Czekałem niecierpliwie na waderę, nie byłem nawet pewny czy przyjdzie... Po kilku minutach (miałem rażenie jakby minęło kilka godzin) zobaczyłem ją w towarzystwie kilku innych wilków, nie wszystkich znałem. Rozpoznałem tylko Garda i Picallo, aż wstyd przyznać że nie znam członków mojej własnej watahy... Moon podeszła do mnie z neutralną twarzą.
- Co ty tu robisz? - zapytała.
- Trudno nie wyczuć tylu martwych lisów, ani nie usłyszeć strzałów więc przybiegłem zobaczyć o co chodzi. A później powiedziałem ci i wysłałem obraz żeby wiedzieć co zrobisz. - powiedziałem z przebiegłym uśmieszkiem. Moon popatrzyła się na mnie tak jakoś krzywo.
- Pomożesz nam z nimi walczyć czy nie? - zapytała. Oto jest pytanie, jeśli będę walczyć ujawnię się, a jak nie będę walczyć to tak jakbym nie bronił watahy i mógł skazać moich przyjaciół na klęskę...
- Będę walczyć. - odpowiedziałem, w końcu mogę walczyć jak normalny wilk niekoniecznie będę wysysał krew.
- A co z twoim...no wiesz. - zapytała się wadera.
- Mogę walczyć normalnie. - odpowiedziałem. Moon skinęła głową i odbiegła.
- Na pozycje! - krzyknęła do wojowników, ci pobiegli na wyznaczone wcześniej miejsca. Nie wiedziałem gdzie mam biec, ale nie miało to większego znaczenia. Zamierzałem z siebie dać wszystko...no nie do końca, muszę się pilnować czyli żadnego bitewnego szału...a szkoda bo w tedy jestem silniejszy i mam lepszy refleks.
- Brać ich! - zawyła Moon, był to sygnał do ataku, wszyscy wyskoczyli jednocześnie z kryjówek na wrogów ze wściekłym warkotem. Ja również świetnie wiedziałem co oznacza to wycie przepełnione nienawiścią i chęcią zemsty. Wyskoczyłem zza drzew, zanim człowiek którego obrałem za cel zdążył unieść broń, moje kły wbiły się w jego tchawicę. Mocnym uściskiem udusiłem go na miejscu. Nad głową świsnął mi pocisk, zaraz moje zęby odnalazły jego właściciela i wbiły się w jego gardło, rozszarpując je na strzępy. Już miałem rzucić się na trzeciego, ale uprzedził mnie jakiś nieznajomy wilk. Myślałem że sobie poradzi, ale człowiek kopnął go w klatkę piersiową odrzucając oszołomionego napastnika. Skoczyłem na człowieka, ten zasłonił się bronią i moje zęby zacisnęły się na strzelbie. Warknąłem wściekły, moje pazury przebiły cienkie ubranie dwunoga i wbiły się w miękkie ciało. Mężczyzna wrzasnął i upuścił broń, to wystarczyło bym mógł wgryźć się w jego gardło. Krew trysnęła z rany na biały jeszcze śnieg plamiąc go na szkarłatny kolor śmierci. Odbiłem się od bezwładnego ciała i skoczyłem na psa, bo było ich mnóstwo. Były łatwiejszym celem niż ludzie, z łatwością rozszarpałem gardło rudemu wyżłowi. Zaraz po tym powaliłem na ziemię pointera, który próbował zaskoczyć mnie od tyłu. Następne były dwa łaciate gończe, jednemu zmiażdżyłem łapę i skoczyłem na drugiego, swoim ciężarem łamiąc mu kark. Ten pierwszy wił się w śniegu skamląc z bólu. Litościwie skróciłem jego cierpienia rozszarpując mu gardło. Nikt nie kwapił się zbytnio by mnie zaatakować...rozejrzałem się i zobaczyłem jak Picallo potyka się o martwe ciało lisa a but człowieka pędzi na spotkanie z jego głową. Nie mogłem na to pozwolić! Skoczyłem na człowieka, ten spróbował się uchylić ale nie był dość szybki. Wbiłem pazury w jego plecy, usłyszałem wściekłe przekleństwa. W następnej chwili przegryzłem mu kark. Nagle poczułem straszny ból, wydałem z siebie dźwięk przypominający połączenie skowytu z warkotem. Moja tylna łapa była bezwładna, mogłem się uleczyć...wypijając odrobinę krwi...niewiele myśląc skoczyłem na człowieka. Poczułem jak drugi strzał muska mi lewe ucho. Następne co zobaczył nieszczęśnik były moje zbroczone krwią kły i czarne lśniące wilcze futro. Wbiłem się w jego szyję udając że ją rozszarpuję piłem jego krew. Kiedy skończyłem, ula została wypchnięta przez moje tkani na zewnątrz a te zrosły się. Trochę potrwa zanim całkowicie się uleczą, no i jeszcze boli mnie łapa, ale lepsze to niż otwarta rana. Zabiłem jeszcze kilka psów rozszarpując ich ciała, krew dodała mi energii. Nie kontrolowałem już tego ilu zabijam i w jaki sposób. W końcu stałem ciężką warcząc dookoła mnie były zwłoki, nikt nie ocalał, oprócz wilków z mojej watahy.
- Ej Anubis wszystko gra? - zapytał ktoś.
- Normalnie zabijałeś ich jak szatan! - odezwał się inny głos.
- Dzięki za ocalenie przed tym facetem. - powiedział inny głos. Wszystkie dźwięki dochodziły jakby z dużej odległości, były przytumione zapachem krwi krążącym mi w nosie. Nagle poczułem stanowczy uściska łapy na ramieniu i twardy głos.
- Anubis, uspokój się! Pamiętaj miałeś nikogo nie skrzywdzić, wszyscy przeciwnicy już nie żyją więc przestań! - warknęła mi do ucha Moon tak żebym tylko ja słyszał. Otrząsnąłem się.
~Jasne ~ szepnąłem w jej umyśle i oblizałem się. Moje futro było splamione krwią. Prócz bolącej nogi, miałem rozciętą łopatkę i szramę na pysku. Nie były to jednak poważne obrażenia. Inni byli w gorszym stanie. Jeden wilk miał paskudnie rozszarpaną łapę a inny ranę od kuli w boku.
< Moon? Lubię opisywać bitwy^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz