- No to... Do jutra. - powiedziałem, nie chciałem się z nią żegnać, ale wiedziałem że muszę.
- Do jutra. - powiedziała i ... polizała mnie w nos! Stałem jak słup soli, w głowie miałem zamęt. Nie bardzo wiedziałem jak zareagować, nigdy żadna wadera mnie nie polizała. Yǒnggǎn uśmiechnęła się i odeszła do lecznicy. A ja dalej stałem na dworze jak ostatni dureń. W końcu poszłem do swojej jaskini, ułożyłem się na miękkim posłaniu i spróbowałem zasnąć. Nie udało mi się to jednak ponieważ w mojej głowie szalała burza myśli. Nie mogłem się doczekać kolejnego spotkania z Yǒnggǎn, a jednocześnie się go obawiałem. Dopiero godzinę przed świtem udało mi się zasnąć, kiedy się obudziłem było już późno. Zazwyczaj o tej porze byłem po śniadaniu. Wstałem więc i wyszłem z jaskini. Zagłębiłem się w las między drzewa i zacząłem węszyć za tropem ofiary. Po niedługim czasie do moich nozdrzy doleciał smakowity zapach stada saren, ruszyłem za tropem aż ujrzałem zwierzynę pasącą się na niewielkiej polance. Najbliżej mnie na straży swojego stada stał dorodny jeleń o rudobrązowej sierści i wspaniałym porożu. Na jego widok aż ślinka napłynęła mi do pyska. Dla zwykłego wilka była by to trudna ofiara ze względu na rozmiar i rogi, ale nie dla mnie. Przecież mi wystarczy jedno ugryzienie... Zakradłem się jak najbliżej i wyskoczyłem z zasadzki. Jeleń wydał ostrzegawczy dźwięk i spłoszone stado ruszyło przed siebie. Moja ofiara zaczęła uciekać, rzuciłem się w pogoń. Zwinnie manewrując oddzieliłem go od stada i zapędziłem w gęste chaszcze. Skoczyłem mu na grzbiet, a on wierzgnął, prawie zrzucając mnie z siebie. W odpowiedzi wbiłem swoje zęby w jego udo, rozrywając mięsień na strzępy. Niebiański smak krwi wypełnił mój pysk i spłynął do gardła. Jeleń zachwiał się i upadł na bok. Jednym susem znalazłem się przy jego szyi i wbiłem w nią zęby, zwinnie omijając jego rogi. Po chwili jeleń był martwy a ja najedzony. Teraz mogłem odwiedzić Yǒnggǎn! Już ruszyłem w szarmanckim nastroju, gdy zauważyłem że znaczę moją drogę krwią... Nie moją lecz jelenia, spływała mi po brodzie aż na pierś a z tamtąd na ziemię. Jak mogłem tak nie uważać?! Przeniosłem się cieniem nad najbliższy staw. Tam wziąłem szybką kąpiel. Kilka drapieżnych ryb zebrało się wokół mnie, lecz przegoniłem je kłapnięciem szczęk. Kiedy wyszłem z wody i otrzepałem się było już południe. Pewnie Yǒnggǎn martwi się że nie przychodzę, a może myśli że nie chcę do niej przyjść z powodu tego polizania... Ale mokry nie mogę do niej przyjść mokry! Jak by to wyglądało? Ruszyłem biegiem przez las, może w biegu wyschnę... Po kilku minutach byłem już przed lecznicą suchy. Weszłem do środka i poszłem prosto do legowiska Yǒnggǎn. Jakie było moje zdziwienie gdy zobaczyłem ze nie ma jej na posłaniu.
- Szukasz Yǒnggǎn? - zapytała się Moon, drgnąłem bo nie zauważyłem że się do mnie podkradła.
- Tak, wiesz gdzie poszła? - zapytałem.
- Chyba ciebie szukać. - Moon wzruszyła ramionami i odeszła zająć się pacjętami. Wyszłem z lecznicy, nic tam po mnie skoro nie ma tam Yǒnggǎn. Ciekawe gdzie mogła pójść mnie szukać...
<Yǒnggǎn?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz