-Cóż... no moja też nie jest zbyt wesoła, jak twoja-burknąłem i przybliżając się do niej, przytuliłem się do niej, bo na sam myśl o tym... nie chciałem zostać sam.
-Więc... mów-burknęła wadera starając się wychwycić u mnie, że nie żartuję i tak na prawdę kłamię, że historia jest bardzo podła... jednak myliła się co do mnie, ona była bardzo krzywdząca
-Więc... urodziłem się poza watahą, rodzice porzucili mnie w lesie, potraktowali mnie, jak efekt uboczny, jak zgniły owoc ich miłości....-spojrzałem na nią smutno- nawet nie wiesz, jak to mnie boli, nie wiesz jak to jest, być nie kochanym przez innych, a co gorsze przez rodziców... ale ja coś czuję, że tak na prawdę moja matka, nie chciała tego zrobić, nie chciała mnie odrzucić, ojciec ją do tego zmusił... po drodze znalazła mnie pewna wadera, rozpoznała u mnie te oczy i futro po ojcu, od razu rozpoznała, że jestem synem jej brata... od razu mnie wzięła pod swoje skrzydło i wychowywałem się z jej dziećmi... i gdy podrosłem.... oni mieli czelność do mnie przychodzić i błagać o przebaczenie, do dziś żałuję że, tego nie zrobiłem, że nie przebaczyłem im... i tutaj mówię, wybaczam im, ale to co zrobili to jest jak blizna, która nadal krwawi...
Wadera wlepiona we mnie swoimi oczami, po chwili objęła mnie.
Odwzajemniłem uścisk.
<Rara?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz