Yǒnggǎn wtuliła się w moje czarne futro. Czułem ciepło promieniujące z jej ciała i przenikające przez warstwę sierści. Przez głowę nawet nie przeszła mi myśl, że mógł bym się odsunąć, co kiedyś, przed laty z pewnością bym zrobił. Zamiast tego oparłem głowę na ramieniu wadery. Własnie stało się to czego tak bardzo się obawiałem: Yǒnggǎn rozgryzła mnie i chciała poprawić mi humor. Czy było w tym coś złego? Nie. Ale czuł bym się jak zdrajca gdybym tak łatwo zapomniał o tych którzy polegli. A może wadera ma rację? Może powinienem znów być taki jak dawniej? Może rzeczywiście oni wiedzieli, że tak to się skończy, jednak poszli za mną bo wierzyli, że nawet jeśli polegną to inni dzięki temu wygrają? Zamknąłem oczy.
- Yǒn, myślisz, że oni chcieli oddać życie żebyśmy dzięki temu wygrali? - zapytałem, choć wadera właśnie to przed chwilą powiedziała. Chciałem jednak potwierdzenia, że dobrze zinterpretowałem jej słowa.
- Tak, przecież właśnie dlatego walczyli. Każdy kto szedł na wojnę, wiedział, że może zginąć, a mimo to poszliśmy na front by walczyć za naszą watahę. - czułem się głupio, że to właśnie Yǒnggǎn musi mówić do mnie jak do małego szczeniaka, który widział coś strasznego. Jednak nie potrafiłem nie zadawać bezsensownych pytań. Za bardzo potrzebowałem potwierdzenia własnych myśli jak i słów wadery. Widmo Desny nie zniknęło, ale jakby trochę zbladło.
- Wiesz ... ja ją widzę. Nawiedza mnie w snach. Desna. Mówi, że jestem tchórzem i że to wszystko prze ze mnie. - wyznałem. Jak już mówię wszystko to wszystko. Nie lubiłem ukrywać czegokolwiek przed Yǒnggǎn, za bardzo ją lubiłem by balansować na cienkiej nici jaką jest zaufanie. Nie chciałem by mój ciężar przeszedł na nią, jednak gdzieś podświadomie chciałem się go pozbyć, albo doprowadzić do tego by przestał być taki przytłaczający. Nadal nie otwierałem oczu i przytulałem się do wadery (a może to ona do mnie?). Nie mogłem więc widzieć jak zareagowała.
- Anubisie, to tylko sen, zły sen. Desna nie obwiniała by cię za to co się stało. Przecież ją znałeś. Czy chciała by byś cierpiał? - powiedziała miękko.
- Nie. - przyznałem. Nie wyobrażałem sobie by była do tego zdolna, ta łagodna wadera z którą ratowałem małego liska Rica. Nie. Nie mogłem jej sobie wyobrazić jako żywej i zdolnej do prześladowania mnie. Jednak po śmierci, po tym jak widziałem jej puste spojrzenie nie byłem już tego taki pewien.
- Przecież ona odeszła. Jej duch jest na wielkiej zielonej łące i biega z innymi wilkami, może nawet ze swoją rodziną? Jest tam szczęśliwa i na pewno nie czuje do ciebie żalu. Tak jak żaden inny wilk z tych żyjących i z tych martwych. Anubisie, jesteś naszym przyjacielem. - powiedziała.
- Masz rację. - przyznałem. - Ale sny nie odejdą. - dodałem. Yǒnggǎn odsunęła się ode mnie by spojrzeć mi w oczy, co z resztą uczyniła z zaskakującą łagodnością i stanowczością jednocześnie.
- Sny nie odejdą jeśli nie zaczniesz wierzyć, że mogą odejść. - powiedziała przeszywając mnie spojrzeniem niebieskich oczu.
- Jak mają odejść? - prychnąłem. - Nic nie można na to poradzić. - dodałem.
- Można! - krzyknęła Yǒnggǎn i uderzyła mnie łapą w głowę.
- Au! - syknąłem i pomasowałem bolące miejsce.
- Nie możesz w siebie wątpić w takiej chwili! Musisz wziąść się w garść! Jesteś naszym dowódcą! - krzyknęła mi prosto w twarz. Jej słowa podziałały na mnie otrzeźwiająco, zupełnie jak kąpiel w stawie zimą. Koniec z mazaniem się! Koniec. Nie mogę wiecznie myśleć nad tym samym i rozklejać się przed Yǒn!
- Masz rację. - powiedziałem wstając i otrzepując się. Na pysku wadery pojawił się uśmiech.
- I to jest Anubis którego znam! - krzyknęła i zapewne podskoczyła by, gdyby nie chora łapa.
- Upolować ci coś? - zapytałem. Nie byłem pewien czy coś dzisiaj jadła, a z niesprawną łapą raczej nie zdoła nic złapać.
<Yǒnggǎn?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz