nie mogłem być pewny. Pocieszyłem się myślą iż jest szansa, że odłamki kości nie przebiły mi płuca bo w tedy było by po mnie. Otworzyłem oczy i napotkałem uśmieszek basiora, który zbliżał się w moją stronę. Słabo warknąłem, z mojego pyska wypłynęła krew. Adrenalina tłoczona przez moje serce, obudziła we mnie instynkt przetrwania. Spróbowałem podnieść się na łapy. Nie miałem jednak wystarczająco dużo sił. Łapy zadygotały i wiedziałem już, że nie wstanę. Nie wygram z nim siłą. Basior położył łapę na moim gardle i uśmiechnął się z satysfakcją.
- Żegnaj. - szepnął i wbił łapę w moją krtań. Zacząłem się dusić. Czułem jak gardło ustępuje pod naporem wielkiej łapy. Nie miałem sił by wstać. Do głowy przyszła mi idiotyczna myśl ... plan na ostatnią chwilę, pomysł straconego. Wbiłem spojrzenie krwistoczerwonych oczu w szalone oczy basiora. Odszukałem jego umysł i posłałem ku niemu moje myśli i odczucia - wszystko, cały mój ból. Basior odskoczył z krzykiem. Był to potworny krzyk, największych katuszy. Basior złapał się za głowę i zaczął tarzać się po ziemi. Chciałem go zabić lecz nie miałem sił by podnieść się z ziemi. Wysyłanie myśli teraz również zaczęło być uciążliwe, w końcu przestałem. Nie miałem sił. Musiałem resztkę zachować by nie odpłynąć, bo to oznacza śmierć. Powoli wykrwawiałem się pod drzewem. Moje powieki zaczęły opadać, zachowanie świadomości było ponad moje siły. Ciężko przełknąłem ślinę i krew, które wypełniały mój pysk i gardło. Zacharczałem. Nagle usłyszałem warkot basiora i kogoś znajomego w odpowiedzi. Nie potrafiłem zidentyfikować tej drugiej osoby, ledwo byłem przytomny.

CDN :)

niedziela, 27 września 2015

Od Yǒnggǎn - Opo Wojenne

Tak nagle zmieniło się wszystko. Trwała wojna. Właśnie miałam walczyć z wilkiem, który zabił moją rodzinę. Kiedy o tym pomyślałam, poczułam dodatkową siłę. Od razu zaatakowałam coś przypominające wilka, ale raczej nie było to psowatym, tylko kolejnym potworem. Poturlaliśmy się po ziemi, a on zaryczał. Był ode mnie większy i silniejszy, ale na pewno nie aż taki szybki. Wbił kły w moją łapę i rzucił mną na bok. Otrzepałam się i szybko wstałam, a on wtedy już był gotów, żeby się na mnie rzucić. Kiedy skoczył, zrobiłam unik. Wpadł pyskiem w ziemię, a ja to wykorzystałam i wgryzłam się w jego kark. Poczułam, jak coś dziwnego, co jednak nie było krwią, wypływa z jego ran. On w tym czasie zaczął się rzucać na boki i próbując mnie zrzucić obijał się o walczące potwory. Nagle nie dałam rady i puściłam go. Wtedy zaatakowało kolejne stworzenie. Było dosyć małe, wyglądało jak ptak. Zaatakowało mnie z powietrza i próbowało dostać szponami do moich oczu, ale zasłaniałam je przednimi łapami. Wróg, z który walczyłam najpierw zaczął już biec w moim kierunku. Udało mi się złapać ptaka i rzuciłam nim w potwora. Obydwa stworzenia zdziwione zaczęły walczyć ze sobą. Czułam się szczęśliwa wiedząc, że to przeżyłam. Ale ta wojna trwa dalej. To dopiero początek.
- Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. - szepnęłam.
Wzięłam rozbieg i skoczyłam na wielkie, podobne do wilka stworzenie, po czym szybko udało mi się go pokonać. Ptak poleciał, pewnie zaatakować kogoś innego. Wśród walczących zobaczyłam wilka, ich przywódcę... To on zabił moją rodzinę... Czułam, że muszę go zabić. Skoczyć tam. Zginie albo on, albo ja. Jednak kiedy już zaczęłam biec, coś we mnie wskoczyło. Poturlałam się po ziemi. Potem otworzyłam powoli oczy. Wokół mnie unosił się piasek. Najwyraźniej tak się stało przez to, że się turlałam. Kiedy zaczął powoli znikać, zobaczyłam kolejną czarną sylwetkę, która szła w moim kierunku. Było to duże stworzenie. Był to wilk. Trochę większy ode mnie. Podniosłam się. Byłam już zmęczona i dyszałam. Wtedy przyjrzałam się wrogowi uważniej. To... Wadera. Miała ciemnoniebieskie oczy. Patrzyła na mnie tak, jakby chciała zabić mnie wzrokiem. Zawarczałam.
Ona zawyła i zaczęła biec w moim kierunku. Nie mogłam się ruszyć. Kiedy była metr ode mnie zamknęłam oczy. Wadera złapała mnie zębami i przygwoździła do ziemi.
- Nie poddam się tak łatwo. - warknęłam.
Kopnęłam ją tylnymi łapami w brzuch. Przewróciła się. Ugryzłam ją w kark bo wiedziałam, że za chwilę zrobię jej ranę w szyi, a wtedy nie będzie miała tak dużych szans na pokonanie mnie. Zawyła z bólu. Zaczęła mnie drapać. Po chwili odskoczyłam do tyłu. Za chwilę któraś z nas zginie. Że chyba wrogowie się poddadzą, tak byłoby najlepiej. Wadera nagle skoczyła na mnie, ale zatrzymała się i zadała mi cios łapą w pysk. Upadłam. Wtedy ona złapała mnie za kark i rzuciła mną w najbliższe drzewo. Zanim zdążyłam się podnieść, złapała mnie zębami. Przez moment mną szarpała, a potem znów mną rzuciła. Wiedziała, że w ten sposób szybko mnie zabije. Ja jednak nie chciałam się poddać. Nie mogłam się poddać...
Powoli się podniosłam. Zakaszlałam i zobaczyłam, że na ziemię zaczęły spadać krople krwi. Byłam zdziwiona. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to z mojego pyska leci krew.
- Widzę, że nie masz już siły walczyć? - pierwszy raz odezwała się mroczna wadera, po czym uśmiechnęła się szyderczo. - To dobrze. Nie chcę marnować czasu. Przegracie. A nawet, jeśli twoja wataha się podda, zabiję cię z wielką chęcią.
Po tym popchnęła mnie łapą w bok, a ja nie mając już siły upadłam.
- Będę na tyle miła, że zabiję cię teraz, żebyś nie musiała patrzeć, jak będą giną twoi przyjaciele. - powiedziała.
Kiedy otworzyła pysk, żeby zadać ostatni cios, poczułam dodatkową siłę. Przeżyję. przynajmniej przetrwam wojnę. Zrobię to dla wszystkich jej członków, dla Anubisa. Przeturlałam się na bok, a wadera nie trafiła we mnie. Wstałam. Krew dalej kapała z mojego pyska. Teraz pora użyć swoich mocy. Kiedy znów zaatakowała, zacisnęłam kły na jej łapie. Poraziłam ją prądem, a ona, zdumiona, prawie się przewróciła. Zawyłam, a wtedy usłyszałam grzmot. Przywołałam burzę. Teraz jestem silniejsza. Rzuciłam się na waderę i dzięki mocy udało mi się ugryźć ją w szyję. Zginęła. Potem atakowałam kolejnych wrogów, każdego po chwili udawało mi się pokonać. Byłam jeszcze bardziej ranna. Po karku spływała mi krew, także po łapie, a mój brzuch był podrapany. A pysk krwawił jak wcześniej. Czułam się coraz bardziej słaba. Wtedy znów go zobaczyłam. Mój największy wróg. Tym razem nikt nie może mi przeszkodzić. Zaczęłam biec i wskoczyłam mu na grzbiet. Zaczęłam go gryźć, drapać i razić prądem, ale on jakby był odporny. Warczał i po chwili przewrócił się na grzbiet, przygniatając mnie swoim ciałem. Potem wstał i popatrzył na mnie.
- No proszę, to znów ty. - zawarczał.
Przygwoździł mnie do ziemi.
- A więc to dzisiaj jest dzień, w którym cię zabiję. Powinienem był to zrobić już kiedy byłaś mała. Tylko pomyśl. Gdyby cię tu nie było, te wszystkie wilki nie ryzykowałyby życia. A jeśli ktoś z nich zginie, to przecież będzie twoja wina. - mówił.
Miał rację. To dziwne, ale miał rację. Gdybym nie dołączyła do watahy, wataha byłaby bezpieczna. Nie byłoby wojny. Nikt by nie ryzykował życia.
Basior wykorzystał to, że się zamyśliłam. Ugryzł mnie w szyję, próbując zabić. Zaczęłam się dusić. Nagle jakiś wilk na niego skoczył, ale nie zauważyłam nawet kto to, bo zaatakowało mnie trochę mniejsze ode mnie, kotowate stworzenie. Wojna trwa dalej.

< A więc czekam na opowiadania pozostałych. c; >

Od Scarlet - Opo Wojenne

Oddaliłam się trochę od Moon reszty watahy, aby strzelać z łuku w ukryciu. Nagle poczułam zapach zgniłego mięsa, a temperatura powietrza nagle opadła. Zauważyłam prawie niewidoczne ślady łap. Zaczęłam się skradać za śladami.
Po chwili musnął mi przed oczami wychudzony pies. Szybko napięłam cięciwę i wypuściłam strzałę, która z cichym piskiem poleciała w stronę napastnika i chybiła o o metr i została odbita od psa w innym kierunku. Ten odwrócił się w moim kierunku i złośliwie warknął:
- Nie trafiłaś, mała
Skrzywiłam się, i czekałam, aż pierwszy zaatakuje. A że dalej się nie ruszał, wystrzeliłam kolejną strzałę. Ta jednak też odbiła się jakby od niewidzialnej bariery.
- Wilczakostka! - syknęłam głośno. Dopiero teraz zauważyłam, że potwór ma na szyi mały amulet. Amulet cienia.
Odrzuciłam łuk, sądząc że już nic nim nie zdziałam. Napastnik ruszył do ataku. Odskoczyłam i podjęłam próbę przygniecenia go do ziemi, ale pies zwinnie się obrócił i ugryzł mnie w kostkę. Panicznie się z pod niego wyczołgałam, i gorączkowo szukając planu ucieczki, wolno pobiegłam w dowolny kierunek, ale chudy pies uderzył mnie łapą.
- Giń! - wrzasnął. Kiedy skoczył w moim kierunku, szybko odczołgałam się w lewo. Wtem podniosłam głowę na martwego przeciwnika, nabitego na wielką gałąź niskiego dębu. Z szyi basiora ciekła fioletowa krew. Zauważyłam, że jestem bezpieczna, i postanowiłam szybko uleczyć się z ran , bo teraz nie chodziłam, a kuśtykałam z powodu bólu kostki. Usiadłam na trawię i zaczęłam szybko szeptać zaklęcia leczące truciznę. Starałam się przy tym uspokoić, ale spokój nie jest chyba moją dobrą stroną. Zaczęłam dygotać, ale po chwili ból zniknął. Podniosłam się i zaczęłam wolno iść w dalszym kierunku ścieżki. Ciągle starałam się uspokoić.
Ze skupienia wyrwał mnie głuchy krzyk. Poleciałam niczym torpeda z miejsca, z którego dochodził.

Nieobecność

Desna zgłasza zawieszenie (nieobecność) swoich postaci do odwołania. Powodem jest duża ilość nauki.

Spokojnie Desno, rozumiemy i życzymy samych piątek i szóstek w szkole! ;)

~ Ąnubis

sobota, 26 września 2015

Od Anubisa CD Scarlet Do Wszystkich

Przeciwników nie mogło być tylko dwóch. Ten basior na pewno miał całkiem  potężną świtę, mimo iż nie spodziewał się ataku z naszej strony. Nie wiedziałem jakim cudem tworzy te dziwaczne stwory, jednak nie chciałem wiedzieć czy aby nie używa do tego swoich ofiar. Odwróciłem się do Elekta i Scarlet.
- Scar znajdź Moon i powiedz, że wojna się rozpoczęła, Elektro zbierz w tym czasie wojowników! Już! - krzyknąłem do nich.
- A co z tobą? - odpowiedziała wadera, spoglądając na mnie okrągłymi ze strachu oczami. 
- Ja spróbuję ich zatrzymać. Ruszajcie! - krzyknąłem. Elektro zniknął między zaroślami, Scarlet przez chwilę patrzyła się na mnie, lecz w końcu poszła w jego ślady. Idioto, i po coś zostawał sam? Zganiłem się w duchu. Momentalnie najeżyłem sierść i odsłoniłem za długie kły. Podniosłem błyszczący czerwienią wzrok na basiora i panterę. Już czas to rozegrać, nie możemy wiecznie zwlekać. Powiedziałem do siebie i zaatakowałem z szybkością cienia. Basior nie spodziewał się tak śmiałego ataku i dał się zaskoczyć. Wbiłem zęby w jego przednią łapę. Coś dziwnego było jednak z jego krwią. Jej struktura była gumowata i jakby ... żywa. Z nagłym przerażeniem wyplułem paskudztwo, nim zdołało mnie udusić. Basior zaśmiał się.
- Hoho, demon, co? Nie spodziewałem się iż twój parszywy gatunek, może być lojalny. Prawie szkoda mi cię zabijać ... prawie. - powiedział z błyskiem w oczach.  
- Nie jestem demonem, parszywy szczurze! - warknąłem ponownie atakując. Nim jednak zdołałem choćby go drasnąć, coś uderzyło we mnie z boku. Poleciałem na drzewo i uderzyłem w nie z głośnym trzaskiem, miałem nadzieję że wydało je drewno, a nie moje żebra. Moon, gdzie jesteś? Pomyślałem i udając nieprzytomnego zacząłem szukać jej umysłu. Od razu ją znalazłem, ledwie kilkanaście metrów dalej wraz z całą watahą. Otworzyłem oczy i spojrzałem na basiora z uśmieszkiem.
- Miłej śmierci. - wskoczyłem w cień i wyskoczyłem z innego cienia, tuż przed nosem alfy.
- Hej, basior jest tuż za tymi krzakami, trzeba się przegrupować. - powiedziałem. Moon skinęła głową.
- Pozycja do ataku "Pole bitwy"! - wykrzyknąłem komendę, a wilki ustawiły się na odpowiednich pozycjach. Wiele dni ćwiczeń opłaciło się. Uśmiechnąłem się pod nosem. Biegłem teraz tuż obok  Yǒnggǎn. Uśmiechnąłem się do niej.
- Powodzenia w walce. - nie przychodziły mi do głowy żadne inne słowa, niż drętwe życzenie udanej walki. Wadera uśmiechnęła się. 
- Postaraj się przeżyć bo nie będę miała kogo pakować w tarapaty. - odpowiedziała z błyskiem w oku. Pod wpływem nagłego impulsu polizałem Yǒn po policzku (tak po psełdoprzyjacielsku). Nie miałem pojęcia jaka była reakcja wadery, gdyż chwilę po tym nasz oddział zderzył się z armią Basiora.
 Rozpoczęła się walka na śmierć i życie. 

***

< Była bym niezmiernie wdzięczna, gdyby każdy członek watahy pofatygował się i opisał swoją walkę. Prosiła bym tylko, by nie kończyć jej [walki] puki ostatnia osoba nie napisze opka (łącznie ze mną). Moon wybacz, że się rządzę, ale takie przedstawienie wojny wydaje mi się właściwie.>

niedziela, 20 września 2015

Od Scarlet CD Anubisa

Wracaj do Moon - powiedział Anubis.
- Chcę wam pomóc - odparłam z naciskiem - I pomogę. Tylko ja wiem jak on wyglądał.
Elektro zgromił mnie wzrokiem. Chyba nie był zadowolony moją obecnością.
- Słyszałaś co powiedział Anu - dodał - Masz być w obozie. Zobacz, czy cię tam nie ma.
- Nigdzie nie idę - uparłam się.
- Załatwmy to szybko - szepnął Anubis i ruszył szybszym krokiem. Powlokłam się za nimi.
Szliśmy między drzewami. Na nawet najmniejszy szelest oglądałam się do tyłu. Okropnie się stresowałam. Zaczęłam żałować, że nie wróciłam, ale już nie było odwrotu. Co chwilę sprawdzałam, czy w moim kołczanie są jeszcze strzały. Na razie były.
- Wracajmy - stwierdził Elektro - Na pewno idziemy w pułapkę.
- Musimy się upewnić, czy Basior Ciemności już rozpoczął atak - wyszeptał Anubis, rozglądając się na boki.
Po pewnym czasie wokół nas zaczęła się robić lekka mgła. Ciemna strona mocy jest blisko.
Nagle w dużych krzakach coś się poruszyło. Zamarłam
- To tylko króliczek - uśmiechnął się Elektro.
Zauważyłam coś dużego w oddali. Stanęłam i powiedziałam:
- Taam..
Kontury stały się bardziej widoczne. Zobaczyliśmy dużego czarnego basiora, i pełzającą obok niego czarną panterę ze świecącymi zielonymi oczami. Pantera głośno syknęła.
- To ten wilk, który chciał mnie zabić - wyjaśniłam - wiejmy..
Basior i pantera zaczęli się zbliżać. Zjeżyli się na grzbiecie.
I co teraz? - pomyślałam, w nadziei że przeciwników jest tylko dwóch.

<Anubis?>

Od Anubisa CD Scarlet

Słowa Scarlet mnie zaniepokoiły … chociaż nie, słowo "zaniepokoiły" to mało powiedziane. Czyżby wadera widziała jednego z mrocznych sługusów Czarnego Basiora? Po grzbiecie przebiegł mi zimny dreszcz. Jesień panowała w najlepsze, zimny wiatr targał moim futrem i koronami drzew, a w powietrzu unosił się zapach deszczu. Pod łapami ziemia zmieniała się w grząskie błoto, pokryte kolorowymi liśćmi i odciskami wilczych łap. Wciągnąłem w nozdrza nikłą woń obcego stworzenia i spojrzałem na Scarlet. Przełknąłem ciężko ślinę.
- Opowiedz mi dokładnie o widziałaś, jak to się zachowywało i czy widziałaś tego więcej. - powiedziałem z kamienną twarzą. W środku jednak czułem niepokój i dziwne podniecenia na myśl o wojnie, adrenalinie, bitewnym szale który zawładnął by moim ciałem i masie krwi, która mieszała by się z jesiennym deszczem i spływała po pomarańczowo - złotych liściach. Scarlet przysiadła na jednej z suchszych kęp liści i owinęła ogon dookoła łap.
- To był umięśniony basior o czarnej sierści. Chciał mnie zabić. - przełknęła ślinę i spojrzała mi wo oczy. - Wiesz co to jest? - zapytała.
- Obawiam się że tak. - uciekłem wzrokiem w bok. - Choć do cholery obym się mylił! - podniosłem odrobinę głos i zerwałem się z miejsca. Nie mogę tego tak zostawić! Musze sprawdzić czy to to co myślę, jednakże nie mogę zostawić tutaj Scarlet. Najlepiej zrobię jeśli zaprowadzę ją do Moon i zostawię u niej. Razem będą świetnymi uzdrowicielkami polowymi. A co ze mną? Wezmę Elektra z którym pełnię wartę i pójdziemy zobaczyć co to jest. Machnąłem na waderę ogonem by szła za mną.


~*~


Nie dażyłem Elektra sympatią, ale był dobrym wojownikiem, a jako Dowódca musiałem akceptować wszystkie wilki. Musiałem dawać przykład, a nie rzucać się na innych z byle powodu. To chyba jedyne co nie podobało mi się w roli dowódcy. Tak właśnie musi czuć się alfa - musi być tolerancyjna, choćby nie wiem jak bardzo chciała kogoś rozedrzeć na strzępy. Dlatego ja jestem gammą, bez tolerancji ani rusz. A ja nią nie grzeszyłem. Spojrzałem w bok na basiora idącego obok mnie. Elektro wbijał wzrok przed siebie, starannie unikając mojego spojrzenia. Nie dziwiłem mu się. Nasze relacje nie poprawiły się od ostatniego spotkania, kiedy praktycznie rzuciliśmy się sobie do gardeł. Dla niego praca ze mną musiała być kłopotliwa, ja nie czułem się lepiej. Przeszliśmy na oficjalny ton, starając się zdusić emocje by nie zawładnęły one naszym zachowaniem. Wystarczy, że z moich oczy błyskała chęć mordu. Myślami wróciłem do pytania: Dlaczego do cholery nie wziąłem z sobą Yon, albo Desny czy kogokolwiek innego? Odpowiedź nasuwała się jedna - Elekto był już na warcie, a ja chciałem by reszta była wypoczęta kiedy przyjdzie im walczyć. Nie mogłem sobie pozwolić na męczenie mojej drużyny tuż przed decydującą bitwą, której wiele z nich nie przeżyje … Kto zginie? Czy będę to ja? A może Moon, Sophie, Picallo, Stream, Desna, Yon, Elektro albo ktoś inny, może naiwna i lekkomyślna Sasha? Potrząsnąłem głową, odganiając od siebie ponure myśli. Mocniejszy podmuch zimnego wiatru szarpnął moim futrem. Nagle usłyszałem za sobą cichy szelest liści. Elektro wyprzedził mnie o kilka kroków, nie racząc zwrócić na mnie uwagę. Szelest dochodził jednak z tyłu. Zjeżyłem sierść i warknąłem, skacząc w tamtą stronę. Jeśli to wróg nie daruję mu, a przecież nikt z watahy nie miał by powodów by podkradać się do mnie i Elektra. Wskoczyłem w pożółkłe krzewy i wylądowałem na kremowo - rudej waderze. Scarlet uderzyła mocno o rozmiękłą ziemię, a moje kły zatrzymały się kilka centymetrów od jej gardła.
- Scarlet co ty tu robisz?! - warknąłem i zeskoczyłem z wadery. Wiedziałem że nie miała złych zamiarów, ale po co skradała się za mną i Elektrem? Basior zaniepokojony moim zachowaniem i usłyszanym warkotem podbiegł do mnie. Wbił bezmyślny wzrok najpierw we mnie, a potem w waderę.
- To tylko Scarlet … - mruknąłem by go uspokoić. On też spodziewał się ataku, a tymczasem co? Napotykamy waderę z naszej watahy i to podczas podczas misji.

<Scarlet?>


sobota, 19 września 2015

Kiedy Betha napisała pierwsze opowiadanie?

Pois, mam nadzieję, że się nie obrazisz.

czwartek, 17 września 2015

Od Scarlet Do Anubisa

Ponieważ byłam tutaj nowa postanowiłam zwiedzić tereny watahy. Wyszłam więc z mojej dużej jaskini i rozejrzałam się wokół. Las otaczał mnie z wszystkich stron. Postanowiłam pójść małą , piaszczystą dróżką. Wokół mnie spadały żółte, pomarańczowe i czerwone liście. Westchnęłam. Wokół nie było żywej duszy.
Nagle wyczułam zapach jakiegoś obcego wilka. Mroczna aura wisiała w powietrzu, ale wilki Śmierci i Cienia też mają uczucia, prawda?
Ujrzałam daleko przede mną obcego basiora. Energicznie pobiegłam w jego kierunku i zawołałam:
- Cześć!
Kiedy znalazłam się koło niego, zobaczyłam, że jest bardzo umięśniony z krótkim, czarnym futrem. Nie odpowiedział mi, więc postanowiłam improwizować:
- Ładna dziś pogoda, prawda? - zapytałam patrząc mu w oczy - A ty jak się dziś czujesz?
Wilk głośno wrzasnął i przebił by mi szyję, jakbym nie zrobiła uniku. Przerażona zaczęłam biec przed siebie, próbując zgubić uf agresywnego potwora. Biegłam między drzewami bardzo długo. Nagle na kogoś wpadłam. Przez tą prędkość nas obu odrzuciło na ziemię.
Podniosłam się z trudem, i ujrzałam dwa czarne basiory. Basiory zaczęły się kręcić i zlały się w jedność. Dopiero po chwili zauważyłam, że to ja widzę podwójnie. Jednak basior mnie dogonił.
- Scarlet? - usłyszałam znajomy głos - co tu robisz? Nie widziałaś niczego dziwnego?
To nie był ten basior. To był Anubis. Odetchnęłam z ulgą.
- Coś mnie goniło - wyszeptałam - było czarne, duże, straszne. Prawie mnie zabiło.
Anubis spoważniał. Obejrzał się niespokojnie na boki.
- Dobrze że żyjesz - odezwał się nagle basior - Będziesz nam potrzebna. Podobno potrafisz leczyć.

<Anubis?>

Nowa Wadera!

Oto Scarlet!

~*~

poniedziałek, 14 września 2015

Od Iris Do Icarusa

Byłam tu nowa i ciekawa co i jak. Ruszyłam przed siebie. Szukałam jakiegoś basiora który by mnie oprowadził. Nagle zobaczyłam jakiegoś basiora. Był śliczny brązowy. Podeszłam do niego zalotnym krokiem.
- Cześć jak się nazywasz?
- Icatrus.
- Ja jestem Iris. Masz ładne futro.
- Twoje też niczego sobie.
- Oprowadzisz mnie?

< Icatrus >

niedziela, 13 września 2015

Od Anubisa CD Moon

Co mogłem o nim powiedzieć?
- Jest wielki i czarny, nie czuje bólu i potrafi rozpływać się w powietrzu. Tworzy potwory z ciemnej materii, które kontroluje. - powiedziałem w skrócie. - Będzie miał rozszarpane ucho i poparzoną twarz. - dodałem. Alfa kiwnęła głową i westchnęła. Nagle coś mnie tknęło.
- Moon ... nie mamy strażników. - przełknąłem ślinę. Wojowników też było mało ... trzeba wyznaczyć straże nie zważając na ich dotychczasowe stanowisko.
- Musimy wyznaczyć straże wśród tych wilków co mamy. - powiedziała Moon jakby czytała mi w myślach. Spojrzałem w zachmurzone niebo. I co teraz? Mamy jakieś szanse? Spojrzałem znów na alfę. Mimo beznadziejnej sytuacji jej wzrok był twardy a postawa wyrażała pewność siebie i determinację. Była gotowa do walki, da z siebie wszystko byle tylko bronić watahę, którą stworzyła. Kąciki moich ust drgnęły ku górze. Właśnie tego nam trzeba. Zdeterminowanego przywódcy, emanującego pewnością siebie, za którym wilki pójdą na wojnę.
- Ja mogę iść na strażnika. - zaproponowałem. Moon uśmiechnęła się. - Desna może pomóc ci zbierać lecznicze zioła, w końcu jest szamanką. Reszta to w mniejszym bądź większym stopniu wojownicy, myślę że poradzą sobie z patrolowanie granic i wypatrywaniem armii. - kontynuowałem. - Tylko co ze szczeniakami? - zamyśliłem się. Stanowiły poważny problem, nie mieliśmy tylu wilków by ktoś mógł się nimi przez cały czas zajmować. Nie mogły też hasać sobie swobodnie ... Może jest coś co taki szczeniak mógł by robić?
- Mogą pomagać zbierać zioła. - powiedziała Moon. - Myślę że mogła bym przyuczyć je do podstaw pierwszej pomocy i mogły by opatrywać ranne wilki, razem ze mną i Sophie. - powiedziała. Jak to się mówi "co dwie głowy to nie jedna", jak widać jest w tym ziarno prawdy.

<Moon? Ja też przepraszam, że takie krótkie :c>



niedziela, 6 września 2015

Od Moon CD Anubisa

Po ..... rozmowie wróciłam pod moją jaskinię. wszystkie wilki już czekały. 
Gdy tylko mnie zauważyły zaczęły mnie o wszystko wypytywać.Usiadłam na skale.
- Spokojnie.... Anubis czy wojownicy są gotowi? - spojrzałam na basiora.
- Tak.
- Świetnie. Trzeba wystawić straże, Trzeba też zebrać lekarstwa . Niestety moja siostra nie zamierza nam pomagać... więc musimy sobie poradzić sami., Anubis powiedz coś o tym czarnym wilku.
-...

<Anubis? sry że tak dłógo i krótko ale musiałam pare spraw omówić z właścicielką Luny>