Stałam, gapiąc się na miejsce, w którym zniknął Orion. Dlaczego tak nagle odszedł? Zapewniał co prawda, że nic się nie stało, ale wciąż nie byłam przekonana, że wszystko z nim w porządku. Muzyka nadal leciała, brudne naczynia leżały na stole, a ja nadal się nie ruszałam. W końcu jednak spuściłam głowę i wzięłam się za sprzątanie.
Gdy skończyłam jakiś czas później, usiadłam na pufie, rozmyślając. Dawno nie brakowało mi tak towarzystwa... No, ale przecież mam jeszcze Dziub-Dziuba...
- Mózgu, ogarnij się - warknęłam sama do siebie.
***
Następnego dnia, po śniadaniu złożonym z tarty i resztek wczorajszej potrawki, wybrałam się na spacer. Moim celem było dotarcie nad rzekę, gdzie chciałam sobie złowić rybkę czy dwie. Zaczaiłam się na płaskim kamieniu, który zwisał nad wodą kilka metrów za wodospadem, gdzie było głębiej. Właśnie miałam zaatakować przepływającą rybę, gdy ktoś popchnął mnie i wpadłam do wody. Wynurzyłam się kawałek dalej, obejmując kamień i z pstrągiem w zębach. Od strony brzegu rozległ się czyiś śmiech. Podpłynęłam tam i wyszłam z rzeki. Otrzepałam się z wody prosto na tego "kogoś".
- Hej! - krzyknął oburzony Orion. Wyplułam rybę na ziemię.
- To za wepchnięcie do rzeki. A to - popchnęłam go - za wyśmiewanie się ze mnie.
Czerwono-biały basior wylądował na trawie, a ja zaśmiałam się tak jak on wcześniej - nie złośliwie, lecz wesoło.
<Orion?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz