Miękki biały puch mroził mi spód łap, gdy stałem w cieniu wielkiego krzewu, który miał zielone igły zamiast liści. Dwukolorowymi oczami obserwowałem okolicę. Choć nie jestem strażnikiem, czasem podejmuję się tej funkcji, choćby dlatego, że nie mamy w watasze ŻADNEGO wilka z tym stanowiskiem. Od czasu wojny miałem jednak jeszcze jeden powód, który uwierał mnie jak wbity kleszcz i to właśnie on sprawiał, że ostatnio nie uśmiechałem się tak często jak zwykle. Wojna ... kiedyś to słowo sprawiało, że widziałem dumne wilki pokonujące samą szarżą, kulącą się armię przeciwnika. Teraz jednak ten wyraz wzbudza we mnie gorycz, a moja wyobraźnia wcale nie pokazuje mi pełnych chwały wilków, lecz rozszarpane ciała moich bliskich, łapy ślizgające się w świeżej posoce i przerażenie w oczach niedoświadczonych nowicjuszy, którzy zostali zmuszeni do walki z większym i silniejszym przeciwnikiem. Dlaczego tak szybko zmienił się punk mojego postrzegania świata? Chyba przez to, że rzeczywiście przeżyłem wojnę. Nie potyczkę, czy polowanie, nie obławę. To była wojna gdzie wilk staje do walki z wilkiem, gdzie giną niewinne szczenięta, zamordowane w swoich jaskiniach ... A ty musisz patrzeć jak twój oddział idzie w rozsypkę, jak wilki, którymi dowodzisz giną ... giną z twojego rozkazu, bo tak nimi pokierowałeś, nie obmyślając lepszej strategii. W pysku zrobiło mi się sucho, a w brzuchu coś boleśnie się skręciło. Tyle wilków. Przed oczami stanęła mi martwa Desna ze swoim pustym spojrzeniem. Potrząsnąłem głową, starając się odpędzić od widma, które stworzył mój umysł i nie chciał mnie od niego uwolnić. Nawet nie ukrywam iż ostatnio prawie nie sypiam. Ciągle mam koszmary, nie z wrogami, lecz z martwymi ciałami moich dawnych przyjaciół, którzy oddali życie w walce. Najczęściej właśnie z byłą szamanką ... Wyzywa mnie od tchórzy i oskarża o śmierć wszystkich. Nie wiem czy to rzeczywiście ona, czy to tylko sen, jednak ma rację. Jestem tchórzem. Inaczej nie uciekł bym w tedy, kiedy przewróciłem się o jej ciało, nie przeraził bym się pustego spojrzenia, tylko należycie oddał jej hołd i powiedział by jej duch znalazł ukojenie. Jednak ja tylko się cofnąłem, a potem uciekłem. Żadne tłumaczenie nie usprawiedliwi mojego zachowania. Nic nie powstrzyma poczucia winy oraz tych koszmarów, po których staram się nie budzić z krzykiem. Na to nie ma lekarstwa i nawet tak dobra uzdrowicielka jak Moon nie będzie w stanie mi pomóc. Nie. Z tym muszę poradzić sobie sam, nawet jeśli nie wiem jak. Nie chcę by ktoś się o mnie martwił, zwłaszcza jeśli jest to taka błahostka jak złe sny. Przecież wilki od tego nie umierają, prawda? Wbiłem ciemne pazury w śnieg. Nie wycofam się ze swojego postanowienia, choćbym miał nie spać do końca mojego życia. Nagle moją uwagę przykuł nieznaczny ruch jakieś pięć metrów prze de mną. Instynktownie postawiłem uszy i przykucnąłem, gotowy do skoku lub biegu. Zaraz jednak rozluźniłem się gdy rozpoznałem postać. Była to brązowo - kremowa wadera, idąca o trzech łapach, niosąca ze sobą dobrze znany mi zapach. Yǒnggǎn! Szybko poderwałem się z miejsca i wyszedłem zza krzaka, prosto między drzewa. W tym momencie wadera dostrzegła mnie. Przez chwilę wyglądała jakby chciała pobiec do mnie, lecz uniemożliwiła jej to niewyleczona jeszcze łapa.
- Anubis! - krzyknęła z radością w głosie i powoli zaczęła ku mnie kuśtykać. Odwzajemniłem uśmiech i machnąłem ogonem. W przeciwieństwie do większości wilków, rzadko używałem ogona do wyrażania swojej radości. Mój uśmiech potrafi wyrazić wszystko równie dobrze jak mowa ciała. Jednak tym razem nie sięgnął on oczu. Moje spojrzenie powędrowało do niesprawnej łapy Yǒnggǎn. To moja wina ... gdybym tylko lepiej dowodził atakiem i obroną ... gdybym w tedy przy niej był. Powinienem jej w tedy pomóc, powinienem walczyć razem z nią ... W tedy to by się nie stało. Yǒnggǎn była by w tej chwili zdrowa i mogła by biegać i pływać ... Zdobyłem się na wymuszony uśmiech, kiedy spadł na mnie ciężar winy i niespełnionego obowiązku. Czułem, że powinienem jej pomóc i choć inni zapewne próbowali by przekonać mnie, że nie mogłem być wszędzie, czuję, że tam mnie najbardziej brakowało. A teraz biedna Yǒn musi się męczyć z tylko trzema łapami. W moim pysku zrobiło się sucho i z trudem zdołałem przełknąć ślinę, której tam prawie nie było. Yǒnggǎn czasami potrafiła czytać ze mnie jak z otwartej książki. Spojrzała na mnie badawczo, niebieskimi oczami, a uśmiech odrobinę przygasł na jej pyszczku.
- Co się stało? - zapytała, podchodząc do mnie. Znów uderzyła mnie myśl, że to ja powinienem był podejść, a nie pozwalać by się męczyła ... prze ze mnie. Odwróciłem wzrok.
- Nic. - odpowiedziałem, a delta od razu wykryła kłamstwo, którego nawet dobrze nie zatuszowałem.
- Powiedz mi, przecież możesz mi zaufać. - nalegała. Miała rację, ufała mi i ja jej, jednak czy to co chciałem jej powiedzieć miało związek z zaufaniem? Pewnie tak, jednak nie mogłem przyznać się do poczucia winy. Yǒn z pewnością chciała by przekonać mnie do zrzucenia z siebie tego brzemienia, a ja nie mogłem jej na to pozwolić.
- Ufam ci Yǒn. - uśmiechnąłem się gorzko. - Jednak nie mogę ci powiedzieć o co chodzi. - dodałem. Nie chciałem dłużej dyskutować o tej sprawie. Szczerze? Bałem się, że wadera wyciągnie ode mnie prawdę.
- Jak się czujesz? Lepiej ci? - zapytałem, zmieniając temat. Jednakże te pytania zadał bym i tak, bez względu na temat rozmowy. Yǒnggǎn westchnęła, ale nie ciągnęła tematu.
- Tak czuję się lepiej, choć łapa nadal mi doskwiera. - spojrzała odruchowo na kończynę. - Mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie. Brakuje mi pływania i biegania. - dodała. Mój pysk był bez wyrazu. Nie potrafiłem zmusić się by spojrzeć jej w oczy. Poczucie winy zżerało mnie od środka, zaciskając wszystkie narządy w supeł. Wadera lekko zaskoczyła się moją reakcją, aż nagle jej oczy powiększyły się, rozszerzając się ze zdziwienia.
- Ty ... - zaczęła i nie dokończyła. Odwróciłem głowę.
- To moja wina ... gdybym był lepszym dowódcą i wojownikiem. - wyszeptałem, choć poza nami nie było tu nikogo. Spojrzałem w śnieżnobiały śnieg, który skrzył się w promieniach słońca, zupełnie przecząc mojemu nastrojowi. Ze złością przeorałem go pazurami, zostawiając w nim głębokie bruzdy. Nie poczułem się ani trochę lepiej.
<Yǒnggǎn?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz