piątek, 30 października 2015

Od Heroiki - Opo Wojenne

Przeraźliwy pisk wyrwał mnie z zamyślenia. Błyskawicznie odwróciłam głowę w kierunku, z którego dobiegał. To miejsce musiało być gdzieś niedaleko. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, pobiegłam temu stworzeniu na ratunek. Minęłam kilka walczących par, umknęłam kłom i pazurom pantery. Po kilku minutach tego typu czynności dotarłam do niewielkiego zagajnika. Leżała tam sarna z okropną raną na nodze, obok niej stał jej potomek. Kiedy mnie ujrzał, schował się za matkę, jakby mu to coś dawało. Ostrożnie zbliżyłam się do rannej kopytnej, w końcu mógł to być jakiś podstęp. Sarna zadrżała, próbując wstać, bez skutku. Wzrokiem omiotłam okolicę; wydawało mi się, że jak na razie nikt się mną nie interesuje. W dodatku miałam szczęście – spostrzegłam rośliny idealnie nadające się na opatrunek. Zerwałam je szybko i podeszłam do rannej kopytnej. Kiedy moje łapy dotknęły jej tylnej kończyny przeszedł ją dreszcz, lecz nie próbowała już uciekać. Jej potomek pisnął, próbując się znaleźć zarazem daleko ode mnie i blisko matki. Przewróciłam oczami, a następnie zajęłam się opatrywaniem rany. Sarna powinna przeżyć. Kiedy skończyłam, pomogłam jej wstać, a następnie kazałam uciekać. No i poinformowałam, że ma u mnie dług wdzięczności. Odprowadziłam tę dwójkę wzrokiem, a następnie ogarnęłam sytuację. Jakiś ryś właśnie przymierzał się do ataku na zajętego walką wilka z WKS. Nie zwlekałam. Wzięty z zaskoczenia ryś stawiał co prawda opór, ale z łatwością z nim sobie poradziłam. Połamałam mu dwie łapy, będzie żył, ale cóż to za życie… 

***
Kiedy indziej zachód słońca wydałby mi się piękny, ale patrząc na pokrytą ciałami i splamioną krwią ziemię, widok ten napawał mnie… No właśnie, czym? Obrzydzeniem, przerażeniem? Może… I pomyśleć, że bitwa się jeszcze nie skończyła, że wilki z Watahy Krwawego Szafiru wciąż walczą ze sługami Basiora Ciemności. A tak właściwie, może w końcu zejdę z tego drzewa, siedzę tutaj już wystarczająco długo. Zsunęłam się więc z gałęzi prosto na głowę jakiegoś szopa. Skutek – zwierzak został mocno oszołomiony. Ja natomiast przebiegłam kilka metrów i odparłam atak jelenia o dziwnie wielkim porożu. Zwierzę nie zdążyło wyhamować i uderzyło w najbliższe drzewo. Wykorzystałam okazję i ugryzłam kopytnego w tylną kończynę, powodując krwotok. Uniknęłam kopnięcia i skoczyłam do szyi jelenia. Kolejne ugryzienie, potem następne, tym razem w lewą przednią nogę. Miałam nadzieję, że kilka ran wyeliminuje zwierza z rozgrywki. Wkrótce, gdy cały zakrwawiony, uciekł w gąszcz, zajęłam się szukaniem kolejnego przeciwnika. Zanim jednak udało mi się go znaleźć, od tyłu zaszedł mnie wilczur. Informacją o im był ból w okolicach barku oraz ciepło krwi. Odwróciłam się i oddałam psowatemu, a kiedy chciał uchylić się przed kolejnym ciosem, wykonałam nagły wypad do przodu, raniąc go w łapę. Oczywiście nie mogło mi to ujść na sucho. Wilczur spróbował ugryźć mnie w szyję, zareagowałam jednak zbyt szybko, by atak miał wyjść, jak początkowo zamierzano. W zamian otrzymałam niedużą ranę na grzbiecie, gdzie dotarły zęby przeciwnika. Strąciłam go z siebie, a następnie zaatakowałam, trochę zezłoszczona, czego skutkiem była złamana kończyna psowatego. Wiem, zbyt szybko radzę sobie z przeciwnikiem, jednak dotychczas nie spotkałam kogoś, kto nadawałby się do dłużej trwającego pojedynku. Cóż, wtedy tego nie wiedziałam, ale za chwilę miałam otrzymać trudnego do pokonania wroga.
Mianowicie, odwróciłam głowę w bok. Niecelny cios, mający pozbawić mnie życia lub przynajmniej oka, sprezentował mi ranę dwa centymetry poniżej niezbędnej do widzenia części ciała. W jednej chwili mój pysk zalała krew. Poczułam nagłe pchnięcie od boku i wylądowałam na ziemi. Podniosłam głowę, chcąc przynajmniej raz ujrzeć przeciwnika. Był nim stojący na dwóch łapach wilk, dzierżący w łapach lśniący miecz, znajdujący się niebezpiecznie blisko mojej osoby. Wstałam, jednak zaczęłam tracić motywację, siłę na dalszą walkę. Coś przy mroczyło mi umysł, nie mogłam jasno myśleć, skupiłam się jedynie na unikaniu ciosów stalowego narzędzia. Z każdym unikiem stawałam się słabsza, w końcu kończyny uginały się pode mną przy niemal każdym ruchu, co odbierało mu dotychczasową płynność i szybkość. Z każdą chwilą byłam coraz bliżej klęski. Koniec końców upadłam na ziemię, krew płynęła z kilku nacięć, ograniczając mi między innymi mocno pole widzenia. Jednak wciąż widziałam otaczający mnie świat i wtedy właśnie dostrzegłam nagły błysk błękitnego światła, które znikło tak szybko, jak się pojawiło. Wokół temperatura jakby obniżyła się o stopień czy trzy. Nie wiem, dlaczego, ale to zmotywowało mnie, napełniło wolą walki. Wstałam, nadal ociekająca krwią, ale nie miało to już dla mnie najmniejszego znaczenia. Zaatakowałam w furii ze zdwojoną siłą, przeciwnik nie zdążył zasłonić się mieczem, który sekundę później upadł na zakrwawiony grunt. 

C.D.N.

niedziela, 25 października 2015

Od Anubisa - Opo Wojenne

"Czuję wewnątrz zwierzę
Moje postanowienie słabnie
Pukając do drzwi mojego umysłu
To jest prawie przytłaczające
Nie potrafię opisać
Głodu, który znów czuję
Uciekaj, jeśli zamierzasz przeżyć
Bo bestia ożywa
Przybiera kształt w blasku tej splugawionej poświaty księżyca
Śmierć tej nocy nadchodzi

Bo zwierzęca dusza jest moja
Połączymy się tuż przed twoimi oczami
Tym razem nie mam kontroli
I teraz, oboje będziemy tej nocy ucztować w piekle"
~Tłumaczone z j. ang - Disturbed - The Animal (jedna z piosenek na watasze)

Ta bitwa trwała już bardzo długo. Walczyliśmy z dobre kilka godzin, a słońce powoli zmierzało w kierunku horyzontu, rzucając na ziemię coraz większe cienie. Lubiłem mrok nocy, a mój wzrok widział w tedy równie dobrze jak w dzień, w dodatku ziemia zamieniała się w jeden cień, dzięki czemu moja moc chodzenia cieniami była w szczytowym punkcie. Mimo tego martwiłem się, byłem już mocno zmęczony, krwawiłem z kilku ran, a inne wilki pewnie będą miały jeszcze gorzej. Nie wszyscy mają dobry wzrok nocą, a walające się dookoła trupy nie ułatwiały sytuacji. Jeśli walka przeciągnie się do zapadnięcia zmroku z pewnością polegniemy, chyba, że rozkażę odwrót. Zacisnąłem zęby. Nie uśmiechała mi się opcja poddania się, czy jakiegokolwiek przegrupowania pozostałych przy życiu wilków. To z pewnością zdusi w nich małą iskierkę nadziej, jeśli jakaś w nich jeszcze została. Jaki jednak miałem wybór? Nie mogliśmy walczyć w nieskończoność, słaniając się ze zmęczenia, będziemy łatwym łupem dla armii przeciwnika. Cholera! Dlaczego nie pomyślałem o zapasowym oddziale? Mógłbym w tedy wycofać walczące wilki, którym można by opatrzyć rany. A zamiast nich na armię Basiora Ciemności natarł by oddział złożony ze zdrowych i wypoczętych wilków. Niestety, fakt ten dostrzegłem dopiero po fakcie i właśnie z tego powodu nie jestem strategiem. Gdzieś po prawej stronie zapikowała na mnie czarna papuga o chorobliwie zielonych oczach. Uskoczyłem przed jej ostrym dziobem z którego wypływała zielona piana. Wkurzyłem się. Umieramy, nasza wataha upada, tylko dlatego, że jakiś psychopata ma potężną moc. Zagotowało się we mnie gdy pomyślałem, że wśród poległych znajdują się moi przyjaciele, znajomi ... moja rodzina! Od dobrych kilku godzin nie widziałem Yon ani Moon. A jeżeli leżą gdzieś w błocie, które miesza się z ich krwią? Nie mogą wstać, a nad nimi wisi jakiś czarny stwór, który zaraz zatopi w nich kły? Warknąłem, odsłaniając długie kły. Do tej pory dawałem z siebie wszystko, ale to nie wystarczyło. Potrzeba nam było czegoś więcej niż oddziału walecznych, ale śmiertelnych wilków. Jednym kłapnięciem rozerwałem ptaka na pół, a szczątki rzuciłem w dal. Zamknąłem oczy i mój umysł odpłynął do krainy duchów. I nie mam tu na myśli świata umarłych, gdzie spoczywają dusze poległych. Duchy to zupełnie co innego. Nieśmiertelne istoty o niewyobrażalnej sile, którą czerpią z żywiołów. Czasami najpotężniejsze z nich zwie się żywiołakami, gdyż stapiają się ze swoim żywiołem w jedno i same wytwarzają energię potrzebna do życia. Zyskują też władze nad danym żywiołem, całkowitą bądź częściową. Przemierzając umysłem tę krainę byłem całkowicie bezpieczny. Moje tętno mimowolnie przyspieszyło, gdy umysłem dotknąłem najpotężniejszego ducha z jakimkolwiek miałem do czynienia. Jego aura, była lodowata i odpychająca. Bez wątpienia był żywiołakiem i  to nie byle jakim - lodu i śniegu. Żywiołak był rozbudzony z powodu kończącej się jesieni, już czuł w powietrzu zimę, a z nią pokłady śniegu i lodu. Nerwowo drgnąłem, zdając sobie sprawę jakie ryzyko podejmuję. Jeśli się pomylę, w najlepszym razie zginę na miejscu, w najgorszym żywiołak zmiecie wszystko z powierzchni ziemi do 30 kilometrów. Musiałem jednak podjąć ryzyko. Chwyciłem go myślami i spróbowałem wyciągnąć na ziemię. Duch zaparł się swoją mocą, niezadowolony, że taka pchła jak ja czegoś od niego chce. Dla niego byłem tylko małą drobinką, której życie trwa równie krótko co mrugnięcie oka. Warknąłem sfrustrowany, próbując nie rozproszyć się myślą, że na moje ciało może czatować cała zgraja czarnych istot. Wbiłem myślowe szpony w jego niebieskie ciało, które przybrało postać czystej energii. Kogoś innego z pewnością spaliła by taka moc, jednak nie mnie. Odkąd pamiętam żywiłem się krwią, wysysając z innych życie. Miałem w sobie próżnię, która potrzebowała wypełnienia. Energia żywiołaka, wypełniła ją zaledwie do połowy. Nie było to mądre posunięcie. Rozzłoszczony żywiołak z łatwością przeszedł na ziemię. Pojawił się prze de mną, szczerząc kły, które wyglądały jak ostre lodowe sople.


Dookoła niego, ziemie pokryła warstwa śniegu, a jego futro emanowało zimnem. Czyżbym sprowadził własną zgubę? Lodowate spojrzenie, przewiercało mi czaszkę, swoją wściekłością i brakiem jakichkolwiek uczuć. Gdzieś w oddali dał się słyszeć głos puchacza, omenu śmierci. Warknąłem odsłaniając kły. Jeśli tak musi się to skończyć, niech tak się kończy. Żywiołak ryknął, opluwając mnie kryształkami lodu, które osiadły mi na pysku. Rzuciłem się do ataku, nurkując przed jego ogromnymi kłami, które z potwornym kłapnięciem zacisnęły się na pustce. Wbiłem zęby w jego twardą skórę. Język przymarzł mi do jego łapy i powoli zaczął drętwieć. Kły rozbolały z zimna. Nie puszczałem jednak, mimo, że moje ciało traciło ciepło i powoli zamieniało się w bezkrwiste truchło. Zmusiłem się by pociągnąć łyk czystej energii. Miałem wrażenie jakby przez moje gardło przepłynął lodowaty ogień. Czułem jak krew w moich żyłach staje i zamienia się w lód. Czułem potworny ból, gdy lód owinął mi się wokół kości i zamroził w nich szpik. Jeszcze tylko kilka łyków. Zmusiłem się by przełknąć kolejna porcję lodowatego ognia. po której straciłem czucie w całym ciele. Miałem zamrożone nerwy. Nie mogłem mrugać, ani obracać gałkami ocznymi, nawet źrenice pozostały nieruchome. Moje czarne futro pokryło się szronem. Żywiołak potrząsnął głową, patrząc na mnie z obrzydzeniem, jakbym był nic nieznaczącą pchłą, która płaciła za czelność przeciwstawieniu się mu. Machnął łapą, wyrzucając mnie w powietrze. Usłyszałem trzask, po którym do oczu napłynęły by mi łzy, gdyby tylko mogły. Moje piękne białe kły! Zamrożone i kruche, tkwiły w połowie w łapie żywiołaka, ich druga połowa, pokruszona przy końcu, tkwiła w moim pysku. Upadłem na śnieg i potoczyłem się po nim, nic nie czując. Zamrożony, upadłem w nienaturalnej pozycji. Czy cokolwiek mogło mi teraz pomóc? Byłem bezbronny. Nawet najlepszy medyk, nie przywróci mi zębów, a już z pewnością nie takich jakie utraciłem. Gdyby mógł zawyć, zawył bym. Gdybym mógł płakać, płakał bym. Nie mogłem jednak się ruszyć, nie mogłem nawet mrugnąć, nic nie czułem, powoli bodźce docierające z zewnątrz, zaczęły blaknąć, a mój mózg powoli zamarzać. Czy tak właśnie zginę? Zamiast w pojedynku z wrogiem, zabije mnie własna moc? Zabije mnie moja głupota? Zostanę zamrożony przez żywiołaka? Podczas gdy moi bliscy umierają z honorem, ja umrę w hańbie? NIE! Warknąłem bezdźwięcznie. Czułem wściekłość, gorącą niczym ogień, pulsującą wewnątrz mnie. Powoli moja wściekłość rozpuściła lód w moim sercu, a serce zaczęło pompować czystą nienawiść do pozostałych komórek ciała. Żyłem nienawiścią, żyłem dzięki wściekłości, żyłem dzięki ZEWOWI KRWI! Mój nos odzyskał dawną sprawność, lecz zamiast czuć zapach trawy i wilków, on czuł tylko zapach krwi. Moje uszy odzyskały dawną sprawność, lecz miast słyszeć śpiew ptaków czy plusk wody, one słyszały jedynie bicie serca i chlupot krwi. Moje oczy znów widziały, lecz nie podziwiały zachodu słońca, jedyne co je interesowało to lodowy żywiołak i zimna krew w jego żyłach. Warknąłem zrywając się na łapy. W moich tętnicach, czerwone krwinki zamiast tlenu, transportowały cząsteczki nienawiści. Moje kły nie były już kośćmi, były sługami nienawiści, gotowymi rozrywać i miażdżyć dla niej. Moje ciało było maszyną do zabijania ... nie ... to ja byłem maszyną do zabijania! Zaszarżowałem na żywiołaka, wszystko działo się jak przez mgłę - mgłę czerwoną niczym krew, i tak samo jak ona działającą na każdy nerw w moim ciele. Pamiętam błysk kłów w ostatnich promieniach słońca, pamiętam, że niebo przybrało czerwoną barwę, pamiętam jak moje kły odnajdują swoje połamane połowy, pamiętam jak się łączą, czerpiąc z energii żywiołaka. Potem kilka skoków przed jego pyskiem i ostrymi pazurami, aż w końcu zacisnąłem kły na jego krtani. Pamiętam jak wyssałem go do cna, a jego zimno nie dorastało do pięt mojej pulsującej nienawiści. Żywiołak rozwiał się w nicość, pozostawiając po sobie tylko śnieg na całej polanie. Mimo iż pokonałem mojego przeciwnika, zew nie minął.
Straciłem kontrolę. 
Zaatakowało mnie stado czarnych istot. Nie przyglądałem się im jak wyglądają, nie obchodziło mnie to. Zatapiałem pazury w ich miękkim ciele, miażdżyłem kruche kości kłami, uderzałem w nich całym swoim ciężarem, sprawiając, że ich lekkie ciała ze świstem lądowały na ziemi. Nie czułem bólu, nie czułem litości, nie wiedziałem czy walczę z wrogami czy z kimś z mojej watahy. Nie miało to dla mnie znaczenia. Jedyne co mnie obchodziło to hektolitry krwi, które wysysałem wraz z życiem. Oblizałem ubrudzony krwią pysk. Nagle do moich nozdrzy doszedł słodki zapach nowej zdobyczy. Rzuciłem się w tamtym kierunku, biegłem szybciej niż kiedykolwiek, zupełnie jakbym zdobył nową energię. W moich żyłach płynęła krew żywiołaka - najpotężniejszego żywiołaka, zmieszana z dziką wściekłością - jądrem ciemności! Zabijałem wszystko co napatoczyło się po drodze, nawet nie zbaczając ze ścieżki. Zabijałem jednym skokiem, jednym uderzeniem, jednym kłapnięciem. Nie docierało do mnie co rozrywam, a jedynie świadomość, że moje kły napotykają miły opór, ciepłego ciała.

CDN - tym razem będzie się trzymać kupy :o

Od Scarlet - Opo Wojenne

Biegnąc w poszukiwaniu właściciela krzyku zauważyłam, że nikogo nie było obok mnie. Wyczułam jakiś zapach, więc pobiegłam w jego kierunku. Wypadłam na szaroburą polanę. Widziałam leżące tam zgniłe ciała wilków. Nie mogłam jednak rozpoznać, do kogo one należały. Mogli być to wrogowie, przyjaciele lub trochę tego i tego.
Przełknęłam niespokojnie ślinę, ponieważ znalazłam również ślady czarnej krwi biegnące w las. Wiem, że to nie jest to bezpieczne, ale może ktoś tam potrzebuję pomocy? Po chwili zastanowienia pobiegłam za śladem.
Las stawał się wokół mnie coraz mroczniejszy, ciągle walczyłam ze sobą. Nie wiedziałam, czy się wrócić, czy iść dalej, ale coś pchało mnie do przodu. Nagle wpadłam na jakiegoś wilka. Chyba nie był on przyjazny. Szybko się od niego odsunęłam. Basior spojrzał na mnie.
- Właśnie wykopałaś sobie grób - powiedział grobowym głosem. Oblizał kły.
- Kim jesteś? - zapytałam go odsuwając się niespokojnie.
- ...
Nie wiem czemu to powiedziałam. On był prawie na pewno sługą Basiora Ciemności. A co do tego miejsca... to wolałabym abyśmy się nie spotkali.
Natomiast temu podejrzanemu wilkowi jakoś nagle wydłużył się pysk. Zrobił się dziwnie chudy, a jego szczęka wyglądała jeszcze straszniej. A więc tak mogło wyglądać jego prawdziwe oblicze? Świetnie! Teraz może byś tylko lepiej. Potwór, którego już nie dało się nazwać wilkiem, zaszarżował prosto na mnie. Odskoczyłam zaskoczona. Postanowiłam szybko się wycofać i zranić przeciwnika z łuku, ale ten był za szybki. Uderzył mnie z całej siły w oko, które zalało się krwią. Wściekła skoczyłam prosto na jego grzbiet, wbijając kły w kręgosłup i wyrywając kilka kręgów. Basior zawył i zrzucił mnie. Upadłam na ostry kamień, który rozciął mi brzuch. Polała się krew. Potwór spojrzał na mnie rozzłoszczony, a jego ślepia płonęły gniewem.
Zostały mi minuty życia, bo przeciwnik nie zamierzał zaprzestać ataku.
CDN

Od Heroiki - Opo Wojenne

"Najlepszym wojownikiem jest ten, kto zdoła wroga przemienić w przyjaciela."

Błysnęły śnieżnobiałe kły. Zdążyłam jednak zrobić unik, a przeciwnik wylądował na czterech łapach kilka metrów ode mnie. Nie powiem, żeby mnie to zachwyciło. Basior nadal się we mnie wpatrywał, z uśmiechem na pysku, co samo w sobie było wystarczająco dziwne i zaskakujące. W następnej chwili poczułam, jak przewracam się na ziemię. Coś w ataku mego przeciwnika jednak nie wyszło, jak powinno, gdyż z łatwością wymknęłam się spod jego ciała. W ciągu sekundy otoczyła mnie psychobariera. Cóż, zagranie trochę nie fair, ale sługa naszego wroga zapewne również dysponuje kilkoma sztuczkami. Na razie jednak się nie zorientował, o czym świadczył ponowny atak. Żebyście widzieli jego minę, kiedy odbił się ode mnie, nie czyniąc mi najmniejszej szkody. Rzuciłam się na niego, choć jakaś część wołała: „Nie rób tego, to nieuczciwe!”. Ale cóż miałam zrobić, nie potrafię zatrzymać się w powietrzu. Zatopiłam kły w ciele przeciwnika, z rany na barku pociekła szkarłatna krew. Basior spojrzał na mnie, nawet nie próbując ukrywać złości. W jego twarzy zaszła nagła zmiana, uśmiech zniknął w ułamku sekundy. Strącił mnie z gniewem na ziemię, wstając i szczerząc kły. Zrobiłam to samo. Skoro mamy walczyć to na śmierć i życie, to niech tak będzie. Z chęcią przekonam się o jego zdolnościach. Musiał być całkiem dobry, bo sprawiał wrażenie myślącego, że bez problemu mnie pokona. Jeszcze zobaczymy, kto wygra…

***

Odepchnęłam przeciwnika na bok. Walczymy już od co najmniej piętnastu minut, przynajmniej tak mi się zdawało. Myślałoby się, że koniec jest bliski. Akurat. Odnieśliśmy kilka lat, to prawda, ale nic poza tym. Przeciwnik był mocny, nareszcie trafiłam na kogoś równego sobie, nie powiem jednak, żeby to był jakiś plus. Przeciwnie, walka trwała i trwała, a żadne z nas nie zbliżyło się do zwycięstwa. Równie dobrze mogłabym atakować szafę… Właśnie, jaki to genialny pomysł! To przecież tylko wielka, pokrywa czarnym futrem szafa w kształcie wilka, która usiłuje mnie ugryźć drzwiami (czyli zębami). Przecież taki basior też musi coś jeść, więc wkłada do siebie różne rzeczy, jak do szafy. Z tego spostrzeżenia wniosek nasuwa się taki: wilk i szafa to jednak rodzina. Kiedy tak rozmyślałam, przeciwnikowi udało się mnie przewrócić, za co w zamian otrzymał cios łapą w czarny pysk. Zachwiał się, więc wykorzystałam okazję. Przewróciłam wilka, przygniatając go łapami do ziemi. Mój pysk zatrzymał się kilka centymetrów nad nim.
- Chciałeś tej walki i nagrody za nią, więc możesz ją teraz otrzymać – powiedziałam. Po raz pierwszy dostrzegłam to w oczach sługi Basiora Ciemności – w oczach mego przeciwnika czaił się… strach. Nabrałam powietrza, a potem powiedziałam na tyle głośno, by on mnie usłyszał, na tyle zaś cicho, by dotarło to tylko do jego uszu.
- Daję ci szansę. Zostań moim przyjacielem.
Patrzyłam w intensywnie zielone oczy basiora. Zaczynały się zmieniać, stawać coraz bardziej błękitne, aż w końcu stały się całkowicie niebieskie. Wiedziałam, że to nie podstęp.To już nie był wilk, który chciał mnie zabić. Teraz był to ktoś zupełnie inny. Teraz był to... przyjaciel.

C.D.N.

piątek, 23 października 2015

Od Heroiki - Opo Wojenne

Bardzo chciałam dowiedzieć się, czy Scarlet znalazła właściciela krzyku, a jeśli tak, to kim on był - wrogiem, kimś z watahy, czy może jakimś neutralnym osobnikiem? Jednak, niestety, na pierwszym miejscu w danej chwili, pomijając punkty „zachować spokój” i „nie dać się zabić”, było pokonanie kolejnego przeciwnika. A – zaczyna mi się już nudzić, B – Basior Ciemności chwilami coraz bardziej zaskakuje mnie swoimi pomysłami na naszych nowych wrogów, czyli, tak na przykład, żyrafą. Nie wiedziałam, ile już walczymy, ani kiedy skończy się bitwa, któżby to wiedział… Albo też kto zwycięży, kto polegnie, itepe, itede. W tej chwili poczułam nagły przypływ złości.
- Do licha, po co ja się trudzę takimi pytaniami! – burknęłam, szukając jakiegoś ciekawego przeciwnika. Po chwili w oczy wpadł mi olbrzymi, czarny brytan, który najwidoczniej obrał mnie sobie za cel. Ach, tak…? Nie miałam zamiaru dać się złapać przez to stworzenie. Umknęłam na pierwsze wygodniejsze drzewo i z tamtą rzucałam w psa czym popadło – szyszkami, wiewiórkami, jakimiś gałęziami. Stwór należał najwidoczniej do tropiących, gdyż ujadał ile wlezie. W końcu postanowiłam sią nad nim zlitować i zeszłam na jedną z niższych gałęzi, położoną jednak na tyle wysoko, że brytan nie potrafił mnie dosięgnąć. Nie powiem, że był tym zachwycony, przeciwnie, warczał, szczekał, skakał jeszcze zajadlej. Hm, robić mu dalej na złość czy też łaskawie do niego zejść? Wybrałam tą drugą opcję. Zeskoczyłam prosto na łeb psa, powalając go przy okazji na ziemię i, co już stało się moją tradycją, złamałam mu nogę. To ostatnie nie przyszło mi znowu tak łatwo, szamotałam się z czarnym stworzeniem przez chwilę, zanim udało mi się to zrobić. Potem odskoczyłam na bezpieczną odległość i zajęłam się szukaniem kolejnego przeciwnika. Że też, z łaskawości swojej, nikt nie raczy mnie po prostu zaatakować bez uprzedzenia. Czasami zastanawiam się, jak to jest, działać bezmyślnie. Nigdy mi się to nie zdarza, zawsze rozważam każdą sytuację, w której akurat się znalazłam. I czasem po prostu jest mi z tym źle. Szczerze wyjawię, że tak się działo właśnie w tej chwili. Normalny wilk zaatakowałby pierwszego lepszego wroga, a nie czekał, aż ktoś go w końcu zauważy. Ja jednak taka nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę. Choćbym i starała się z całych sił, nie będzie to naturalne, a jedynie wymuszone działanie. Podczas tych rozmyślań dostrzegłam Tokyę i Unię, rozprawiały się z jakimś czarnym niedźwiedziem. Obok niego zaś dojrzałam rosłego, muskularnego basiora o futrze w kolorze smoły, a jakżeby innym. Udało mi się bez większego myślenia pobiec w jego stronę. Nie był to nikt z watahy, gdyż jego oczy były intensywnie zielone, a sama jego reakcja mówiła za siebie. Wyskoczył mi z pazurami na powitanie, zaczęliśmy walczyć jeszcze w locie, a potem przeturlaliśmy się kawałek po ziemi. On ugryzł mnie w łapę, ja poszarpałam mu ucho. Wstałam, przeciwnik również. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, a potem basior uśmiechnął się złośliwie.
Doprawdy, nie myślałam, że słudzy Basiora Ciemności potrafią się uśmiechać.

C.D.N.

niedziela, 18 października 2015

Od Heroiki - Opo Wojenne

Poczułam dotkliwy ból w lewej łapie. Jak się okazało, Basior Ciemności miał również na swe usługi pszczoły, a jednak z nich właśnie ukąsiła mnie w przednią kończynę. Zaczęłam szukać wzrokiem wody, choćby małej kałuży, jednak niczego takiego nie dostrzegłam. Kolejnym punktem było bieganie bez celu połączone z walką i coraz większym bólem w łapie. W końcu, kiedy kończyna zdążyła mi już spuchnąć, dostrzegłam niewielki potoczek między złocisto-zielonymi drzewami. Pobiegłam w tamtą stronę. W końcu zamoczyłam łapę w zimnej wodzie, od razu też zrobiło mi się lepiej i zaczęłam myśleć o innych rzeczach. Gdzieś w pobliżu będzie Scarlet… Nagle usłyszałam krzyk jakiegoś wilka. Wyciągnęłam łapę z wody i ruszyłam ile sił w nogach na zachód, skąd, jak mi się zdawało, dochodził głos. Prześlizgnęłam się między racicami koziorożca, przeskoczyłam nad martwym jeleniem i zagryzłam złego, czarnego bażanta. W chwili, kiedy wyrzucałam ptaka w powietrze, dostrzegłam Scarlet. Wyglądała trochę lepiej niż podczas naszego ostatniego spotkania, co mnie zaciekawiło. Drugą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, był łuk i kołczan ze strzałami. Wadera właśnie założyła jedną z nich na cięciwę, która po chwili utkwiła (strzała, nie cięciwa) w pysku jakiegoś czarnego stworzenia. Podbiegłam do niej.
- Miło cię znowu widzieć – powitałam ją uśmiechem, który odwzajemniła. – Świetnie strzelasz.
- Dzięki. Słyszałaś ten krzyk?
- Tak. To chyba gdzieś z tamtej strony – wskazałam łapą kierunek. Naszą krótką wymianę zdań przerwał krzyk, tym razem wyraźny – „ratunku”. Spojrzałyśmy po sobie, a potem pobiegłyśmy przed siebie. Biegnąc, zaczęłam się zastanawiać, czy to swój, czy wróg. Wkrótce musiałyśmy się rozdzielić, gdyż zaatakował nas sporej wielkości muflon, również czarny. Nie zwlekając, rzuciłam mu się na szyję i powaliłam na ziemię, zaczęła się szamotanina. Przypominało to trochę polowanie, ale zgiełk panujący wkoło i słyszalne co jakiś czas bojowe okrzyki zdecydowanie temu przeczyły. W końcu udało mi się unieruchomić kopytnego i złamać mu nogę, aby nie mógł walczyć. Zostawiłam go tak, leżącego bezradnie, a sama pobiegłam poszukać Scarlet. Miejmy nadzieję, że znalazła właściciela krzyku…

C.D.N.

piątek, 16 października 2015

Od Scarlet - Opo Wojenne

Podczas ucieczki przed tygrysem zauważyłam tuż w oddali duży strumyk. Musiałam go przeskoczyć i zyskać trochę czasu na kontrę.
Pochyliłam szyję i przyspieszyłam kroku. Mroczny tygrysek był tuż za mną. Ale strumyk był już blisko... .
Wykonałam długi skok, wyprężyłam całe ciało, napięłam łuk i jeszcze w powietrzu strzeliłam w przeciwnika. Zwierzę wrzasnęło z bólu. Nagle wybuchło (???). Zauważyłam że obok mnie stoi Elektro. Aż podskoczyłam.
- To ty Elektro? - krzyknęłam - Wystraszyłeś mnie.
- Przepraszam, nie chciałem - w głosie basiora słychać było lekki żal.
- Nic się nie stało. To ty rozwaliłeś tego tygrysa?
- Tak, z gorszymi rzeczami się walczyło.
- Dzięki za pomoc - mruknęłam z podziwem - Widziałeś Moon?
- Też cię miałem o to zapytać. Nie widziałem jej po rozpoczęciu wojny. Miejmy nadzieje że żyję.
Wtem z krzaków wyskoczyła dwójka nieprzyjaznych wilków. Elektro poraził je chwilowo prądem, a ja szybko napięłam łuk z kilkoma strzałami. Po czym wystrzeliłam. Zadało się słyszeć pisk strzał i głuchy wrzask. Razem z Elektro rzuciliśmy się na przeciwników. Nie było trudno. Jeden z nich był stosunkowo słaby i po krótkim szamotaniu się udało mi się przegryźć mu tętnice szyjną. Po chwili jednak skoczyła na mnie czarna lisica. Ta była cwańsza, a do tego szybsza. Przez chwilę odskakiwałam od jej szybkich ataków. Wyciągnęłam z kołczana jedną strzałę i wbiłam ją niczym mieczem w przełyk ofiary. Bum! po chwili cała trójka potworów leżała martwa. Podeszłam do Elektra. Z jego łapy spływały krople krwi.
- Ugryzł cię? - zapytałam.
- Raczej otruł. Jak szybko nie znajdziemy Moon to marnie skończę.
- Ja cię uleczę. To może jakoś super ci nie pomoże, ale zawsze coś.
Spojrzałam na mój amulet. Świecił, więc był w pełni energii.
- Twój amulet leczy?
- Coś w tym rodzaju.
Zbliżyłam medalion do łapy Elektra. Rana robiła się jaśniejsza, a potem krew z niej częściowo wyparowała.
- I jak? - zapytałam.
- Już lepiej. Dzięki.
- Nie ma za co, to normalne w watasze.
Usiadłam na ziemi i zaczęłam nasłuchiwać, czy nieprzyjaciela nie ma w pobliżu.
- Nie mogłeś tego wilka po prostu wybuchnąć? - spytałam nagle Elektro.
- Nie mam tyle energii, by robić to co chwilę.
- Aha.
- Pójdę poszukać Moon. Do zobaczenia później.
Basior oddalił się. Stwierdziłam, że Elektro nie jest wcale taki wredny za jakiego go miałam. Ale wcale się nie zakochałam! On nie jest tym typem basiora.
Na dalsze rozmyślania nie pozwolił mi mój pusty brzuch. Ruszyłam przed siebie, szukając nosem jakiejś zwierzyny. Natrafiłam na wilcze jagody. Zjadłam wszystkie z krzaczka, ale ciągle brakowało mi czegoś... .
Mięsa. Jednak znowu usłyszałam krzyk jakiegoś wilka. Potruchtałam w tym kierunku.

C.D.N.

wtorek, 13 października 2015

Od Heroiki - Opo Wojenne

Dwa czarno - białe kolibry kłuły ostrymi jak sztylety dziobami łapę trzymetrowego lwa, który bezskutecznie usiłował się ich pozbyć. Oj, jak mi przykro. Nie minęła minuta, a zwierzę leżało na ziemi bez życia. Ślina takich kolibrów zawiera truciznę, jsk widać na załączonym obrazku - dość silną, by powalić olbrzymię zwierzę w bardzo krótkim czasie. A teraz czas na więcej wyjaśnień.

***

Całą historię można byłoby zacząć słowami w stylu: "W pewnej ziemnej norce mieszkał sobie pewien hobbit". Mianowicie - w pewnej ziemnej norze narodziły się dwa szczeniaki, wcale nie spokrewnione ze sobą. Od namłodszych lat byli serdecznymi przyjaciółmi. Kiedy tylko osiągnęły wiek 18 miesięcy, uznawany w tamtej watasze za osiągnięcie dorosłości, zostały obrońcami Bet i Gamm, jak wcześniej cała ich rodzina. Pewnego dnia jednej z nich rozkazano strzec jaskini, w której aktualnie przebywały wszystkie szczenięta, w tym miesięczne Młode Bety. Samica Beta tej watahy miała ciężki poród, poza tym dzieci urodziła aż sześć. Tamten dzień nie był dobry dla całej wilczej społeczności poza jedną jedyną waderą - łaskawie przygarniętą przez drugą parę w stadzie wilczycę, noszącą imię Delila. Była ona zazdrosna, gdyż wiedziała, że to jeden z jej młodszych braci, a nie ona, odziedziczy stanowisko po rodzicach. Obrończyni wylegiwała się przed jaskinią, cały czas pozostając jednak czujna i gotowa do walki. Niestety, okazja do niej nadeszła aż nazbyt szybko. Delila zebrała niedużą grupkę wilków, obiecując im w przyszłości lepsze stanowiska, byle by pomogli jej wcielić w życie genialny plan. Wilki zaatakowały stróżują waderę, lecz nie docenili jej możliwości. Z łatwością powaliła przeciwników, darując im życie. Ile sił w łapach pobiegła do jaskini, w której przebywały szczenięta, a kiedy stanęła w wejściu, ujrzała straszny widok. Delila przygniotła do ziemi jednego ze swoich nieporadnych braci łapą, siostrę zaś chwyciła do pyska, w rzucić nią po chwili o ścianę. Mała upadła na ziemię, a jej starsza siostra wbiła pazury w ciało brata.
- Zostaw je! Wynocha! Nie masz prawa tu przebywać! - wrzasnęła strażniczka szczeniaków.
- Niby dlaczego? W końcu to moje rodzeństwo.
Chwyciła za kark następnego szczeniaka, czego stojąca u wejścia wadera nie mogła dłużej tolerować. Z prędkością błsykawicy pokonała odległość dzielącą ją od Młodej Bety i wytrąciła z jej pyska wilczka. Delila odpowiedziała na atak, a z racji, iż była większa i silniejsza, z łatwością wyrzuciła wilczycę w powietrze. Ta z impetem uderzyła o ścianę, mając jednak jeszcze siły do przygarnięcia trzech szczeniaków. W jej umyśle jedna myśl górowała nad wszystkimi - "muszę ocalić szczeniaki". Brakło jej jednak energii na powstanie i kontynuowanie walki. Jej przeciwniczka zaśmiała się cicho i pochwyciła w silne łapy najbliższe wilcze dziecko. Chciała tym czynem dodatkowo dokuczyć Obrońcy Bet, pokazać, że mimo jej wysiłków wykończy młode. Nagle jednak tupot łap oraz stanowczy głos rozdarły niemal zupełną ciszę.
- Zostaw je, Delila, ale już!
W wejściu stanęła majestatyczna wadera, Obrońca Gamm. Rzuciła się na dręczycielkę. Przez chwilę gryzły się zawzięcie, potem przerwały na chwilę walkę, kiedy Młoda Beta łapała jakieś szczenię, zaraz jednak powracały do walki. I tak działo się przez jakiś czas. Zaciekawione wilki, przekupione przez Delilę, stanęły u wejścia do groty. Zobaczywszy sytuację, zaczęły szeptać, naradzać się, co robić. Jednak pominucie czy dwóch bohaterska wilczyca, Obrońca Gamm, uderzyła głową mocno w podłoże i straciła przytomność. Młoda Beta, cała od krwi, podniosła się z ziemi i ruszyła w stronę wyjścia z jaskini, pozorując płacz. Zdołała tylko wydukać: "trzymajcie straż, żadna nie może uciec", a potem pobiegła po Alfę, Betę i Gammę owej watahy. Kiedy druga z bohaterskich wader ocknęła się, znalazła się między wilkami z watahy. Cztery przerażone matki wlepiały w nią wzrok. Obok jej przyjaciółce odebrano szczeniaki i oddano rodzicom. I znów można powiedzieć zdanie bardzo podobne do tego: "Z dwunastu towarzyszy Thorina zostało dziesięciu", jednak w tym przypadku było o wiele gorzej. Z dwunastu szczeniaków ocalały zaledwie trzy: jedna Młoda Beta, Młoda Gamma oraz mała waderka, córka zielarki i szamana.
- Co wy zrobiłyście? - zawołała Samica Beta przez łzy.
- Widzisz matko, miałam rację. Patrz, co one zrobiły. Chciały jeszcze zabić te trzy - powiedziała Delila. Pierwsza z wader chciała coś rzucić na swoją obronę, jednak wyprzedził ją właśnie przybyły Samiec Alfa.
- A więc to prawda... Wilki! Zabić je.
Obie wadery podniosły się. Cóż nie sprawiały dobrego wrażenia, całe były od krwi.
- Dlaczego nie możemy opowiedzieć swojej wersji wydarzeń?
Obecni tam Obrońcy Alf oraz Opiekunowie pokiwali głowami. Wilczyce miały słuszność.
- W takim razie, zdrajcy, co do jednego Obrońcy i Opiekuna, wynoście się z tych ziem. Nie obchodzi mnie wasz los - stanowczy i surowy głos Bety zakończył dyskusję. Wskazane wilki, pochodzące z jednego klanu, musiały opuścić tereny watahy. Przez jakiś czas wędrowały, aż znalazły zalesioną i pełną zwierzyny łownej dolinę wśród gór. Z czasem dawna Obrończyni Bet zdecydowała o odejściu. Przez około rok błądziła po świecie, odwiedzając wiele ciekawych miejsc, znajdując przyjaźń, nigdy jednak nie zapomniała o krzywdzie wyrządzonej jej przez Bety, a przede wszystkim przez Delilę. Zaraz odpowiem na pytanie, które pewnie wszystkim nasuwa się na myśl.
Ta wadera nosi imię Heroica.

***
Szczerze przyznam, że nakłamałam trochę w historii, chociaż nie do końca. Zawsze lubiłam przebywać sama lub wyłącznie w towarzystwie Tokyi. A potem, po tym zdarzeniu, zaczęłam bać się brania za kogoś odpowiedzialności, stałam się jeszcze bardziej niedostępna niż przedtem. No i... wciąż nie mogę ani sobie, ani Delili wybaczyć tamtego, czy może raczej tamtych czynów.
Natarłam na czarnego zająca o ostrych zębach i silnych łapach. Niespodziewający się ataku uszaty padł martwy na ziemię, ja zaś rozejrzałam się wokoło. Dostrzegłam Anubisa, niemal myląc go z podwładnym Basiora Ciemności, ale za to nigdzie nie widziałam Alfy Moon. W oczy rzuciła mi się również ta fioletowa wadera, którą wcześniej spotkałam, walczą z... no właśnie, z czym? Miało to cztery nogi i było duże, ale raczej gatunkowo nieokreślone. Cóż, tak bywa. Kiedy tak oceniałam sytuację i robiłam wiele innych rzeczy, podbiegła do mnie kremowa wadera z łukiem.
- Cześć, może pomóc? Jestem Scarlet - powiedziała lekko zdyszana. Jak miło, będę znać kolejnego wilka.
- Nie, nie trzeba. Nazywam się Heroica - odparłam, rozglądając się czujnie wokoło.
- Okej, to ja co, będę w pobliżu - rzuciła i odbiegła. Po chwili zniknęła mi z oczu. Swoją drogą, nie wypada tak stać i patrzeć, jak inni poświęcają się w obronie watahy. Nie, obrona to brzydkie słowo... Heroica, uspokój się i walcz! Oderwałam się od ponurych myśli, atakując czarnego jak smoła (a jakżeby innego) losa o pięciu ogonach. Dlaczego pięciu, tego nie wiem, ale tylko mu przeszkadzały. Po chwili leżał na ziemi, zakrwawiony, z połamanymi żebrami i naderwanym uchem. Coś zbyt łatwo idzie. Do kolejnych moich przeciwników zalicza się nieduża lwica oraz... Pełznął powoli w moim kierunku. Czarna muszla, czarne ciało, zielone wzory. Inteligentny, padł od kilku ciosów ostrym patykiem. Ble, nie lubię ślimaków. Na jakie pomysły wpadł jeszcze ten Basior Ciemności? To się dopiero okaże.

C.D.N.

niedziela, 11 października 2015

Od Scarlet - Opo Wojenne

Biegłam między drzewami i zauważyłam brązową waderę. Szybko znalazłam się obok niej.
- Cześć, może pomóc Jestem Scarlet - powiedziałam lekko zdyszana.
- Nie, nie trzeba - szepnęła tamta - Nazywam się Heroika.
- Okej jak co to będę gdzieś blisko - odparłam i opuściłam waderę, po czym szybko wskoczyłam w krzaki. Postanowiłam się cicho na coś zaczaić. Po kwadransie zauważyłam gdzieś w oddali wolno idącego konia, a może to była zebra? Nie wiem, bo miała czarne ubarwienie. Cicho napięłam łuk i wystrzeliłam strzałę. Jęknęła cięciwa, a pocisk trafił wroga prosto w zad. Zebra ruszyła do ataku. Wtedy wyskoczyłam na środek ścieżki i wystrzeliłam następną strzałę. Tym razem zraniłam przeciwnika w klatkę piersiową. Zebra upadła martwa na ziemię.
Poszłam sprawdzić, czy jej mięso również będzie niejadalne. Niestety było. Nagle zauważyłam mój amulet wiszący na szyi potwora. Uznałam, że to będzie dobra chwila na uleczenie ran.
Wtem z krzaków wyskoczył gigantyczny czarny tygrys. Nie zdążyłam zareagować, a potwór przygwoździł mnie do ziemi.
- Tym razem umrzesz! - krzyknął tygrys. Ugryzłam go w łapę, a ten wrzasnął. Uznałam, że to dobra okazja, by się wyczołgać spod ciężkiego tygrysiego cielska. Odtoczyłam się w bok, chwyciłam łuk i wystrzeliłam strzałę. Potem kolejną. I jeszcze jedną. Następnie wstałam i zaczęłam biec do tyłu. Obrałam strategię, która polegała na tym, że jak się uda to tygrys pobiegnie za mną aż się wykrwawi.
Tygrys ryknął i ruszył za mną. Biegł, głośno dysząc. Ale i tak był ode mnie większy i prawie mnie doganiał. Musze mu uciec

C.D.N.

Od Nightmare - Opo Wojenne

Już miałam rzucić się na znanego mi basiora, ale dostrzegłam jakąś postać pędzącą w moją stronę.
Była to członkini watahy, przynajmniej tak mi się wydawało. Była zbyt... życzliwa? Jak na jedną ze sługusów mego ojca.
Spojrzała w moim kierunku, dysząc.
-Potrzebujesz... pomocy? - wydyszała ze zmęczenia. Ojciec również spojrzał się w jej stronę. I mogłam przysiąc, że na jego pysku zagościł wredny uśmieszek, mimo, że tego nie widziałam.
-Nie - syknęłam nieżyczliwie. - To moja walka.
Ojciec kiwnął z uznaniem. Mimo woli poczułam przyjemne uczucie na sercu. Było mi przyjemnie, że był ze mnie... dumny? Nie! Nie obchodzi mnie, co on o mnie myśli, i o tym nędznym świecie! Niech sobie robi, i myśli co chce!
-Nie mogę. - powiedziała lekko zaniepokojona. - Anubis powiedział, abym pomogła watasze.
Ale mi pomoc! Teraz to tylko przeszkadzanie. Oczywiście tego nie powiedziałam.
-To moja walka. - mruknęłam zdesperowana, i zdenerwowana, że jeszcze nie przeszło do walki. Sterczę tu tak z minutę, i nic nie robię! Trzeba działać!
Wadera wycofała się, nadal nieprzekonana, po czym odbiegłam.
Znowu odwróciłam głowę w kierunku Basiora Ciemności. Jak ja nienawidzę tego tytułu... Brzmi niedorzecznie, zwłaszcza, jeśli myślę tak o swoim ojcu. Dla kogoś obcego, może być ok, zgodzę się, ale dla mnie... zabawne. Nazywać swojego ojca jakimś Basiorem Ciemności?
-Niezłych masz przyjaciół. - powiedział drwiąco.
Szczerze, liczyłam na coś inteligentniejszego.
-Ta, jasne. Możemy już przejść do konkretów? - rzekłam z pewnym siebie głosem, a moja postawa tylko świadczyła, że rzeczywiście tak jest. Oby.
Basior zaśmiał się.
-Ta sama jak zawsze... Nic się nie zmieniłaś, co?
Jak on mnie denerwował! Nie przyszłam tutaj na miłą pogawędkę z rodziną, jestem tu po to, żeby w końcu się go pozbyć! A on mnie zagaduje, jakby nigdy nic! Jak on może?!
Nie wytrzymałam. Skoczyłam na niego, co jest naprawdę nieinteligentnego. No cóż, dałam się ponieść emocjom.
Był naprawdę zaskoczony. Tylko tym da się wytłumaczyć to, że go przewróciłam. Normalnie nie mam tyle siły, ale teraz naprawdę się tego nie spodziewał. Spojrzałam mu w oczy. Niegdyś patrzyłam na niego z respektem, widząc, jak zwraca się do swoich żołnierzy, czy sługów. Uważałam go za punkt do naśladowania.
Aktualnie mój pogląd na ten temat był zupełnie inny. Dla mnie był tylko nędznym robakiem, niegodnym na choćby chwilę uwagi. W głowie krążyła mi tylko jedna myśl. Zabić.
Wykorzystałam moment, wgryzając mu się w szyję. To jedyne miejsce, w którym czuje ból fizyczny. Gdy ktoś rani go w oko, również czuje ból, ale tylko psychiczny. A zabić, da się tylko raniąc tylko w jedno miejsce... W jedno miejsce, które znałam tylko ja.
Zeskoczył, czując ból. W odpowiednim momencie odskoczyłam, patrząc, jak krztusi się własną krwią. To dopiero było przyjemne uczucie...
Spojrzał na mnie nienawistnym wzrokiem. Jakby dopiero teraz zrozumiał, że stwarzam niebezpieczeństwo, nie tylko dla niego, ale i jego władzy. Zaśmiałam się.
-Jak widać, nie jestem taka słaba, za jaką mnie masz. - powiedziałam z pogardą.
Basior spojrzał na mnie pytająco.
No błagam! Niech on przestanie się zgrywać! Przez całe życie się do mnie nie odzywał, no, prawie, a teraz nagle ma ochotę na pogawędkę! Proszę Was!
-Nie udawaj, tylko walcz! Mam dość tej nędznej sytuacji! - wykrzyczałam. To wszystko mnie przerastało.
Ojciec spojrzał mi prosto w oczy, po czym zaatakował, według mej prośby, a właściwie rozkazu.
Wytworzył słonia afrykańskiego średniej wielkości, czekając na mój ruch, z czystej ciekawości. Słoń to był nic, w porównaniu z tym, co był w stanie stworzyć. Zresztą, podobnie jak i ja.
Prychnęłam z pogardą. Uważał, że nie podałam czemuś takiemu, czy chciał mnie sprawdzić? Tego nie wiedziałam.
Nie musiałam nic tworzyć, żeby sobie z tym poradzić. Pytanie brzmi raczej, dlaczego sam nie zaatakuje, tylko tworzy jakieś nędzne słoniska?
Uskoczyłam bez problemu, czekając na odpowiedni moment. Słoń, pobiegł dalej - rozpędził się do tego stopnia, że nie był w stanie się zatrzymać. Wpadł na drzewo. Ups!
Uniosłam brwi ku górze. Na tylko tyle go stać? To ma być pogarda?
-Tchórzu! Nie umiesz sam stanąć do walki?! - krzyczałam.
Dla mnie był tylko gnidą. Nic nie wartym, nędznym robakiem, nie wartym nawet życia!
-Kiedyś byłeś... waleczny! - krzyknęłam, po czym uznałam, że to niewłaściwe słowo - dobra, nie waleczny, ale nie byłeś tchórzem! Sam stawałeś do walki, a teraz co?!
I zrozumiałam, że to błąd.
W jednej chwili oprzytomniał, i zaatakował.
Zanim zdążyłam zareagować, ugryzł mnie w ucho. Nie był to dobry cios, ale mimo to, poczułam ból. Odskoczyłam od kolejnego ataku, którego z cudem uniknęłam. Samiec ciął pazurami na ślepo, kłapał szczękami. Jednak ja się nie dawałam. Skakałam, schylałam się, odskakiwałam, unikając ciosu. I tak w kółko.
Znacznie stracił formę, nie był już taki, jak kiedyś. Gdyby jednak był taki, wątpię, żebym dożyła tego momentu. A żyję.
Odskoczyłam od ciosu, który był zadany idealnie w szyję. Na szczęście, nic mi się nie stało.
Po chwili walki trafiłam mu w oko. Wydał z siebie krzyk, po czym dostał jakby napadu furii.
Zaczął walczyć, tym razem już na poważnie. Znał moją taktykę, ale nadal nie wiedział, co zrobię - mój styl był strasznie zaszyfrowany, nawet, gdyby dostało się mnóstwo wskazówek, nigdy by się tego nie przewidziało. W końcu uznał, że zrobi inaczej.
Rzucił się na mnie.
Przygwoździł mnie do ziemi, podduszając. O nie, nie taki będzie mój koniec. Nie tym razem!
Zaczęłam się krztusić, na co on odpowiedział uśmiechem, pokazując swoje nieskazitelne, białe kły. Nie mogłam wyrwać się z jego uścisku. Był ciężki. Mój koniec był nieubłagany.

~*~

Obudziłam się na ziemi, leżąc. Nie miałam pojęcia, co wtedy się stało. Wstałam pośpiesznie, rozglądając się. Pięć metrów dalej leżał ojciec. Wyglądał znacznie mizerniej.
Wstał, po czym patrzył na mnie przygnębionym wzrokiem. Jakby to coś znaczyło! Nic nie znaczyło, nic a nic. TO NIC NIE ZMIENI.
Podeszłam do niego, okrążając go. Nie odwracał się. Oczy miał skierowane ciągle w tą samą stronę. Jednak żył, oddychał. To było pewne.
Zaatakowałam.
Walczył jakby od niechcenia. Nie atakował, tylko się bronił.
-Co w ciebie wstąpiło?! - krzyknęłam mu prosto w twarz.
Nie odpowiedział, lecz się uśmiechnął, w ten sam, drwiący sposób.
Zaszłam go od tyłu. Zaatakowałam, celując w jego śmiertelny punkt.

CDN. *a może nie?*

Od Anubisa - Opo Wojenne

"Bitwy wygrywają współpracujące zespoły, a nie walczące na własną rękę bohaterskie jednostki."
~ James Bradley

Le w tle:

Wypadłem na kolejną pustą przestrzeń. Z mojego pyska spływały stróżki krwi, śmierdzące istotami z czarnej materii. Warknąłem, a ciemna sylwetka prze de mną obróciła się na pięcie i ryknęła. Była to mieszanka nosorożca z jeleniem. Zwinne i śmiertelne stworzenie. Skoczyłem ku niemu. Jeleń zamachnął się na mnie porożem. Wydawało mi się że zwinnie uskoczyłem, jednak róg zahaczył o moje biodro. Warknąłem z bólu, który rozszedł się po mojej kości. Cofnąłem się niezdarnie do tyłu i spojrzałem z nienawiścią na wroga. Stwór ponownie zaatakował, a ja tylko na to czekałem. Odskoczyłem na bok i wgryzłem się w jego nogę, łamiąc mu kość i rozrywając ścięgno. Jeleń padł na ziemię, niezdolny utrzymać się na niesprawnej kończynie. Spróbował wstać, rycząc żałośnie. Nie czułem jednak litości. Skoczyłem na niego i ugryzłem go w kark. Ciepła posoka wypełniła mój pysk, kiedy piłem łapczywie. Po chwili jeleń padł martwy na ziemię, a ja otarłem łapą krew z pyska. Coś było nie tak. Bardzo nie tak. Dlaczego nie mogłem zaspokoić swojego pragnienia? Czyżbym oszalał? A jeśli mi tak zostanie? To ostatnie mnie najbardziej przerażało. Nie chciałem być zagrożeniem dla własnej watahy. Potrząsnąłem głową, skupiając się na swoim zadaniu. Później przyjdzie czas na rozczulanie się nad sobą. Pobiegłem slalomem między drzewami i dopadłem pola bitwy. Nareszcie! Nasza sytuacja była krytyczna. Wilki potykały się o martwe ciała, a stwory zatapiały w nich swoje kły. Warknąłem sfrustrowany. Nigdzie nie widziałem Moon, co mnie zaniepokoiło. Oby alfie nic się nie stało! Teraz jednak musiałem zająć się wojskiem.
- Utrzymać pozycje! - krzyknąłem, biegnąc ku nim.

CDN - jest pierwsza w nocy, więc nie dziwcie się że tak krótko D:

Od Heroiki - Opo Wojenne

Smok i żyrafa obserwowali mnie czujnie swymi zielonymi i przenikliwymi oczami. Ja zaś nie śmiałam nawet drgnąć, z obawy, że się na mnie rzucą. Sekundy wlekły się niemiłosiernie, serce biło szybciej niż normalnie, a ja stałam sama pośród walczących, niemalże całkowicie zdana na łaski moich przeciwników. No, przynajmniej chroni mnie psychobariera… I właśnie w tej chwili poczułam, jak ochrona pęka wokół mnie jak bańka mydlana. Teraz to już w ogóle nie mam szans na przeżycie. W desperacji zrobiłam to, na co pod osłoną nie miałabym odwagi. A mianowicie:
- Aaaaaaa…! – zaczęłam uciekać, wrzeszcząc pierwszą literę alfabetu na całe gardło. Dlaczego to akurat mnie dopadają takie dziwne zachowania w najgorszych momentach. Bo jestem Wilkiem Psychicznym? To żaden powód. Jednak takie zachowania mają również swoją dobrą stronę – zaskoczyłam przeciwników tym śmiałym posunięciem. Ciekawe, ile wilków z Watahy Krwawego Szafiru uzna mnie po tej bitwie za psychicznie chorą wariatkę? Zaraz, zaraz, czy ja dobrze widzę? Przed oczami mignęło mi czarno – białe skrzydło. Chwilę później namierzyłam wzrokiem niedużego ptaka o czerwonych oczach, pozostawiających wokół smugi w tym samym kolorze. Rozpoznałam stworzenie. Była to Unia (czyt. Junia), Morderczy Koliberek mojej jedynej normalnej przyjaciółki, imieniem Tokya (czyt. Tołkija). Pomoc jest w drodze. Wtem poczułam mocne uderzenie twardego ogona i padłam na ziemię, po drodze gubiąc świadomość.

***

Obudziłam się w lesie, na posłaniu z miękkiego mchu. Czyżby bitwa się już skończyła? Nie, nadal słyszę odgłos walki. Co więc robię tutaj i co się działo ze mną wcześniej? Bolała mnie głowa, byłam cała otumaniona, nie mogłam jasno myśleć. Wstałam z miękkiego legowiska, lecz kiedy zrobiłam pierwszy krok, łapy ugięły się pode mną. Głupie kończyny! Ze złości zawołałam:
- Venit, Athena!
Czekałam pięć minut, potem dziesięć, ale sowa nie pojawiała się. Jak tylko dorwę tą pierzastą, brązową kulkę ze skrzydłami, to coś jej zrobię, na przykład przygładzę jej piórka. Eh… Uznałam, że nadal jestem zdolna do walki, nie było mi nic prócz małego zadrapania na łapie i takich tam drobiazgów. Namierzyłam słuchem, gdzie toczy się bitwa. Z odgłosów wywnioskowałam, że dochodzą gdzie z lewej strony, od zachodu. Tam skierowałam swe kroki, kiedy nagle drogę zagrodził mi jakiś fioletowy wilk. Spojrzał na mnie, rzucił krótkie: „idź odpoczywać” i pobiegł w stronę walczących. Ta, jasne, posłucham go (ją). Wystrzeliłam z miejsca jak z procy, prosto w stronę odwróconego do mnie tyłem czarnego jelenia o olbrzymim porożu. Atak poskutkował złamaniem kopytnemu tylnej kończyny i zadrapaniami na zadzie. Cóż, tym skutkuje nieuwaga podczas bitwy. A jak już mówimy o pokonywaniu przeciwników, to ciekawe, co stało się z tamtą żyrafą i smokiem. Nadal walczą czy też polegli za sprawą innych wilków z WKS? Ale nagle dostrzegłam kogoś, kogo nie powinno tu być.
Moja stara znajoma przybyła na pole bitwy.

C.D.N.

Od Anubisa - Opo Wojenne

"Wojna jest słodka dla tych, którzy nigdy nie wojowali."

Słuchaj w tle:

Nie byłem wcale taki pewny czy wadera czuje się dobrze. Chociaż kto czół by się dobrze w środku bitwy, gdy z każdą kolejną sekundą może zginąć? Tylko taki szaleniec jak Basior Ciemności, albo ... ja. Tak. Był czas kiedy zabijałem dla przyjemności, dawno, dawno temu jednak nie wypieram się mojej drugiej strony. To była by głupota, a życia i tak im nie przywrócę. Nikomu nie opowiadałem swojej historii, a nawet gdyby i tak nie wchodził bym w szczegóły. Zbyt świeże wspomnienia, mimo iż minęło kilka dobrych lat. Taa, teraz mam watahę, nie, rodzinę, której muszę bronić i walka nie ma nic wspólnego z moją żądzą krwi. Potrząsnąłem głową, otrzepując się z kropel krwi, nie chcąc by zaschnęły i naznaczyły mnie czerwonymi smugami. Nagle usłyszeliśmy krzyk, całkiem niedaleko. Zastrzygłem uszami i spojrzałem w oczy Scarlet. Wadera miała zaciętą minę, widziałem napięcie w jej łapach i zimne spojrzenie oczu. Skinęliśmy głowami i bez słowa rzuciliśmy się na ratunek tajemniczej krzyczącej osobie. Moje łapy miarowo uderzały o rozmiękły grunt. Miałem nadzieję, że błoto powstało w skutek deszczów, a nie ilości przelanej tu krwi. Uparcie ignorowałem zapach szkarłatnej cieczy, wiszący w powietrzu i drażniący mnie w nos. Zwinnie przebiegliśmy między gałęziami ciernistego krzewu. Co prawda jedna z gałęzi wydarła mi trochę sierści, lecz nie ucierpiałem nad tym zbytnio. Futro odrośnie. Wyprzedziłem waderę, nie mogąc już powstrzymać mojego pragnienia. Nie chciałem by dostrzegła czerwień moich oczu i morderczy błysk, tańczący na źrenicach. Przemykałem jak cień po ścieżce którą wydeptało niewielkie stadko saren. W błocie widniały ślady ich racic, a na gałęziach zachowało się trochę sierści. Ścieżka skręcała ostro w lewo, zakręciłem na jednej łapie, rozbryzgując mieszaninę błota i wilczej krwi. Gdzieś w zaroślach dostrzegłem nieruchomy kształt, nie było czasu sprawdzać kto tam leży - nie ważne czy to wróg czy ktoś z naszych. W tej chwili moje nozdrza łechtał słodki zapach krwi, a ślina wręcz wyciekała mi z pyska. Błoto bryzgało mi spod łap, kiedy wybiegłem ze ścieżki wprost na walczących. Nie przyjrzałem się wilkowi, który powłóczył zranioną łapą i cały pokryty był błotem. Skoczyłem wprost do gardła czarnego stwora, który wyglądał jak grizzly. Prześlizgnąłem się pod jego wielką łapą, której pazury były długości mojego pyska. Niedźwiedź ryknął zdezorientowany, kiedy moje kły zagłębiły się w jego krtani. Przymknąłem powieki, czując ulgę kiedy nareszcie zaspokoiłem pragnienie. Trup upadł na ziemię. Jego niewidzące oczy patrzyły gdzieś w dal. Oblizałem pysk i spojrzałem w kierunku wilka, które chciałem uratować. Jednak ten leżał w kałuży błota. Jego klatka piersiowa nie unosiła się. Pochyliłem głowę i warknąłem. A niech to! Nabrałem głęboki wdech i zawyłem. Byłą to smutna pieśń śmierci jednego z nas. Kiedy skończyłem, krzaki zaszeleściły i na polanie pojawiła się Scar. Spojrzała najpierw na mnie, a potem na nieruchomą sylwetkę wilka. Pochyliła głowę. Nawet ona nie mogła nic zrobić. On już odszedł z tego świata. Nie chciałem zostawać w tym miejscu ani chwili dłużej. Niech jego dusze wędrują w pokoju ku światłu. Zniknąłem w pobliskich krzakach, strącając kilka liści, które spadły w czerwone błoto. Przedzierałem się przez gąszcz w niewiadomym kierunku. Gałęzie chłostały mnie po pysku i reszcie ciała. Nie obchodziło mnie gdzie biegnę, prędzej czy później natknę się na jakiegoś potwora. Przełknąłem ślinę, która miała posmak krwi. Wypadłem na jakąś polankę o której istnieniu nie miałem pojęcia. W oczy zakuły mnie nieruchome wilcze ciała. Pięć albo sześć. Znów przełknąłem. Nie było czasu na wycie. Musiałem biec dalej. Nie patrząc na wilki, znów zniknąłem w gęstwinie. Musiałem dotrzeć do moich wojsk, w końcu jestem dowódcą! Nie wygramy wojny, bez dowódcy a tym samym organizacji. To będzie nasza klęska. Przyśpieszyłem, a moje łapy rzeźbiły w błocie odciski wilczych łap.

CDN

sobota, 10 października 2015

Od Heroiki - Opo Wojenne

Biegłam prosto w stronę potwora, najwyraźniej trochę zdziwionego moją odwagą. Zaraz jednak się opamiętał i otworzył paszczę, ukazując rzędy olbrzymich zębów. Po chwili dmuchnął na mnie ogniem z paszczy, jednak nie przeceniłam mojej psychobariery - wytrzymała, a ja nie stałam się kupką popiołu. Doprawdy, jak miło. Skrzydlaty jaszczur wytrzeszczył ze zdumienia ślepia, co zapewne również zrobiłabym na jego miejscu, bo niby jak takie małe coś mogło przeżyć po ogromnym podmuchu smoczego ognia? Ta chwila zwłoki ze strony przeciwnika wystarczyła, bym mogła wkraść się w jego umysł. Całą swoją uwagę i moc skupiłam tylko na jednym - musiałam zawładnąć smokiem. Walczyłam z nim kilka minut, ale tylko i wyłącznie za pomocą myśli. Przykro mi to stwierdzić, ale gad przegrał, a ja miałam nad nim całkowitą kontrolę. Pobiję przeciwnika jego własną bronią.
Smok zatoczył się i obrócił ku najbliższej parze walczących - Moon kontra dwa olbrzymie niedźwiedzie. W kolejnej sekundzie przypuścił szybki atak i przeorał miśkom pazurami grzbiet. Zaskoczona Alfa odskoczyła na bezpieczną odległość, przecież skąd miałaby wiedzieć, że skrzydlaty jaszczur nic jej nie zrobi? Zaraz jednak zajęła się jakimś innym, bardzo zwinnym stworzeniem, którego rasy nie potrafiłam rozpoznać. Powoli zaczynała mnie boleć głowa - używanie dwóch mocy polegających na sile umysłu nie należy do łatwych zadań. Musiałam jednocześnie kontrolować smoka jak i barierę ochronną, jednak gdzieś czułam, że nic dobrego z tego nie wyniknie, że w końcu się poddam. I, na moją niekorzyść, tak się stało.
Mój umysł nie wytrzymał obciążenia, jakie sprawiało używanie dwóch mocy naraz. Smok przestał mnie słuchać, zaraz też zwrócił się w moją stronę, patrząc na mnie ze złością. Ups... Moja ochrona osłabła, nie była w stanie powstrzymać smoka od poparzenia mnie, toteż rzuciłam się do ucieczki. O ataku nie było mowy, moje zęby za nic w świecie nie wygrają z twardą łuską gada. Prześlizgnęłam się międy nogami sporego, czarnego ogiera, który grzebał kopytem w ziemi, przygotowując się do ataku na nieznaną mi z imienia waderę. Byłam jednak zbyt pochłonięta uciekaniem przed chcącym mnie podpalić potworem, żeby zawrócić i odciągnąć od wilczycy konia. Cóż, będzie musiała poradzić sobie sama. Nagle drogę zagrodziła mi... żyrafa. Ona również była czarna jak smoła, ale tylko tym różniła się od innych przedstawicieli tegóż gatunku. Miała zimne, zielone oczy, które śledziły każdy mój ruch. Odwróciłam głowę do tyłu, a moje przypuszczenia jak najbardziej się potwierdziły - od tyłu drogę zagrodził mi znajomy smok. Zdobyłam się tylko na szepnięcie jednego zdania:
- No to się znalazłam między Skyllą i Charybdą...

C.D.N.

Od Scarlet - Opo Wojenne

Spojrzałam na Anubisa.
- Hej co tu robisz? - spytałam zaciekawiona.
- Coś mi uciekło - odparł basior spoglądając na moje rany - Kiepsko wyglądasz.
- Wiem... .
Postanowiłam trochę oblizać się z krwi, która częściowo zdążyła już wyschnąć. Fuj. Muszę to wkrótce spłukać. Już miałam zapytać Anubisa o to i owo, gdy nagle zaatakowały nas dwie duże i czarne pantery pantery. Bez dłuższego zastanowienia skoczyłam na jedną z nich, zamachnęłam się i uderzyłam łapą w oko. Zwierze krzyknęło.
- Zabiję cię! - krzyknęło.
Anubis rzucił się na drugiego przeciwnika. Ja siłowałam się chwilę z tą, którą drapnęłam, ale ta przygniotła mnie do ziemi i zaczęłyśmy się czołgać po trawie. Wkurzona rąbnęłam ją w czoło i z całej siły przegryzłam jej tętnicę szyjną. Potwór zawył z bólu i odskoczył, ociężale próbując uciec. A niech sobie ucieka! Z takim zakrwawieniem z daleko nie zajdzie. Dla pewności przebiłam go jeszcze strzałą i skoczyłam na panterę, z którą walczył Anubis. Spróbowałam zatopić kły w jego grzbiecie. Udało się, ale z pleców pantery strzeliła dziwna ciemna maść, która strasznie spiekła mi oczy tak, jakbym je sobie mydłem w płynie posmarowała. Na oślep odskoczyłam do tyłu i szybko starłam tę dziwną substancje, chociaż nadal piekło jak (c)holera. Cały obraz był rozmazany, nie mogłam rozróżnić, który z walczących to Anubis.
Jednak intensywniejszy był zapach pantery i tym się pokierowałam. Zakradłam się ostrożnie, wgryzając się w tylną łapę potwora. Tym razem zamknęłam oczy.
- Scar padnij! - usłyszałam wołanie Anubisa. Nie wiedziałam, co się stanie, ale schyliłam łeb i zauważyłam panterę przelatującą nade mną. Gdyby nie Anubis, przeciwnik urwałby mi pewnie łeb. Znowu życie na krawędzi (;.
Znowu potarłam szybko oko, które przestało już tak mocno piec, i zauważyłam więcej szczegółów. As szybko skoczył na czarną panterę i rozpruł jej szyję. Stwór jęknął i padł na ziemię.
- Scar nic ci nie jest? - powiedział Anubis.
- Przeżyje.
- Dobrze, w takim razie... .
Nagle zdało się słyszeć głośny krzyk.

C.D.N.

czwartek, 8 października 2015

PYTANIA (wcale nie małe i bardzo ważne)

Hej! Tutaj Aseł (vel Anubis).
Po cóż tu przylazłam? Popytać trochę.
No może nie trochę ... 

Tak więc: Jak wam się podoba wygląd bloga?
Piszcie co sądzicie o:

- Szablonie
- Kolorystyce
- Nagłówku
- Czcionce
- Stronach
- Postach

... i wszystkim co przyjdzie wam do głowy.

A może marzy wam się coś zmienić?
Nie pasuje wam kolorystyka? Szablon? Trudno wam się odnaleźć w watasze? 
A może chcielibyście dwie kolumny zamiast jednej? 
Albo coś jest za szerokie (za wąskie)? 

Pisać!

Nic nie obiecuję, jednak ja i Moon postaramy się by każdy czół się tu dobrze, a wataha była łatwa w obsłudze (vel poruszaniu się).
Ah i jak chcecie inny szablon (profesjonalny) to podajcie przykłady, jakie wam się marzą (linki):D


~ Dowódca Wojowników; Anubis


środa, 7 października 2015

Od Heroiki - Opo Wojenne

Przemierzyłam dzielącą nas odległość w kilkunastu szybkich susach. Czarny jak smoła ogar, pod wpływem uderzenia od boku, przewrócił się. Cóż, nie lubię zabijać, więc jednym mocnym ugryzieniem okaleczyłam psa - słyszałam trzask łamanej kości. No, przynajmniej on już nikomu nie zagrozi... Za to zrobiło to jedno sporej wielkości stworzenie, coś jakby jeleń i tygrys zarazem, czyli taki wielki, czarny, pręgowany kot z porożem i kopytami, oraz bardzo ostrymi kłami. Natarło na mnie z prędkością błsykawicy, a ja zapomniałam odskoczyć. Ups! Cudem uniknęłam stratowania przez ogromne kończyny tego cosia. Za tamtą chwilę grozy odpłaciłam tej istocie ugryzieniem w zad, z ran zaraz trysnęła ciemna, lepka substancja. Niestety, moje szczęście odwróciło się ode mnie i dostałam z kopyta. Po krótkim, aczkolwiek nieprzyjemnym locie ległam bez tchu na ziemi, zastanawiając się, czy nie mam czegoś połamanego w okolicach przednich łap. Udało mi się jednak wstać, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że oprócz paru siniaków nic mi nie dolega. Cóż... Zezłościłam się na to monstrum. Skoro tak się chce bawić, to proszę bardzo, zabawię się. Stanęłam naprzeciw tygrysolenia, patrząc mu w oczy i uśmiechając się. Z łatwością wkradłam się w jego myśli - "trzeba unicestwić wilka". ~Proszę bardzo, atakuj, jestem takim łatwym celem...~ przemawiałam do niego telepatycznie. Ja nie mogę, nabrał się! Ruszył prosto na mnie, już, już wydawało się, że marnie skończę, kiedy nieoczekiwanie odbił się ode mnie i wylądował na twardym podłożu. Stworzenie natrafiło na psychobarierę, jakby kolejną warstwę skóry, na tyle mocną, aby chronić nie tylko przed atakiem mentalnym, ale również fizycznym. Cóż, bycie Wilkiem Psychicznym ma swoje plusy. Na razie jednak musiałam skupić się na dobiciu oszołomionego przeciwnika, który najprawdopodobniej dostał wstrząsu mózgu. Niech się dłużej nie męczy - jedno ugryzienie i po sprawie. Tak jakoś brakło mi przeciwników, więc oddałam się jednej z moich ulubionych czynności, mianowice myśleniu. Hm... Moon zdążyła mi wspomnieć coś o Święcie Muzyki. Dokładna data wyleciała mi z głowy, ale miało to być jakoś w tym tygodniu. Nie zastanawiałam się długo...
- Jestem szalona...! - ryknęłam na całe gardło przeróbkę znanej piosenki. Czego jak czego, ale talentu wokalnego nie posiadam. Mam zwykle całkiem łagodny, ale mocny i stanowczy głos. Kilku walczących spojrzało na mnie jak na wariatkę, którą zresztą jestem, a następnie wróciło do przerwanej czynności. Tylko jedna z żywych istot poświęciła mi w tej chwili więcej uwagi. Czując na sobie złowieszcze spojrzenie pary oczu, powoli odwróciłam głowę w tamtym kierunku.
Przede mną stał - zgadnijcie kto - najprawdziwszy w świecie smok. Miał blisko czterech metrów wysokości, muskularne, silne ciało pokryte było lśniącymi, czarnymi łuskami, a łapy zakończone ostrymi pazurami w tym samym kolorze.
- Jupi! - wrzasnęłam i pognałam w stronę skrzydlatego jaszczura, wciąż pod osłoną psychobariery. Szczęki potwora rozwarły się, ukazując olbrzymie kły.

C.D.N.

wtorek, 6 października 2015

Od Sashy - Opo Wojenne

Dawno mnie nie było wiem, ale powracam :)

Pewnego dnia obudziłam się w swojej jaskini. Anubis chodził po całej watasze i rozbudzał wszystkie wilki z błogiego snu. Szykowała się wojna. Wszystkie wilki słyszały o nadchodzącym starciu z basiorem ciemności. Nie lubiłam zbytnio walczyć, ale od tego zależały losy naszej watahy! Od tego zleżało nasze życie! Zanim Anubis zdążył dojść do mojej jaskini wybiegłam mu na wprost.
-No to na wojnę-powiedziałam udając powagę.
-To będzie wojna, a nie zabawa wiec na główny plac i się szykuj-warknął
-No ok, ok już idę...panie prezydencie-krzyknęłam i poszłam do innych wilków. Ćwiczenia w grupie, ćwiczenia indywidualne i tak dalej, i tak dalej.
-Niedługo napada na nas basior ciemności i jego poddani, mam nadzieję, że jesteście przygotowani i nie dacie ciała!-krzyknęła w naszą stronę alfa. Oczywiście, że nikt nie chciał umierać. To jednak nie zapowiadało się tak łatwo...

***

Cała wataha bała się napadu. Nikt nie był do końca pewny czy wygramy tę wojnę. Wiedzieliśmy jednak, że mamy jakieś szanse, ale nie były one wielkie. Nigdy nie widziałam basiora ciemności, ale słyszałam o nim bardzo dużo od znajomych. Nagle usłyszałam krzyk.
-Wilki do boju! Basior ciemności jest już blisko wyczuwam to! Wszyscy na swoje pozycje bojowe!
Stanęłam przygotowana do walki. Nie miałam za dużo czas na przemyślenie jeszcze raz swojej strategii. Nagle zza krzaków wybiegły wilki. Zaczęły nas atakować. Anubis szybko dał sobie radę z jakimś karłem. Podziwiałam go i chciałam być trochę taka jak on. W sumie podobno skrywał jeszcze przed wszystkimi mroczną tajemnicę, co bardzo mnie ciekawiło, ale powoli odpuszczałam. Jakaś wadera miej więcej mojego wzrostu o fioletowej sierści podbiegła do mnie i spróbowała mnie chwycić za kark. Zwinnie uskoczyłam jej potężnym kłom i wskoczyłam jej na grzbiet. Próbowałam ją obezwładnić, ale ta skakała i wierciła się.
-Poddaj się bo i tak cię zabiję!-warknęłam do wilczycy i ugryzłam ją w ucho. Ta zawyłą z bólu.
-Chyba śnisz malutka! Mój pan wygra!-odpowiedziała i zrzuciła mnie z grzbietu. Spadłam na szczęście na łapy i nie zdołała mnie zaatakować. Byłam totalnie przerażona i miałam wrażenie jakbym zaraz miała paść trupem na ziemię. Nie chciałam tego i starałam się jak najbardziej. Zakradłam się za waderę. Ta zdezorientowana kręciła się kilka razy w okół własnej osi, a ja w tym czasie ugryzłam ją w tylną łapę. Słyszałam jak pęka kość. To było takie piękne gdy zabiłam swojego wroga. Wilczyca padła osłabiona na ziemię. Szybko zabrałam się do jej tętnicy na szyi i przegryzłam ją. Moje kły były całe oblane krwią....wilczą krwią! Pierwszy raz zabiłam wilka i czułam się z tym tak dobrze. Nie triumfowałam za długo gdyż jakiś wilk z tyłu zaatakował mnie. Padłam na ziemię. Nade mną stał ciemny basior
-No to maleńka przyszedł twój koniec-warkną i już brał się do mojego karku. Na szczęście w odpowiednim czasie pojawiła się Desna i niespodziewanie wgryzła się w szyję naszemu wrogowi.
-A teraz wstawaj i walcz!-powiedziałą i pomogła mi się podnieść.
-Dzięki-wydyszałam i wzięłam się za karła.
*CDN*

Od Scarlet - Opo Wojenne

Mroczny koń był już blisko mnie. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale ostatkami sił wdrapałam się na duże drzewo. Ciekła ze mnie krew, a ból w szyi nie ustawał. Kurczowo chwyciłam się grubej gałęzi. Koń zaczął kopać z całej siły w pień drzewa.
- Nigdy mnie nie dostaniesz! - krzyknęłam i natychmiast tego pożałowałam. Zwierze się naprawdę wkurzyło i silnie kopnęło tylnymi kopytami pień, który pękł. Koń na chwilę przystanął.
Stwierdziłam że to moja jedyna szansa i zeskoczyłam prosto na przeciwnika, zatapiając kły w jego szyi. O dziwo, koń szamotał się tylko przez moment i padł trupem. Upadłam obok niego i wyczerpana spojrzałam w szare niebo.
Wyczułam zapach innego wilka. Postanowiłam prędko się wylizać i to sprawdzić. Zapach stał się bardziej wyczuwalny. Po drodze znalazłam łuk.
Pomiędzy drzewami zauważyłam dwa wilki. Jedną z nich była czarno-granatowa wadera. Drugim wilkiem był natomiast Basior Ciemności. Przełknęłam głośno ślinę i bez zastanowienia podbiegłam do nieznanej mi zresztą jeszcze wadery.
- Potrzebujesz pomocy? - wydyszałam. Obie pary oczu zostały skierowane w moim kierunku.
- Nie - syknęła wadera - Poradzę sobie.
Zaniepokoiłam się. Wiedziałam, że B.C. jest niebezpieczny i nie da się mu zadać bólu fizycznego.
- Nie mogę - broniłam się - Anubis powiedział abym pomogła watasze.
- To moja walka - szepnęła zniecierpliwiona wadera.
Postanowiłam nie wchodzić jej w drogę. Wydawała się świadoma tego co robi. Zostawiłam ja i pobiegłam dalej. Miałam nadzieję, że B.C. nie rzuci się na mnie.

~~~~~~ * * * ~~~~~~

Zauważyłam czarną pumę, a że odzyskałam siły, postanowiłam zaatakować. Zwierze jednak okazało się na tyle cwane, że rzuciło się do ucieczki. to na pewno podstęp. Mimo to pobiegłam za przeciwnikiem.
Nagle ktoś przede mną wyskoczyło. Rozpoznałam go. To był znowu niespodziewanie Anubis nie wtedy gdy go potrzebowałam. Byłam ciekawa, co on tutaj robi. Może on też szuka B.C?

poniedziałek, 5 października 2015

Od Nightmare - Opo Wojenne

Wojna.
Westchnęłam, patrząc na pole walki. Dopiero co dołączyłam, zresztą, wiedziałam, że tak będzie. Nikt nie zdążył nawet nie oprowadzić, powiedzieć chociaż słowa. Do tego, czeka mnie jeszcze walka, i, co gorsza... rozmowa z ojcem. Z ojcem.
Poczułam dreszcz energii, ciekawości i podekscytowania. Może i czeka na mnie dużo nieprzyjemnych rzeczy, no ale cóż. Życie.
Zobaczyłam pędzącego w moim kierunku gigantycznego lwa, dorównującego rozmiarami jaskini, w której się wychowywałam. Był to stwór stworzony przez mojego ojca, z materii mroku, czyli czymś zupełnie innym, niż stwory, które ja tworzę. Moje były stworzone z zupełnie niczego. Z chaosu. A jego z mroku i cienia, czyli czegoś zupełnie innego. A może bliskiego? W końcu... no dobra, mniejsza.
Oprzytomniałam, przypominając sobie o lwie, pędzącym do miejsca, w którym stałam. Taki przeciwnik pędzący na mnie? No proszę Was! Nie było czegoś lepszego? Może i przeceniam swoje umiejętności, ale, w końcu jestem lepsza od mojego ojca. Inteligentniejsza. A to spory plus, zważywszy na to, że jego mózg jest wielkości mrówki. Czyli nijaki.
Zaśmiałam się pogardliwie, do siebie. Całkiem możliwe, że się przeceniałam. Jednak to teraz nie ma znaczenia. Konfrontacja z ojcem jest nieunikniona, a ja muszę dać z siebie wszystko, żeby się nie ośmieszyć. Przed watahą, przed nim, przed mną samą.
Dobrze chociaż, że charakter zmienił mi się na ten dominujący, czyli... drugi. Taki, który jest zazwyczaj. Nie dałabym sobie rady z chociażby żółwiem, w tamtej wersji siebie.
Uskoczyłam dosłownie w ostatnim momencie - w chwili, gdy lew już miał wgryźć się w mój pysk. Prychnęłam, po czym odwróciłam się zgrabnym krokiem, patrząc prosto w oczy lwu. Ten zaryczał wściekły, po czym skoczył.
Nie zdążył.
W chwili, gdy oderwał swój tłusty zad, że tak się wyrażę, nieprzyjemnie, od ziemi, stworzyłam własnego stwora. Gigantyczny niedźwiedź polarny stanął przede mnie, rycząc wściekle. Był co najmniej dwa razy większy od lwa.
Ha! To jest coś!
Wielki kot, który nie był już taki wielki, patrzył zdezorientowany. W chwili, gdy już miał zamiar wyrwać się do ucieczki, misiek zaatakował. Oddaliłam się z uśmiechem na pysku. To jest to!
Rozejrzałam się wokoło. Leżały tam ciała członków watahy, których nigdy nie poznałam, i zapewne nie będę miała okazji poznać. Nie mogłam teraz o tym myśleć. Miałam jeden cel - ojciec. Tylko on mnie w tej chwili interesuje. Pobiegłam w poszukiwaniu mojego... rodziciela? Dziwnie się tak o nim wyrażać.
Jednak on już wiedział, że tu jestem. I umożliwił mi dojście do siebie. Bo dlaczego nikt mnie nie atakuje? To logiczne. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Po chwili go zobaczyłam.
Wyglądał majestatycznie, a oprócz tego... paskudnie. Jak zwykle, był czarnym basiorem, z wielkimi, czerwonymi oczami. Mięśnie i muskuły prężą się pod gęstym, czarnym futrem z każdym futrem. Ale oprócz tego... miał odgryzione ucho i poparzoną twarz.
Parsknęłam śmiechem. Wyglądał zabawnie. Znacznie też się zestarzał - widać było srebrne kosmyki, na jego zwykle nieskazitelnej czarnej sierści. Zmienił się.
Warknął w odpowiedzi, patrząc na mnie oczami dumnego ojca, jakby był tacy jak inni. A on nigdy taki nie był.
Jednak po sekundzie jego spojrzenie się zmieniło. Na zwykle dumne, bez krztyny hańby, dostojne. Wyprężył mięśnie, i spojrzał na mnie wyniośle. Jakbym była tylko marionetką. Pionkiem w tej beznadziejnej grze, zwanej życiem.
Wyszczerzyłam kły. Doszło do konfrontacji. Teraz już nic nie zmieni tego, co się stanie. Zamierzam go pokonać, pożegnać, raz, na zawsze, tak, aby już nikogo nie skrzywdził...

CDN.

Nowa Wadera! Nightmare!

Nowa wadera! Przed państwem Nightmare!


Powitamy ją gorąco! 


~ Pytanie kto to pisze jest zbędne, ale dla waszej wiedzy; Aseł.

Od Heroiki - Opo Wojenne

Stałam w ostatnim szeregu przygotowanych do walki wilków. Dopiero co dołączyłam do WKS, a taka mała bitewka wydawała mi się całkiem dobrą zabawą na początek. Wiem, jestem dziwna i szalona, lecz taka już moja natura. Naprzeciwko nas stała pokaźna armia czarnych jak smoła zwierząt różnego gatunku, wojowników pod władzą Basiora Ciemności. Alfa Moon i dowódca Anubis zdążyli mi już o nim coś nie coś opowiedzieć. Zaczęłam liczyć najpierw nas, potem przeciwników, a następnie obliczać nasze szanse. Kolejnym punktem programu była chęć do zaśpiewania piosenki "Jesteś szalona" w wersji pierwszoosobowej i zastanawianie się, czy na pewno jestem chora psychicznie i czy potrzebuję lekarza. Ale zaraz do mnie doszło, że to zapewne normalne u wilków mej rasy. A tak wracając do bitwy...
Na znak Anubisa ruszyliśmy do ataku, co również uczynili nasi przeciwnicy. Jakoś tak się złożyło, że napatoczyłam się na sporego, czarnego i olbrzymiego miśka o zielonych, przenikliwych oczach. Nie spodziewał się ataku ze strony takiego małego stworzonka jak ja, co doprowadziło go do problemów z oddychaniem - przegryzłam mu kark. Następnie odważył się mnie zaatakować olbrzymi bóbr. Zęby miał ostre jak brzytwy, a ogon napakowany ćwiekami. Jakiś zmutowany trochę... Jeśli ktoś myśli, że się tym przejęłam, to jest w błędzie - wystarczył jeden szybki atak, by przeciwnik legł bez życia na ziemi. Omiotłam wzrokiem pole bitwy. Anubis walczył z jeleniem, o potężnym porożu i ciężkich kopytach, jednak nadzwyczaj szybkim i zwinnym. Tak się zamyśliłam, że dopiero sekundę przed atakiem zobaczyłam czarnego jak smoła rysia, skradającego się w moją stronę bardzo, bardzo cicho. Z trudem i cudem uniknęłam złego losu, jaki mógłby mnie spotkać. Kot nie należał łatwych przeciwników. Po pierwsze był zwinny i szybki, po drugie walczył nie tylko za pomocą kłów, jak ja, ale również używał ostrych pazurów, lekko wygiętych. Cała walka toczyła się w tempie błyskawicy, raz po raz wymienialiśmy ciosy. To ja ugryzłam rysia w łapę, to znowu on rozorał mi tymi swoimi szponami skórę na grzbiecie. Nasze futra miejscami przybrały krwisty kolor czerwieni. W końcu dziki kot przebrał miarkę mojej świętej cierpliwości. Zatopił zęby w moim ogonie, czego nie wytrzymałam. Najpierw dostał łapą w ten swój koci łeb, następnie skoczyłam na niego, przygniatając go do ziemi, aż miałknął jak zupełnie niegroźny kociak.
- I żeby mi się to więcej nie powtórzyło, Sierściuchu, bo następnym razem nie będę już taka łaskawa - warknęłam. Ryś położył uszy ku sobie i czmychnął czym prędzej w jakieś inne miejsce. Dobrze mu tak, niech następnym razem trzyma się do mnie z daleka.
Kilkanaście metrów ode mnie dostrzegłam jakiegoś wilka, walczącego z przerośniętym ogarem (tylko mnie zastanawia, że dużo podwładnych BC jest dużych?). Najwyraźniej miał kłopoty, gdyż desperacko, odsuwał się od psa, machając łapami. Nie zwlekałam ani chwili dłużej.

C.D.N.

niedziela, 4 października 2015

Od Scarlet - Opo Wojenne

Mega zmęczona ucieczką postanowiłam sprawdzić, czy udało mi się uciec przed mrocznym koniem... .
Niestety - przeciwnik nie przestawał mnie ścigać. Galopował jak szalony. Był coraz bliżej... .
Nagle poczułam okropny ból w szyi. To ten koń ściskał mnie z całej siły kłami. Próbowałam się wyrwać, ale nie mogłam. Po najdłuższej chwili w moim życiu ogier rzucił mną w drzewo. Krew lała się z mojej szyi strumieniami, a serce łomotało kilkanaście razy na sekundę. Bałam się, czy przeżyję. Bałam się, że zawiodę watahę. A najbardziej bałam się Śmierci.
Panicznie spojrzałam w stronę ogiera. Ten szykował się do ataku. Teraz każdy ruch wylewał coraz więcej krwi. Chciałam spowolnić ten proces amuletem, ale w ułamku sekundy zrozumiałam, że go zgubiłam. Nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc. I zaczął się mój koniec. Koń zaszarżował prosto na mnie.
Jednak w pewnej chwili usłyszałam krzyk innego wilka. Ale nie mogłam go po głosie rozpoznać.

sobota, 3 października 2015

Konkurs "Stare Dobre Czasy "

Jest tak późno, że nie chce mi się pisać nie wiadomo jak. Powiem wprost - jest nowy konkurs, jak widzicie nosi on nazwę "Stare Dobre Czasy"
Jest on poświęcony głównie dobrej pamięci i przypomnieniu złotego wieku WKS, jednak nie oznacza to, iż jest przeznaczony wyłącznie dla starych członków watahy. Nowi też mogą wziąść w nim udział, choć poprzeczka będzie wyżej. 
O co w nim chodzi?
Cóż, zabawa (tak zabawa) polega na tym, iż admini (Aseł i Moon) dają pewien cytat z jakiegoś starego opka. Wy musicie zgadnąć trzy rzeczy z nim związane:
a) Od kogo jest ~ 20WZ
b) Do kogo jest ~ 10 WZ
c) Ile miesięcy temu zostało dodane opko z którego pochodzi/bądź po prostu miesiąc (tak na oko) ~ 50 WZ
Myślicie, że będzie to łatwe? Już ja się postaram żeby nie było.
Myślicie, że będzie za trudne, bo jesteście nowi? No cóż, chodzi tu nie tyle o pamięć, ale o rozpoznawanie stylu pisania niektórych z nas. Z pewnością mój styl i Moon jest inny, tak samo jest z każdym. Więc po części będzie to zależeć od szczęścia.
A i dajemy tylko cytaty w których odpowiedzią, jest któryś z obecnych członków watahy.
Pamiętajcie, że chodzi tu głównie o dobrą zabawę (i wygraną). 
A co do wygranej, żeby nie trzeba było pytać - zwycięzcą będzie ta osoba, która wygra najwięcej WZ. Za każdą wygraną są WZ (nasza waluta).

A więc.

"Wesołych igrzysk i niech szczęście zawsze wam sprzyja!"

~ Gamma Aseł (z resztą kto by inny? xD)


Dobra ... tak konkurs jest przeprowadzony tu (na tablicy będzie link, jak i w zakładce konkursy)
Ja zaczynam, a wy pisać w komentarzach odpowiedzi :)

Cytat 1

"Szturchnęłam brata i pobiegliśmy do mamy .
- MAMO , POMUSZ NAM ! - krzyczałam
- Co się stało ? - Spytała zdziwiona.
- Bo Yǒnggǎn .... Ona - zaczęłam płakać i nie dokończyłam."

Od: Sophie
Do: Anubisa
Czas: ?

Cytat 2


"- Anubis gdzie byłeś wczoraj w nocy ?
- Nie twoja sprawa ... - odwrócił się i odbiegł .
Wtedy nie wytrzymałam , byłam wściekła i opętał mnie demon ale nie księżyca tylko demon śmierci."

Od: Moon
Do: Anubisa
Czas: ?



Nowa wadera!

Nowa waderaaaaaa! Heroica
Cieszę się że mamy kolejną członkinię watahy.



                                                                                                                    ~Alfa Moon

Nowy Basior!

Mamy nowego wilczka w watasze oto  Logan . Serdecznie witamy!





                                                                                                                                  ~ Alfa Moon

Od Anubisa - Opo Wojenne

"Wszyscy mówią, pozdrowienia i pożegnania,
Wszyscy płacą, nikt nie zna ceny,
My znamy cenę grzechu,
Grzechu poświęcenia,
Wiem, że zgrzeszę znowu,
Tylko kto mnie ocali dwukrotnie?"
~ Hollywood Undead S.C.A.V.A tłumaczone z j. ang.

Yes! Trzymałem się na łapach i nawet mogłem zrobić kilka kroków. Czyli jest postęp, a co za tym idzie możliwość walki. Odsłoniłem kły, podwijając wargi ni to w grymasie złości ni to w przerażającym uśmiechu, który mógł by zmrozić krew w żyłach przypadkowemu obserwatorowi. Oczywiście jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, nie miałem czasu by na nowo przyzwyczaić się do sprawnego ciała i rozruszać mięśnie. Ciemna masa uderzyła mnie w bok i poleciałem na ziemię. Na szczęście nie było to żadne duże zwierzę, tylko czarny szczuro - kot, sycząc wściekle w moją stronę i machający puchatą kitą. Warknąłem, wściekły, że tak małe zwierze było zdolne do przewrócenia mnie. Skoczyłem ku niemu i wbiłem zęby w jego ciało. Wiewióro - kot ugryzł mnie w łapę, ale nawet tego nie poczułem. Właśnie uzupełniałem energię poprzez krew. Piłem łapczywie, czując jak w moje ciało wchodzi nowa energią. Tego mi właśnie trzeba było! Choć doceniałem pomoc Scarlet to w rzeczywistości o wiele bardziej przydała by mi się w tamtej chwili krew. Skąd jednak wadera mogła o tym wiedzieć? Nie mogła. Nie mówiłem jej, ani nikomu innemu o mojej "zdolności", która przypada w spadku demonom. Wolałem więc nie ryzykować. Nie byłem jednak sam - Yon, Moon, Picallo i Sophie wiedzieli. Odrzuciłem martwego gryzonia na bok. Walka powoli się kończyła z czego byłem zadowolony. Wśród walczących dojrzałam kilka nieruchomych ciał o wilczych kształtach. Przełknąłem ślinę. To mogli być moi przyjaciele ... a może są? Kto odszedł z tego świata, a kto przeżył? Nie zastanawiając się długo skoczyłem wśród walczących. Oderwałem zębami jakąś czarną hybrydę, która przyczepiła się do pleców Moon i cisnąłem nią o drzewo. Potem zabiłem kilka rosomaków. Był jeszcze niedźwiedź polarny z którym pomogła mi Sasha. Było to dziwne walczyć ramię w ramię z kimś kogo sam miałem ochotę kiedyś zabić. Na szczęście nie trwało to długo. Wgryzłem się w szyję czarnego psa, który padł nieżywy na ziemię. Nie zastanawiałem się dlaczego tak dobrze mi szło. To był pierwszy błąd ... Nie zastanowiłem się dlaczego moi przyjaciele z watahy patrzą na mnie ze strachem ... to był drugi błąd. Trzeciego nie było ... dwa wystarczyły by wywołać katastrofę.

CDN - tym razem ze złowieszczą nutą >:) 

piątek, 2 października 2015

Now you're in the world of wolves, and we welcome all you sheep!

Może i mam brak weny, ale jeszcze was nie opuściłam! :D
Ciągle tu jestem i tym razem nie zjawiam się z pustymi rękami!
Oto nowe bannery do promowania watahy!

#1 "Lights Out"


#2 "Snow"


#3 "Życie to szachownica, a my jesteśmy pionkami"


Pisajać który najładniejszy i czy mam zrobić więcej (można dać link do obrazka lub cytat)! 
No i obowiązkowo wklejamy na prezentacje w howrse/doggi/cromimi/nightwood i jako sygnatury na forach :D

Ps. Samemu też możecie zrobić i mi wysłać, a wstawię. Bannery jutro znajdą się w zakładce "Promuj Nas!".
~ Gamma Aseł