"Wojna jest słodka dla tych, którzy nigdy nie wojowali."
Słuchaj w tle:
Nie byłem wcale taki pewny czy wadera czuje się dobrze. Chociaż kto czół by się dobrze w środku bitwy, gdy z każdą kolejną sekundą może zginąć? Tylko taki szaleniec jak Basior Ciemności, albo ... ja. Tak. Był czas kiedy zabijałem dla przyjemności, dawno, dawno temu jednak nie wypieram się mojej drugiej strony. To była by głupota, a życia i tak im nie przywrócę. Nikomu nie opowiadałem swojej historii, a nawet gdyby i tak nie wchodził bym w szczegóły. Zbyt świeże wspomnienia, mimo iż minęło kilka dobrych lat. Taa, teraz mam watahę, nie, rodzinę, której muszę bronić i walka nie ma nic wspólnego z moją żądzą krwi. Potrząsnąłem głową, otrzepując się z kropel krwi, nie chcąc by zaschnęły i naznaczyły mnie czerwonymi smugami. Nagle usłyszeliśmy krzyk, całkiem niedaleko. Zastrzygłem uszami i spojrzałem w oczy Scarlet. Wadera miała zaciętą minę, widziałem napięcie w jej łapach i zimne spojrzenie oczu. Skinęliśmy głowami i bez słowa rzuciliśmy się na ratunek tajemniczej krzyczącej osobie. Moje łapy miarowo uderzały o rozmiękły grunt. Miałem nadzieję, że błoto powstało w skutek deszczów, a nie ilości przelanej tu krwi. Uparcie ignorowałem zapach szkarłatnej cieczy, wiszący w powietrzu i drażniący mnie w nos. Zwinnie przebiegliśmy między gałęziami ciernistego krzewu. Co prawda jedna z gałęzi wydarła mi trochę sierści, lecz nie ucierpiałem nad tym zbytnio. Futro odrośnie. Wyprzedziłem waderę, nie mogąc już powstrzymać mojego pragnienia. Nie chciałem by dostrzegła czerwień moich oczu i morderczy błysk, tańczący na źrenicach. Przemykałem jak cień po ścieżce którą wydeptało niewielkie stadko saren. W błocie widniały ślady ich racic, a na gałęziach zachowało się trochę sierści. Ścieżka skręcała ostro w lewo, zakręciłem na jednej łapie, rozbryzgując mieszaninę błota i wilczej krwi. Gdzieś w zaroślach dostrzegłem nieruchomy kształt, nie było czasu sprawdzać kto tam leży - nie ważne czy to wróg czy ktoś z naszych. W tej chwili moje nozdrza łechtał słodki zapach krwi, a ślina wręcz wyciekała mi z pyska. Błoto bryzgało mi spod łap, kiedy wybiegłem ze ścieżki wprost na walczących. Nie przyjrzałem się wilkowi, który powłóczył zranioną łapą i cały pokryty był błotem. Skoczyłem wprost do gardła czarnego stwora, który wyglądał jak grizzly. Prześlizgnąłem się pod jego wielką łapą, której pazury były długości mojego pyska. Niedźwiedź ryknął zdezorientowany, kiedy moje kły zagłębiły się w jego krtani. Przymknąłem powieki, czując ulgę kiedy nareszcie zaspokoiłem pragnienie. Trup upadł na ziemię. Jego niewidzące oczy patrzyły gdzieś w dal. Oblizałem pysk i spojrzałem w kierunku wilka, które chciałem uratować. Jednak ten leżał w kałuży błota. Jego klatka piersiowa nie unosiła się. Pochyliłem głowę i warknąłem. A niech to! Nabrałem głęboki wdech i zawyłem. Byłą to smutna pieśń śmierci jednego z nas. Kiedy skończyłem, krzaki zaszeleściły i na polanie pojawiła się Scar. Spojrzała najpierw na mnie, a potem na nieruchomą sylwetkę wilka. Pochyliła głowę. Nawet ona nie mogła nic zrobić. On już odszedł z tego świata. Nie chciałem zostawać w tym miejscu ani chwili dłużej. Niech jego dusze wędrują w pokoju ku światłu. Zniknąłem w pobliskich krzakach, strącając kilka liści, które spadły w czerwone błoto. Przedzierałem się przez gąszcz w niewiadomym kierunku. Gałęzie chłostały mnie po pysku i reszcie ciała. Nie obchodziło mnie gdzie biegnę, prędzej czy później natknę się na jakiegoś potwora. Przełknąłem ślinę, która miała posmak krwi. Wypadłem na jakąś polankę o której istnieniu nie miałem pojęcia. W oczy zakuły mnie nieruchome wilcze ciała. Pięć albo sześć. Znów przełknąłem. Nie było czasu na wycie. Musiałem biec dalej. Nie patrząc na wilki, znów zniknąłem w gęstwinie. Musiałem dotrzeć do moich wojsk, w końcu jestem dowódcą! Nie wygramy wojny, bez dowódcy a tym samym organizacji. To będzie nasza klęska. Przyśpieszyłem, a moje łapy rzeźbiły w błocie odciski wilczych łap.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz