niedziela, 1 marca 2015

Od Anubisa C.D Moon

- Moon? Czy wszystko dobrze? - zapytałem trochę wystraszony waderę, kiedy ta zemdlała po opuszczeniu demonów. Zaraz z resztą palnąłem się w czoło. Jak może być wszystko dobrze?!
- Moon! - potrząsnąłem waderą, nie wiedziałem co robić. Czy lepiej zabrać ją do lecznicy, polać ją wodą, czekać aż się wybudzi czy potrząsnąć nią? Wybrałem to ostatnie. Wadera ocknęła się.
- Nie wiesz że jak ktoś zemdlał to się nim nie trzęsie na wszystkie strony? - warknęła oburzona w moją stronę. Szczerze to nie wiedziałem... taktownie przemilczałem więc to pytanie.
- Cóż, powiedziałeś że mi powiesz. Tak więc słucham. - odezwała się znowu wadera. Nie wiedziałem jak zacząć, nabrałem w płuca już powietrze by zacząć opowiadać. Chyba nie miałem wyboru, pogodziłem się już z "losem". Nagle usłyszałem potworny huk. Instynktownie odskoczyłem na bok, tam gdzie przed chwilą stałem wbił się pocisk. Spojrzałem do tyłu, między drzewami stał człowiek w długim brązowym płaszczu. W jednej ręce miał broń, a w drugiej trzymał smycze sfory psów. Skrzywił się kiedy zobaczył że spudłował. Uniósł brań i nacisnął spust.
- Moon! - wrzasnąłem kiedy pocisk trafił ją w łapę. Nie wiedziałem na ile poważne są te obrażenia. Odwróciłem się warczeniem rzucając myśliwemu i jego psom wyzwanie. Człowiek spuścił psy, które we wściekłym skowycie rzuciły się na nas. Pierwszy nawet nie próbował robić uników, wystarczyło jedno ugryzienie by pozbawić go krwi. Nie zwracałem uwagi na to co Moon może pomyśleć. Drugi pies czarno-biały wyżeł był ostrożniejszy. Okrążaliśmy się jakiś czas, lecz jak to było do przewidzenia popełnił błąd, odwrócił wzrok. To wystarczyło bym mógł rozszarpać my gardło. Czerwoną posoką mienił się ubity śnieg pod moimi łapami. Trzeci pies rudy pointer wyminął mnie i dopadł waderę, ta jednak nie była tak bezbronna jak na pierwszy rzut oka. Rozszarpała kundlowi ucho i zmiażdżyła łapę. Stwierdziłem że z jednym sobie poradzi. Moje nozdrza wypełniła woń krwi, oczy niebezpiecznie błysnęły czerwienią, a źrenice rozszerzyły się. Tętno gwałtownie wzrosło, słyszałem szum własnej krwi w uszach i bicie serc przeciwników. Miałem wrażenie że dostrzegam każdą żyłę na ich ciele, ciepła odżywcza krew płynęła w nich i przyzywała mnie słodkim zapachem. Kły błysnęły bielą. Skoczyłem jak torpeda w sam środek sfory, szarpiąc kłami wszystko co tylko zdołałem i wysysając krew w ułamku sekundy. Po chwili wszystkie psy były martwe. Spojrzałem na człowieka, który ze strachu zaczął się cofać i drżącą ręką podnosić broń. Nie dałem mu jednak czasu do naciśnięcia spustu, byłem w bitewnym szale. Nie liczyło się dla mnie nic oprócz krwi, której zapach wypełniał każdy skrawek powietrza w promieniu kilometra. Słyszałem jego przyśpieszone tętno. Moje długie pazury ułatwiały skoki, odbiłem się więc i już po chwili zaciskałem szczęki na tętnicy mężczyzny. Do moich uszu doszedł jakby oddalony przeraźliwy krzyk agonii myśliwego. Nie zwróciłem na to uwagi, zaciskając mocniej szczęki i przełykając ciepłą posokę. Czułem się jak w niebie, smak krwi pobudzał każdy nerw w moim ciele i dodawał mi sił. Kiedy skończyłem posiłek, oblizałem wargo i spojrzałem na Moon. Dopiero teraz przypomniałem sobie o jej obecności. Alfa wpatrywała się we mnie z przerażeniem w oczach.
- No to już nie muszę ci niczego tłumaczyć, sama widziałaś. - powiedziałem, Moon spróbowała się cofnąć kiedy postąpiłem krok ku niej. Moje oczy stopniowo powróciły do poprzedniej barwy, wcześniej były krwisto czerwone jak krew moich ofiar...

< Moon?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz