Trochę mnie to przeraziło, że może umrzeć. Zrobiłem jak powiedziała Kayah, nie chciałem żebym miał ją na sumieniu. Gdy zjadła postanowiłem że, zrobię to teraz. Więc kazałem i bez dyskusji zostać Kayah w łóżku i poszedłem szukać zgodnie ze wskazówkami wadery. Kwiat nad woda, takie miejsce mogło mi mówić...bagna?
Tam powędrowałem, długo szukałem... szczerze to miałem problemy z odszukaniem właściwej rośliny... trudność jaka przede mną stoi sprawiała że traciłem nadzieję że, odnajdę roślinę o trudnej nazwie...
Nagle spotkałem jakiegoś wilka, popytałem go o tą roślinę, ale on jakiś taki nie z tej watahy i gdy wspomniałem o tej roślinie zrobił się dziwny, miał dziwne zachowanie, jakby chciał mi wydrzeć futro... zawył i zajęczał... i pognał w krzaki
-O co chodzi, do chole*y -burknąłem i nagle z ziemi zaczęły wyrastać te ów kwiaty, jakby na zawołanie kogoś wyrosły z ziemi... zdziwiony tym wszystkim urwałem trzy na wszelki wypadek i powędrowałem do szamana tam wytworzył eliksir dla wadery. Gdy doszedłem do jaskini, waderze pogorszyło się, czuła się z każdą minutą coraz gorzej
-Masz napij się
Wadera nie miała nawet sił aby otworzyć pyszczek. Pyszczek uniosłem i rozwarłem lekko. płynną ciecz wlałem do jej pyszczka i dopilnowałem aby przełknęła
-No i jak, lepiej?-spytałem
< Kayah?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz