Był to taki dzień, bardzo ciepły, choć grudniowy. Wybrałam się do jadłodajni "Żelazny Pagórek", mojego nowego znaleziska leżącego kilometr od granic watahy. Spotkałam tam wcześniej między innymi Tokyę, która wraz z Unią zatrzymała się nieopodal. Tamtego dnia miałam nadzieję, że ponownie ją spotkam. Jeśli nie licząc bitwy i ostatniej wizyty w "Żelaznym Pagórku", nie widziałyśmy się od blisko roku. Opuściłam dolinę na krótko przed olbrzymią śnieżycą, która uniemożliwiła mi kontakt z przyjaciółką. Miałyśmy wiele zaległych tematów do obgadania.
Do jadłodajni dotarłam w porze obiadowej, dokładnie w tej samej chwili, co Tokya. Zaśmiałyśmy się i razem weszłyśmy do środka. W sali panował półmrok, a jedynym oświetleniem było nieduże okno i pochodnie. Podeszłyśmy do kasjera. Ja zamówiłam placki ziemniaczane z gulaszem z dziczyzny, a przyjaciółka grillowaną łapę króliczą z ziołami, wszystko na wynos. Zapłaciłyśmy (oczywiście darami natury) i zajęłyśmy miejsca przy stoliku przykrytym czerwono-białym obrusem w kratę. W oczekiwaniu na przygotowanie zamówionych dań udało omówić się nam szczegóły bitwy z Basiorem Ciemności. Zapytałam się Tokyi, czy nie chce dołączyć, ale odparła, że musi wracać do doliny. Chwilę później odebrałyśmy jedzenie i opuściłyśmy "Żelazny Pagórek".
Przeszłyśmy coś koło półtorej kilometra, po czym wdrapałyśmy się na jakieś drzewo. Siedząc na potężnym konarze, przerywając czasami jedzenie krótkimi rozmowami i uwagami na temat przepysznego posiłku, spałaszowałyśmy zamówione dania. Dowiedziałam się, jak Tokya tu trafiła, ja zaś opowiedziałam o mojej wędrówce z doliny i o odnalezieniu WKS. Właśnie zaczęłyśmy rozmawiać o Athenie i Unii, gdy kawałek dalej zobaczyłam jakiegoś wilka. Zupełnie nie wiem, co tu robił, ani dlaczego wszystko skończyło się w sposób, w jaki się skończyło, a mianowicie. Cokolwiek chciałyśmy zrobić, nie udało nam się i z gracją płci pięknej klasycznie spadłyśmy na pokrytą śniegiem ziemię tuż przed nosem przybysza. Zareagował krzykiem, więc po głosie poznałam, że to wadera. Podniosłam się z ziemi, Tokya zrobiła to samo. Często zastanawiałam się, czemu to ja zostałam Obrońcą Bet, a ona Gamm. Znajoma ma śnieżnobiałe futro z szarawymi znakami, grzywkę i puszysty ogon. Jeśli przybierze poważną minę, całość prezentuje się majestatycznie. W dodatku jest bardziej ogarnięta niż ja. I to właśnie ona powitała zaskoczoną i nieco przerażoną wilczycę, która na szczęście czy nieszczęście jeszcze nie uciekła.
- Witaj - powiedziała z uśmiechem.
- Cześć - odparła nieznajoma.
- Co cię tu sprowadza? - włączyłam się do rozmowy. - Bo mu właśnie zjadłyśmy pyszny obiad zakupiony w "Żelaznym Pagórku"...
Tokya spojrzała na mnie, więc przerwałam, a ona zwróciła się do wadery.
- Nie przejmuj się nią, to wariatka.
- Ta, a obok mnie jeszcze większa.
Przeszył mnie zimny wzrok przyjaciółki, zaraz potem na jej pyszczku pojawił się uśmiech. A potem wybuchnęłyśmy śmiechem. Minęła dłuższa chwila, zanim się uspokoiłyśmy.
- Tak na marginesie jestem Heroica, a to Tokya - przedstawiłam nas waderze. - Ty chyba jesteś z WKS, prawda?
- Tak, nazywam się Sasha.
- To może się gdzieś razem przejdziemy? Chciałabym kogoś z watahy lepiej poznać.
<Sasha?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz