piątek, 30 października 2015

Od Heroiki - Opo Wojenne

Przeraźliwy pisk wyrwał mnie z zamyślenia. Błyskawicznie odwróciłam głowę w kierunku, z którego dobiegał. To miejsce musiało być gdzieś niedaleko. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, pobiegłam temu stworzeniu na ratunek. Minęłam kilka walczących par, umknęłam kłom i pazurom pantery. Po kilku minutach tego typu czynności dotarłam do niewielkiego zagajnika. Leżała tam sarna z okropną raną na nodze, obok niej stał jej potomek. Kiedy mnie ujrzał, schował się za matkę, jakby mu to coś dawało. Ostrożnie zbliżyłam się do rannej kopytnej, w końcu mógł to być jakiś podstęp. Sarna zadrżała, próbując wstać, bez skutku. Wzrokiem omiotłam okolicę; wydawało mi się, że jak na razie nikt się mną nie interesuje. W dodatku miałam szczęście – spostrzegłam rośliny idealnie nadające się na opatrunek. Zerwałam je szybko i podeszłam do rannej kopytnej. Kiedy moje łapy dotknęły jej tylnej kończyny przeszedł ją dreszcz, lecz nie próbowała już uciekać. Jej potomek pisnął, próbując się znaleźć zarazem daleko ode mnie i blisko matki. Przewróciłam oczami, a następnie zajęłam się opatrywaniem rany. Sarna powinna przeżyć. Kiedy skończyłam, pomogłam jej wstać, a następnie kazałam uciekać. No i poinformowałam, że ma u mnie dług wdzięczności. Odprowadziłam tę dwójkę wzrokiem, a następnie ogarnęłam sytuację. Jakiś ryś właśnie przymierzał się do ataku na zajętego walką wilka z WKS. Nie zwlekałam. Wzięty z zaskoczenia ryś stawiał co prawda opór, ale z łatwością z nim sobie poradziłam. Połamałam mu dwie łapy, będzie żył, ale cóż to za życie… 

***
Kiedy indziej zachód słońca wydałby mi się piękny, ale patrząc na pokrytą ciałami i splamioną krwią ziemię, widok ten napawał mnie… No właśnie, czym? Obrzydzeniem, przerażeniem? Może… I pomyśleć, że bitwa się jeszcze nie skończyła, że wilki z Watahy Krwawego Szafiru wciąż walczą ze sługami Basiora Ciemności. A tak właściwie, może w końcu zejdę z tego drzewa, siedzę tutaj już wystarczająco długo. Zsunęłam się więc z gałęzi prosto na głowę jakiegoś szopa. Skutek – zwierzak został mocno oszołomiony. Ja natomiast przebiegłam kilka metrów i odparłam atak jelenia o dziwnie wielkim porożu. Zwierzę nie zdążyło wyhamować i uderzyło w najbliższe drzewo. Wykorzystałam okazję i ugryzłam kopytnego w tylną kończynę, powodując krwotok. Uniknęłam kopnięcia i skoczyłam do szyi jelenia. Kolejne ugryzienie, potem następne, tym razem w lewą przednią nogę. Miałam nadzieję, że kilka ran wyeliminuje zwierza z rozgrywki. Wkrótce, gdy cały zakrwawiony, uciekł w gąszcz, zajęłam się szukaniem kolejnego przeciwnika. Zanim jednak udało mi się go znaleźć, od tyłu zaszedł mnie wilczur. Informacją o im był ból w okolicach barku oraz ciepło krwi. Odwróciłam się i oddałam psowatemu, a kiedy chciał uchylić się przed kolejnym ciosem, wykonałam nagły wypad do przodu, raniąc go w łapę. Oczywiście nie mogło mi to ujść na sucho. Wilczur spróbował ugryźć mnie w szyję, zareagowałam jednak zbyt szybko, by atak miał wyjść, jak początkowo zamierzano. W zamian otrzymałam niedużą ranę na grzbiecie, gdzie dotarły zęby przeciwnika. Strąciłam go z siebie, a następnie zaatakowałam, trochę zezłoszczona, czego skutkiem była złamana kończyna psowatego. Wiem, zbyt szybko radzę sobie z przeciwnikiem, jednak dotychczas nie spotkałam kogoś, kto nadawałby się do dłużej trwającego pojedynku. Cóż, wtedy tego nie wiedziałam, ale za chwilę miałam otrzymać trudnego do pokonania wroga.
Mianowicie, odwróciłam głowę w bok. Niecelny cios, mający pozbawić mnie życia lub przynajmniej oka, sprezentował mi ranę dwa centymetry poniżej niezbędnej do widzenia części ciała. W jednej chwili mój pysk zalała krew. Poczułam nagłe pchnięcie od boku i wylądowałam na ziemi. Podniosłam głowę, chcąc przynajmniej raz ujrzeć przeciwnika. Był nim stojący na dwóch łapach wilk, dzierżący w łapach lśniący miecz, znajdujący się niebezpiecznie blisko mojej osoby. Wstałam, jednak zaczęłam tracić motywację, siłę na dalszą walkę. Coś przy mroczyło mi umysł, nie mogłam jasno myśleć, skupiłam się jedynie na unikaniu ciosów stalowego narzędzia. Z każdym unikiem stawałam się słabsza, w końcu kończyny uginały się pode mną przy niemal każdym ruchu, co odbierało mu dotychczasową płynność i szybkość. Z każdą chwilą byłam coraz bliżej klęski. Koniec końców upadłam na ziemię, krew płynęła z kilku nacięć, ograniczając mi między innymi mocno pole widzenia. Jednak wciąż widziałam otaczający mnie świat i wtedy właśnie dostrzegłam nagły błysk błękitnego światła, które znikło tak szybko, jak się pojawiło. Wokół temperatura jakby obniżyła się o stopień czy trzy. Nie wiem, dlaczego, ale to zmotywowało mnie, napełniło wolą walki. Wstałam, nadal ociekająca krwią, ale nie miało to już dla mnie najmniejszego znaczenia. Zaatakowałam w furii ze zdwojoną siłą, przeciwnik nie zdążył zasłonić się mieczem, który sekundę później upadł na zakrwawiony grunt. 

C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz