sobota, 19 marca 2016

Od Anubisa

Kropla deszczu spadła na mój czarny nos, który wystawał z jaskini. Siedziałem w wejściu, obserwując deszcz. A więc tak kończy się zima? Była to głupia myśl, zważywszy na mój wiek, ale cóż. Mój umysł zaprzątały zupełnie inne sprawy, dużo ważniejsze od jakiejś tam głupiej myśli. A mianowicie: Yǒnggǎn. Bycie parą wydawało mi się naturalne, nie, nie o to mi chodziło. Myślałem bardziej o rzeczach typowo przyziemnych. Jesteśmy parą, a więc możemy, ba, powinniśmy mieć wspólną jaskinię. A jeśli tak, to jaką? Czy Yǒn powinna się do mnie wprowadzić czy też lepiej było by poszukać czegoś nowego? Potrząsnąłem głową. Czy ona w ogóle chce coś zmieniać? Powinienem do niej pójść i się zapytać, jak przystało w cywilizowanym świecie. Cicho westchnąłem, po czym spojrzałem w zachmurzone niebo. Najpierw poczekam aż przestanie padać, potem coś zjem, a potem do niej pójdę. Może się wydawać iż kolejność była dziwna, ale dla mnie i wadery były to niezbędne środki bezpieczeństwa. Nigdy nie obróciłem się przeciw osobie, którą kocham, ale wole dmuchać na zimne. Jestem niebezpieczny i choć kontroluję swoje odruchy, nadal nie potrafię całkowicie nad sobą zapanować. Kilka razy było naprawdę blisko ... Potrząsnąłem głową. Chyba zaczynam robić to coraz częściej, czyżby oznaki starości? Ile ja już tak właściwie mam lat? Nie jestem już młodzikiem, ale staruszkiem chyba też nie, prawda? Prychnąłem. O czym ja tak właściwie myślę? To pewnie przez tę pogodę. Tak, na pewno przez ten deszcz. Wstałem i odszedłem od wejścia idąc w stronę mojego posłania. Ułożyłem się wygodnie na suchej trawie, która już niestety straciła zapach lata. Wiosną trzeba będzie ją wymienić. Przeszło mi przez myśl. Zwinąłem się w kłębek, układając pysk na łapach i zasnąłem.

~*~

Obudziłem się i ziewnąłem. Spałem jakieś trzy godziny, a deszcz ustał dość niedawno ... Wstałem, przeciągnąłem się i wyszedłem z jaskini. Skrzywiłem się gdy moje łapy zatopiły się w brązowej masie, zwanej błotem. Deszcz rozpuścił śnieg i te dwie połączone masy wody, zmieniły glebę w błoto. Mimo to wiedziałem, że nie mogę zawrócić do jaskini. Miałem coś do zrobienia. Tak więc brnąłem przez błoto w kierunku polanki, na której zazwyczaj o tej porze pasło się stadko łani z przewodzącym im jeleniem. Skryty w krzakach powoli skradałem się w kierunku polanki, oczywiście szedłem pod wiatr by zapach mokrego wilka, nie spłoszył mojego śniadania. Jednakże mój instynkt mówił mi, że coś jest nie tak. Przeczucie, od którego przebiegł mi dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Prawie podświadomie wyskoczyłem z krzaków prosto na polankę. Moje źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia. Nie było tu żadnej zwierzyny. Uniosłem pyk ku górze i zacząłem węszyć, jednakże tropy były zmyte przez deszcz. Moje uszy zadrgały nerwowo. Przecież to nic, na pewno migrują w poszukiwaniu lepszej trawy. Od razu odrzuciłem tą teorię. Ta polanka była najlepsza w całej watasze. Nawet teraz nie było tu tyle błota co w innych częściach naszych terenów. Co więc mogło spowodować ucieczkę naszego mięsa? Odpowiedź nasuwała się sama: drapieżniki. Niemożliwe jednak byśmy to my byli przyczyną. Od zawsze polowaliśmy właśnie tu, to było nasze najlepsze łowisko. Nigdy nie było tu równie pusto. Tu zawsze była zdobycz. Oblizałem się po pysku. Jak teraz wykarmimy watahę? Łowcy zawsze przychodzili w te miejsce, a znalezienie jedzenia poza terenami łowieckimi miało małe szanse powodzenia. Zmrużyłem oczy. Jeśli jelenie zniknęły z naszych terenów to będzie nasz koniec. Albo będziemy musieli powiększyć nasze i tak duże tereny. To drugie rozwiązanie było ostatecznością. Z jednej strony mieliśmy ludzi z innej nieznane. A w nieznanym nowe niebezpieczeństwa i inne watahy bądź sfory. Zastrzygłem uszami. Trzeba natychmiast zawiadomić alfę. Wskoczyłem więc w najbliższy cień drzewa i zacząłem przemieszczać się w kierunku jaskini Moon. Z każdym metrem lodowate uczucie przerażenia chwytało mnie za szyję. Gdzie są zwierzęta? Nigdzie nie widziałem żadnych ptaków, żadnych gryzoni, nawet drapieżników ... Nic. Wyskoczyłem z cienia, który tworzyła grota alfy. Bez pukania wszedłem do środka.
- Moon! - krzyknąłem.
- Tak, Anubisie? - zapytała wynurzając się z głębi jaskini. Na widok mojej miny, uśmiech znikł z jej pyska a zamiast niego pojawiła się troska.
- Zwierzęta zniknęły z naszych terenów. - wymamrotałem i trzepnąłem ogonem ze zdenerwowania.
- Co?! - krzyknęła wadera, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Pokręciłem głową.
- Nie wiem co się stało. Jeszcze jutro wszystko było normalne, ale teraz ... - spojrzałem za siebie i westchnąłem. Teraz nic nie jest normalne, miałem ochotę powiedzieć, lecz ugryzłem się w język.
- Hmm ... może wszystko wróci do normy samo? - podsunęła alfa, zamyślając się. Pokręciłem głową.
- Puki co zorganizujemy polowanie. Każdy będzie znosił na stos wszystko co upoluje. Będziemy się dzielić. - powiedziałem. Moon spojrzała na mnie z uwagą.
- Nie panikujesz za bardzo? Nasza wataha sobie poradzi. - mruknęła. Machnąłem w powietrzu czarnym ogonem.
- Wiesz, że nie robię tego dla innych. - powiedziałem, po czym moje oczy na krótką chwilę przybrały kolor krwistej czerwieni. Moon zrobiła krok w tył.
- No tak ... - powiedziała szeptem. Westchnąłem głośno i wyszedłem z jaskini. Musiałem się spieszyć. Jak długo jeszcze zdołam się kontrolować? Ogólnie miałem trochę czasu, lecz wszystko może iść w cholerę gdy poczuję zapach krwi. Mniejsza kogo. Ważne, że krwi. Zacisnąłem szczęki. Najbardziej bałem się o drogie mi osoby. Zresztą, przecież cała wataha to moja rodzina. Idąc uniosłem łeb ku niebu, które jak na ironię było czyste i słoneczne.
- Cholera! - krzyknąłem w kierunku słońca, które zdawało się tak nieodpowiednie do całej sytuacji.
- Co się stało? - usłyszałem głos z mojej lewej. Na jego dźwięk sierść zjeżyła mi się na grzbiecie. Powoli odwróciłem się w kierunku uśmiechniętej Sashy.
- Co się tak szczerzysz?! Nie wiesz że zwierzyna znikła z naszych terenów?! - wydarłem się na mniejszą ode mnie wilczycę, której nienawidziłem z całego serca.
- Co? - mruknęła, wytrzeszczając ślepia.
- To co słyszałaś! A teraz biegnij i zwołaj wszystkich, niech zgromadza się przed jaskinią alfy! To rozkaz! - krzyknąłem prosto do jej wielkiego ucha. Wadera teatralnym gestem potarła je i skrzywiła pyszczek.
- Już, już staruchu ... - po czym odbiegła nim zdążyłem się odgryźć. Już miałem odejść, gdy nagle zatrzymałem się w pół kroku. Przecież to jasne jak słońce. Martwię się o drogie mi osoby, ale przecież dla nich chce się kontrolować. W prawdziwym niebezpieczeństwie są ci, którzy mnie nie obchodzą bądź moi wrogowie. Na przykład Sasha ... Przełknąłem ślinę i utkwiłem spojrzenie w szybko oddalającej się, kremowej sylwetce.
- Nie daj się zabić ... - mruknąłem, po czym zdałem sobie jakie to było głupie. Potrząsnąłem głową i zacząłem biec.
- Uwaga! Zebranie przed jaskinią alfy! - wrzeszczałem biegnąć. Cała wataha musiała tam być. Nie mogło nikogo zabraknąć. Miałem nadzieję, że Sasha dopełni swego obowiązku, a nie strzeli focha jak rozpieszczony bachor. Nagle do moich nozdrzy dotarł zapach krwi. Czerwona lampka zapaliła się w moim umyśle, gdy momentalnie zamilkłem i zacząłem biec w kierunku źródła woni. Krew. Krew. Krew. Moje oczy nabrały czerwonej barwy. Wypadłem spomiędzy drzew, a moim oczom ukazał się osobliwy widok. Wilk, nie z naszej watahy, leżał na ziemi z rozszarpanym gardłem. Nie myślą racjonalnie podszedłem i powąchałem truchło. Było jeszcze ciepłe i świeże. Oblizałem wargi i zatopiłem kły w ciele ofiary. Piłem, aż w wilku nie została ani kropla krwi. Gdy życiodajna ciecz skończyła się (a ja wciąż byłem głodny) zacząłem rozrywać wilka na krwawe ochłapy. Co mi się stało? Czułem się dziwnie. Nie myślałem, a jednak byłem świadomy swoich działań i ... podobało mi się to. Nie czułem obrzydzenia, tylko zadowolenie. Nagle do moich uszu dotarł trzask gałązki. Zamarłem i ze zwisającym z pyska kawałkiem mięsa odwróciłem się w kierunku dźwięku. Czerwonymi, nienasyconymi ślepiami zobaczyłem cień uciekającego wilka. To nie był nikt kto znał moja tajemnicę. To był ktoś inny. Warknąłem i rzuciłem się w pogoń za wilkiem. Po szaleńczym biegu w końcu dogoniłem napastnika. Nie potrafiłem nawet rozpoznać kim jest przybysz. Jaki ma kolor czy to wadera czy basior. Skoczyłem i przygniotłem go do ziemi. Poturlaliśmy się razem kilka metrów, zatrzymując się trochę dalej. Wilk leżał na grzbiecie, a ja stałem nad nim z wyszczerzonymi kłami i szkarłatnymi oczami.

<Ktoś? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz