Zaczęliśmy uciekać gdy te monstra zaczęły się kłócić i na chwilę spuściły nas z oczu. Zaczęliśmy biec ile sił w łapach byle dalej od tego przeklętego miejsca. Nagle usłyszeliśmy za sobą ciężkie metaliczne kroki, kiedy obejrzałem się za siebie zobaczyłem wielkiego robota w kształcie miśka - Golden Freddi'ego . Stwór biegł dość szybko jak na wielką kupę żelaza, a jego oczy świeciły niebezpiecznie.
- Ścigają nas! - krzyknąłem do Moon i jak na komendę zaczęliśmy biec jeszcze szybciej. Przedzieraliśmy się przez zarośla w zawrotnej prędkości - gdyby teraz któreś z nas potknęło się Golden F. (jak go nazywałem w myślach) z pewnością by go złapał.
- Tędy! - usłyszałem głos Moon tuż przy uchu, skręciłem za nią w krzaki. Nie był to najtrafniejszy wybór. Krzaki były pokryte kolcami, które skrywały liście. Czułem jak w zarośla drapią moją skórę i wyrywają pojedyncze włosy. Jeden kolec zranił mnie w łapę aż do krwi, zapiekło choć nie było to nic poważnego. Golden F. miał problem z poruszaniem się w takiej gęstwinie. Kolce drapały jego nogi, zdrapując lakier i spowalniając. Niedługo jednak zarośla ustąpiły ludzkiej dróżce, szerokiej na około metr i często używanej. Śmierdziało na niej ludźmi i ich wstrętnymi psami, które znaczyły teren wszędzie wokół.
- Może jak pobiegniemy drogą to go zmylimy? - zapytałem Moon.
- Warto spróbować. - odpowiedziała i ruszyliśmy wzdłuż drogi. Kiedy zniknęliśmy za zakrętem, ulżyło nam. Może udało się nam zgubić robota? Mimowolnie zwolniliśmy, zauważyłem że Moon dyszy. Nagle usłyszałem chrzęst łamanych gałęzi i zza drze wyłonił się Golden B..
- Myślicie że tak łatwo mnie zmylicie?! Myślałem że wilki są inteligentniejsze! - zaczął wykrzykiwać obelgi w naszą stronę. Zjeżyłem sierść na karku i warknąłem, odsłaniając białe kły. Robot tylko się zaśmiał i zaczął biec w naszym kierunku. Nie pozostało nam nic innego jak dalsza ucieczka. Czułem się źle, w moim ciele walczyły ze sobą sprzeczne emocje. Wściekłość, złość i instynkt mówiły mi żebym zawrócił, przestał uciekać jak tchórz i staną do walki z przeciwnikiem jak przystało na basiora. Rozum natomiast podpowiadał że walka nie ma sensy skoro nie mogę go nawet zranić, mówił że to jedyne rozwiązanie. Biegłem więc dalej odrobinę powarkując na swoją bezradność. Gdyby to coś miało chociaż krew! Nagle las się urwał. Wybiegliśmy na krótko przycięty trawnik, a dalej był asfalt. Prawie stanąłem, ale wiedziałem czym to groziło - śmiercią w łapach robota. Za asfaltem zobaczyłem wielki pociąg stojący na torach i uchylone drzwi jednego z wagonów. Było to kwadratowy wagon towarowy, zrobiony z drewna i trochę staroświecki.
- Do wagonu! - wrzasnąłem w stronę wadery, która biegła prawie równo ze mną.
- Co chcesz zrobić? Przecież tam są ludzie! - odkrzyknęła, słyszałem jej urywany oddech.
- Zaufaj mi, to jedyne wyjście! - powiedziałem.
- No dobrze, ufam ci. - odpowiedziała. W tym momęcie rozległ się gwizd i spod pociągu buchnęły kłęby śmierdzącego dymu. Koła powoli zaczęły wlec się na przód. W tej właśnie chwili wskoczyłem do środka, a za mną Moon. Wylądowaliśmy na drewnianej podłodze. Przy przeciwległej ścianie stało mnóstwo bagażów i pudeł, a nawet klatka ze śpiącym spanielem.
- Szybko drzwi! - krzyknęła Moon. Na początku nie wiedziałem o co jej chodzi, ale gdy zobaczyłem jak usiłuje zamknąć drzwi i robota biegnącego po asfalcie załapałem od razu. Pomogłem jej zamknąć wagon i nagle w wagonie zrobiło się ciemno i duszno od spalin. Pociąg nabierał prędkości. Powoli się uspokajałem, przecież Golden B. nas nie dogoni ... Moje sielskie rozmyślania przerwało uderzenie w drzwi i nieprzyjemne chrupnięcie drewna. To Golden B. próbował się do nas dostać! Odsunąłem się razem z Moon pod bagaże. Nie miałem ochoty znaleźć się w zasięgu robota. Drugie uderzenie niebezpiecznie mocno wygięło drewno, kilka drzazg spadło na podłogę. Na szczęście pociąg rozpędził się już na dobre i robot nie mógł go doścignąć. Pod sobą czułem kołysanie i lekkie wstrząsy. Położyłem się na jakiejś skórzanej walizce śmierdzącej papierosami. Moon usiadła na podłodze z wyraźnym wstrętem wpatrując się w bagaże.
- Jedziemy do miasta. - powiedziała smutno. Skinąłem głową i spuściłem wzrok. ie chciałem trafić do środka ludzkiego mrowiska, z dala od watahy i przyjaciół.
- Kto się zajmie watahą pod naszą nieobecność? - zapytałem.
- Pewnie Sophie lub Picallo .... może Desna, jest przecież betą. - odpowiedziała machinalnie Moon.
- Nie chciałem żeby tak wyszło. - rzuciłem. Moon spojrzała na mnie.
- Co wyszło? - wagon podskoczył na jakimś wyboju a drewno skrzypnęło.
- Powiedziałem żebyś mi zaufała i zobacz co wyszło. Siedzimy w wagonie jadąc do miasta! - warknąłem z oburzeniem na siebie. Do wagonu wleciała smużka szarego dymu, nieprzyjemnie drażniąca mój nos.
- Przecież to było jedyne wyjście. - spróbowała mnie pocieszyć wadera. Niestety nie udało jej się. Byłem zły na siebie i na Elektra, a przede wszystkim na te cholerne roboty. Skuliłem się na walizce i zamknąłem oczy wyczuwając się w rytm pociągu. Miarowe kołysanie w końcu mnie uśpiło. Nie spałem jednak dobrze, co chwila się budziłem i rozglądałem dookoła. Po którejś już pobudce dostrzegłem że Moon znudziło się siedzenie na podłodze i pokonując swój wstręt, położyła się na niebieskiej walizce z materiału. Nie spała jednak, tylko smutno wpatrywała się w drewnianą ścianę. Widziałem że myślami jest daleko stąd - w watasze. Dookoła unosił się zapach ludzi i dymu.
< Moon? >
ps. Złoty niedźwiedź to Golden Freddy xD
Pomyliło mi si w połowie opka xD
OdpowiedzUsuńPomyliło mi si w połowie opka xD
OdpowiedzUsuńspoko XD
OdpowiedzUsuń