Wojna.
Westchnęłam, patrząc na pole walki. Dopiero co dołączyłam, zresztą, wiedziałam, że tak będzie. Nikt nie zdążył nawet nie oprowadzić, powiedzieć chociaż słowa. Do tego, czeka mnie jeszcze walka, i, co gorsza... rozmowa z ojcem. Z ojcem.
Poczułam dreszcz energii, ciekawości i podekscytowania. Może i czeka na mnie dużo nieprzyjemnych rzeczy, no ale cóż. Życie.
Zobaczyłam pędzącego w moim kierunku gigantycznego lwa, dorównującego rozmiarami jaskini, w której się wychowywałam. Był to stwór stworzony przez mojego ojca, z materii mroku, czyli czymś zupełnie innym, niż stwory, które ja tworzę. Moje były stworzone z zupełnie niczego. Z chaosu. A jego z mroku i cienia, czyli czegoś zupełnie innego. A może bliskiego? W końcu... no dobra, mniejsza.
Oprzytomniałam, przypominając sobie o lwie, pędzącym do miejsca, w którym stałam. Taki przeciwnik pędzący na mnie? No proszę Was! Nie było czegoś lepszego? Może i przeceniam swoje umiejętności, ale, w końcu jestem lepsza od mojego ojca. Inteligentniejsza. A to spory plus, zważywszy na to, że jego mózg jest wielkości mrówki. Czyli nijaki.
Zaśmiałam się pogardliwie, do siebie. Całkiem możliwe, że się przeceniałam. Jednak to teraz nie ma znaczenia. Konfrontacja z ojcem jest nieunikniona, a ja muszę dać z siebie wszystko, żeby się nie ośmieszyć. Przed watahą, przed nim, przed mną samą.
Dobrze chociaż, że charakter zmienił mi się na ten dominujący, czyli... drugi. Taki, który jest zazwyczaj. Nie dałabym sobie rady z chociażby żółwiem, w tamtej wersji siebie.
Uskoczyłam dosłownie w ostatnim momencie - w chwili, gdy lew już miał wgryźć się w mój pysk. Prychnęłam, po czym odwróciłam się zgrabnym krokiem, patrząc prosto w oczy lwu. Ten zaryczał wściekły, po czym skoczył.
Nie zdążył.
W chwili, gdy oderwał swój tłusty zad, że tak się wyrażę, nieprzyjemnie, od ziemi, stworzyłam własnego stwora. Gigantyczny niedźwiedź polarny stanął przede mnie, rycząc wściekle. Był co najmniej dwa razy większy od lwa.
Ha! To jest coś!
Wielki kot, który nie był już taki wielki, patrzył zdezorientowany. W chwili, gdy już miał zamiar wyrwać się do ucieczki, misiek zaatakował. Oddaliłam się z uśmiechem na pysku. To jest to!
Rozejrzałam się wokoło. Leżały tam ciała członków watahy, których nigdy nie poznałam, i zapewne nie będę miała okazji poznać. Nie mogłam teraz o tym myśleć. Miałam jeden cel - ojciec. Tylko on mnie w tej chwili interesuje. Pobiegłam w poszukiwaniu mojego... rodziciela? Dziwnie się tak o nim wyrażać.
Jednak on już wiedział, że tu jestem. I umożliwił mi dojście do siebie. Bo dlaczego nikt mnie nie atakuje? To logiczne. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Po chwili go zobaczyłam.
Wyglądał majestatycznie, a oprócz tego... paskudnie. Jak zwykle, był czarnym basiorem, z wielkimi, czerwonymi oczami. Mięśnie i muskuły prężą się pod gęstym, czarnym futrem z każdym futrem. Ale oprócz tego... miał odgryzione ucho i poparzoną twarz.
Parsknęłam śmiechem. Wyglądał zabawnie. Znacznie też się zestarzał - widać było srebrne kosmyki, na jego zwykle nieskazitelnej czarnej sierści. Zmienił się.
Warknął w odpowiedzi, patrząc na mnie oczami dumnego ojca, jakby był tacy jak inni. A on nigdy taki nie był.
Jednak po sekundzie jego spojrzenie się zmieniło. Na zwykle dumne, bez krztyny hańby, dostojne. Wyprężył mięśnie, i spojrzał na mnie wyniośle. Jakbym była tylko marionetką. Pionkiem w tej beznadziejnej grze, zwanej życiem.
Wyszczerzyłam kły. Doszło do konfrontacji. Teraz już nic nie zmieni tego, co się stanie. Zamierzam go pokonać, pożegnać, raz, na zawsze, tak, aby już nikogo nie skrzywdził...
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz