- Co nadchodzi? - warknąłem jednak nie uzyskałem odpowiedzi ani od Heroiki ani od tych dziwnych nieznajomych wilków. Obce wilki spięły się (nie dosłownie) i czegoś nadsłuchiwały. Chodzi mi o te dziwne jęki, jakie było przed chwilą słychać. Ale te dźwięki po kilku sekundach przycichły.
Odetchnąłem z ulgą i usiadłem na ziemi.
- Gdzie my właściwie jesteśmy? - spytałem najstarszego z psów. I oczywiście dokładnie w tej chwili znowu usłyszeliśmy te okropne jęki. Aż podskoczyłem. Nie wiedziałem skąd dochodziły. Coś mogło być obok nas, za nami, nad nami, pod nami... . Ale było blisko. Czułem to. Czułem... obecność. Za kasztanową suką chyba o imieniu Grace zobaczyłem w ciemnościach ruch ruch. Grace, nie wiedząc dlaczego gapię się w jej kierunku, odwróciła łeb do tyłu. Potem znowu spojrzała na mnie pytająco. Jednak z cienia zaczęły wychodzić jakieś zmutowane wilki. Po prostu zmutowane - jeden bez kończyny, drugi z dwoma głowami itd.
- W nogi! - krzyknął jakiś pies. Wszyscy pobiegliśmy za najstarszym psem z całej grupy. Biegliśmy ślepo korytarzem, który jednocześnie się zawalał - duża skała spadła na środek korytarza. Całkiem niechcący rozdzieliliśmy się na dwie części. Uciekałem razem z Heroiką i jakimś wilkiem lub psem, nie było czasu na to by się zastanawiać. Zmutowane stwory były coraz bliżej. Po dziesięciu metrach kończył się korytarz.
Trafiliśmy w ślepą uliczkę.
- No pięknie - westchnęła zadyszana Heroika - Czy zna się któryś z was na walce z wilczymi mutantami?
- Żegnaj okrutny świecie - powiedziałem. Szybko zapaliłem biegnące potwory. One jednak okazały się być odporne na ogień. Postanowiłem spróbować mojej drugiej umiejętności - oplułem nieco kwasem przeciwników. To również nie pomogło.
W końcu każdy z nas jednocześnie postanowił walczyć ze stworami na kły i pazury. Jeden z nich odrzucił mnie magią. Uderzyłem się o ścianę, łamiąc żebro. Ale zaraz gdy uderzyłem o ścianę jaskini, skały odsunęły się, otwierając kolejne pomieszczenie. Szybko do niego wpadliśmy, mimo że stwory były tuż za nami.
Na pierwszy rzut oka pomieszczenie wydawało się sztuczne, nie stworzone przez Matkę Naturę. Miało kształt prostopadłościany czy jak tam to zwą. Przy wejściu była półka z kilkoma przyciskami. Heroika energicznie skoczyła do półki i nacisnęła w panice kombinację losowych przycisków. Drzwi pomieszczenia zamknęły się, zostawiając wściekłe stwory po drugiej stronie.
Usiadłem i poczułem mocny ból żeber.
- Poison nic Ci nie jest? - spytała Heroika widząc jak 'cierpię'.
- Nic mi nie będzie - syknąłem odtrącając jej łapę.
- Tak czy siak odpoczywaj - powiedziała wadera i odeszła wgłąb pomieszczenia. Pokuśtykałem za nią i sprawdziłem moją ranę. No tak, krew ciekła. I to dosyć mocno. Całą ranę przemyłem owinąłem bandażem znalezionym w pobliżu. W tym czasie zastanawiałem się, do czego może służyć pokój w którym się aktualnie znajdowaliśmy. Było w nim sporo dźwigni i przekaźników, a także regały wyposażone w rzeczy niezbędne do przetrwania.
- Jak się czujesz? - spytał wilk który towarzyszył nam w uciekaniu przed mutantami.
- Źle... - zacząłem - Kim właściwie jesteś?
- Mów mi Mirago.
Przy kolacji, śniadaniu bądź obiedzie (bo właściwie w jaskiniach nie widać pory dnia) rozmawialiśmy o tym co niedawno zobaczyliśmy.
- Pomóżcie mi znaleźć moich przyjaciół - poprosił niepewnie Mirago. Wymieniłem z brązową waderą porozumiewawcze spojrzenia.
- My właściwie też mamy coś ważnego do zrobienia - powiedziała Heroika. Niestety, ale wiedziałem, co ma na myśli.
<Heroika?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz