- Anubis! Wstawaj! - usłyszałem po krótkiej drzemce. Westchnąłem w duchu, ale wadera ma rację - nie mogę spać cały dzień.
- Dobra już dobra. - odpowiedziałem i wstałem przeciągając się.
- To co chcesz robić? - zapytałem Yǒnggǎn.
- Myślałam że ty coś wymyślisz ... -wytłumaczyła się wadera z figlarnym uśmieszkiem.
- To może się przejdziemy? Pogoda taka sobie ale trochę ruchu nie zaszkodzi. - powiedziałem. Yǒnggǎn przystała na moją propozycję i razem wyszliśmy z mojej jaskini, kierując się w stronę lasu. Przedzieraliśmy się przez zieloną gęstwinę, zielone liście paproci ocierały się o naszą sierść, a leśne kwiaty pachniały tak bardzo że aż trochę za słodko. Nagle coś usłyszałem, brzmiało jak bardzo głośny warkot.
- Słyszysz to? - zapytałem waderę.
- Tak, jak myślisz co to? - zapytała czujnie rozglądając się wokół.
- Ludzie ... - warknąłem cicho. Miałem już powiedzieć żebyśmy zawracali, kiedy Yǒnggǎn wstała i zaczęła iść w stronę dźwięku.
- Co ty robisz? - powiedziałem ze zdziwieniem.
- Chcę wiedzieć co ci ludzie robią. - odpowiedziała i dalej szła.
- Nie idź tam! - krzyknąłem.
- Idę, a ty zostań jeśli się boisz. - prychnęła wadera. Doskonale wiedziała że jeśli rzuci mi wyzwanie to nie odpuszczę.
- Idę, ktoś cię w końcu musi pilnować. - powiedziałem doganiając waderę. W tej chwili wyszliśmy na drogę, była czarna i asfaltowa a na niej stał wielki biały samochód z zieloną łapą i jakimś napisem na boku. Obok niego krzątali się ludzie ubrani w zielone stroje i czapki z daszkiem.
- Co oni robią? - zapytałem sam siebie. Yǒnggǎn jednak usłyszała moje pytanie.
- Nie wiem. - odpowiedziała - Ale zamierzam to sprawdzić! - i wyszła zza krzaka. Ludzie na jej widok pobiegli do bagażnika samochodu i wyjęli jakieś długie kije z pętlami na końcu.
-Uważaj! - krzyknąłem lecz za późno. Jeden z ludzi zarzucił jej pętlę na szyję, a jakiś inny dwunóg wstrzyknął jej coś przez strzykawkę. Wyskoczyłem by ją bronić, lecz na mojej szyi zaraz znalazła się pętla a na łopatce poczułem bolesne ukłucie strzykawki. Próbowałem się bronić, lecz wstrzyknęli mi środek usypiający. Po minucie nie byłem w stanie się utrzymać na łapach i w końcu zasnąłem. Nie wiedziałem co się dzieje, spałem całą drogę. Kiedy w końcu się obudziłem zobaczyłem że leżę w jakimś betonowym pomieszczeniu wyłożonym od biedy słomą. Niedaleko leżała jeszcze śpiąca Yǒnggǎn. Wstałem, nadal lekko się zataczałem i nie potrafiłem skupić myśli. Przed sobą zobaczyłem kwadratowe wyjście. Wyjrzałem ostrożnie na zewnątrz. Dookoła była siatka, otaczająca mały skrawek trawy z jakimś lichym karłowatym drzewkiem. Wyszłem i przekonałem się że za mną jest betonowa ściana, a przede mną trawa i siatka, za którą spacerowali ludzie. Jakaś mała blond dziewczynka wskazała mnie palcem..
- Mamo pa pesek! - pisnęła uradowana. Na to mama pokręciła głową.
- Nie piesek tylko wilk. - i pociągnęła dalej małą. Stałem zdezorientowany a dookoła mnie przepychał się tłum ludzi. Jedni błyskali mi po oczach robiąc zdjęcia, inni piszczeli, a jeszcze inni udawali że na mnie warczą. Nic z tego nie rozumiałem, nic a nic. Wiedziałem tylko że jestem za kratami, moja moc nie działa, najprawdopodobniej jestem w środku ludzkiego mrowiska i dookoła będzie tylko beton i beton, najprawdopodobniej kilometry od lasu. Przygnębiony wróciłem do betonowego pomieszczenia w którym była Yǒnggǎn. Tu przynajmniej nikt mnie nie widział.
< Yǒnggǎn? Ty bracus wenus ja dajus ci wenus :P>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz