- Do licha, po co ja się trudzę takimi pytaniami! – burknęłam, szukając jakiegoś ciekawego przeciwnika. Po chwili w oczy wpadł mi olbrzymi, czarny brytan, który najwidoczniej obrał mnie sobie za cel. Ach, tak…? Nie miałam zamiaru dać się złapać przez to stworzenie. Umknęłam na pierwsze wygodniejsze drzewo i z tamtą rzucałam w psa czym popadło – szyszkami, wiewiórkami, jakimiś gałęziami. Stwór należał najwidoczniej do tropiących, gdyż ujadał ile wlezie. W końcu postanowiłam sią nad nim zlitować i zeszłam na jedną z niższych gałęzi, położoną jednak na tyle wysoko, że brytan nie potrafił mnie dosięgnąć. Nie powiem, że był tym zachwycony, przeciwnie, warczał, szczekał, skakał jeszcze zajadlej. Hm, robić mu dalej na złość czy też łaskawie do niego zejść? Wybrałam tą drugą opcję. Zeskoczyłam prosto na łeb psa, powalając go przy okazji na ziemię i, co już stało się moją tradycją, złamałam mu nogę. To ostatnie nie przyszło mi znowu tak łatwo, szamotałam się z czarnym stworzeniem przez chwilę, zanim udało mi się to zrobić. Potem odskoczyłam na bezpieczną odległość i zajęłam się szukaniem kolejnego przeciwnika. Że też, z łaskawości swojej, nikt nie raczy mnie po prostu zaatakować bez uprzedzenia. Czasami zastanawiam się, jak to jest, działać bezmyślnie. Nigdy mi się to nie zdarza, zawsze rozważam każdą sytuację, w której akurat się znalazłam. I czasem po prostu jest mi z tym źle. Szczerze wyjawię, że tak się działo właśnie w tej chwili. Normalny wilk zaatakowałby pierwszego lepszego wroga, a nie czekał, aż ktoś go w końcu zauważy. Ja jednak taka nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę. Choćbym i starała się z całych sił, nie będzie to naturalne, a jedynie wymuszone działanie. Podczas tych rozmyślań dostrzegłam Tokyę i Unię, rozprawiały się z jakimś czarnym niedźwiedziem. Obok niego zaś dojrzałam rosłego, muskularnego basiora o futrze w kolorze smoły, a jakżeby innym. Udało mi się bez większego myślenia pobiec w jego stronę. Nie był to nikt z watahy, gdyż jego oczy były intensywnie zielone, a sama jego reakcja mówiła za siebie. Wyskoczył mi z pazurami na powitanie, zaczęliśmy walczyć jeszcze w locie, a potem przeturlaliśmy się kawałek po ziemi. On ugryzł mnie w łapę, ja poszarpałam mu ucho. Wstałam, przeciwnik również. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, a potem basior uśmiechnął się złośliwie.
Doprawdy, nie myślałam, że słudzy Basiora Ciemności potrafią się uśmiechać.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz