Wracałem właśnie z polowania, zapuściłem się trochę dalej niż zwykle. Na horyzoncie majaczyły góry, ich szczyty wyglądały jak posypane cukrem - pudrem. Do głowy wpadła mi szalona myśl że można by było sprawdzić co się tam znajduje. Ruszyłem w stronę szczytów. Po dwóch godzinach, poczułem że coś się zmieniło, tutaj nie panowała taka ostra zima jak u nas tu było ciepło. Słońce skrywały jasne chmury, jedna miała kształt wilczej łapy. Doszedłem na skraj lasu, najprawdopodobniej również granicę naszego terenu. Stanąłem niezdecydowany, iść dalej choć to zakazane czy zawrócić ja tchórz? Cóż, wybrałem to pierwsze. Kiedy tylko postawiłem łapę na pustej przestrzeni między górami a lasem, poczułem jak coś cięgnie mnie na dół. Wpadłem w ziemię, ogarnęło mnie przerażenie - w końcu nie umiem oddychać pod ziemią! Na szczęście (albo i nie) wylądowałem w jakiejś podziemnej jaskini. Malutki promyk światła rzucał cienie na ogromne stalagmity i stalaktyty. Jaskinia była kremowo - żółta (choć było tak ciemno że była czarna) i wilgotna. Rozejrzałem się jeżąc sierść, nikt nie wciągnął by mnie tu gdyby miał przyjazne zamiary. Zastrzygłem uszami i dosłyszałem szmer pazurów na skale, błyskawicznie obróciłem się w tym kierunku z gardłowym warkotem. Moje oczy niebezpiecznie płonęły krwistą czerwienią. Z cienia wyszedł basior, miał lśniące czarne futro, niczym futerko kreta. Jego oczy miały niezdrowy żółtawy odcień z metalicznym połyskiem, jak obrzydliwy syrop na kaszel. Na jego grzbiecie siedział malutki smok, któremu brakowało skrzydła. Gad był piaskowo złoty o zielonych oczach i krzywych zębach. Ryknął, a przynajmniej chciał, zamiast tego wydarł się jak przygucha papuga. Basior odgonił smoka łapą, tamten z donośnym skrzeczeniem uciekł z powrotem w cień.
- Kim jesteś i czego mnie tu wciągnąłeś?! - warknąłem na niego. Tamten uśmiechnął się sztucznie.
- Zaraz nic nie będziesz pamiętać. Naprawdę wrócisz do siebie, a teraz jesteś bardzo zrelaksowany, rozluźniłeś mięśnie w całym swoim ciele.- mówił to wolno i monotonnie, tak jakby mnie usypiał. Zupełnie bezwiednie przestałem warczeć i rzeczywiście rozluźniłem się, usiadłem na mokrej skale.
- Dobrze, właśnie o to mi chodziło. A teraz spójrz mi w oczy. - spojrzałem spodziewając się zobaczyć brudno żółte gały. Zamiast tego zobaczyłem oczy bijące złotym blaskiem i takie jakby małe spirale w nich. Przyglądałem się im z rosnącą fascynacją nie mogąc oderwać ani na chwilę spojrzenia. Gdybym był w pełni myślący pewnie zwrócił bym uwagę na szatański uśmiech czarnego. Nagle stało się coś niespodziewanego, basior skaleczył się w łapę, nadepnął na ostry kamień. Ze zranionej kończyny skapła kropla krwi. To z powrotem ocuciło moje zmysły, pobudzając je do działania. Zrozumiałem tez co zrobił ten przebrzydły wyleniały wilczur - chciał mnie zahipnotyzować! Postanowiłem udawać dalej trans, żeby dowiedzieć się co knuł.
- Ych...słuchaj uważnie. Wrócisz do watach, nie będziesz pamiętał co się stało ani z kim rozmawiałeś, powiesz że poszedłeś na dłuższy spacer. W nocy zakradniesz się do jaskini alph i zabijesz wszystkich, a zaczniesz od Moon! - warknął przybliżając się i świdrując mnie wzrokiem, nieświadomy że nie jestem w transie. Idiota pomyślałem, nie dam się tak wykorzystać! Skoczyłem na zaskoczonego wilka, powaliłem go na ziemię jednak nie zdołałem wbić kły w jego szyje bo zdążył się zasłonić. Obaj warczeliśmy i próbowaliśmy na wzajem rozszarpać sobie gardła. Skończyło się na tym że miał wydrapane oko i złamane parę żeber a ja kilka rozcięć na bokach. Warknął wściekły i...zwiał. Zostawił mnie tu w jaskini bez wyjścia. Phy...jeśli myślał że to wystarczy to się grubo mylił. Wszedłem w pierwszy lepszy cień i już po chwili stałem przy jaskini alph. Pomyślałem że o wszystkim trzeba zawiadomić Moon, w końcu ten drań nadal żyje i może złapać kogoś kogo nie uratuje kropla krwi. Opowiedziałem wszystko alphie a potem poszłem do siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz