- Szczerze? Nie. - Powiedziałam, lekko zamyślona. Kaharamis słodko wyglądał z przechyloną głową.
- Albo wiesz co, po prostu idźmy wolno przed siebie. - Powiedziałam.
Pośpiesznie wstałam i rozprostowałam łapy, napinając się. Basior wstał i
zaczął iść między drzewami. Szybko go dogoniłam i próbowałam rozmawiać
jak gdyby nigdy nic. Czasami coś szeleściło w krzakach, ale próbowałam
uspokoić się myślą że to pewnie jakiś szarak. Byle nie skupiać się na
demonach. Skupiłam się gdzie by tu dalej iść. Swoim zwyczajem i
nieuwagą... Rąbnęłam z całej siły w drzewo.
- Auć - mruknęłam, przewracając się na plecy. Co ja mam z tym wpadaniem w
jeziora albo drzewa? Kaharamis roześmiał się, po chwili poszłam w jego
ślady. Śmialiśmy się tak, aż w końcu nie mogliśmy złapać powietrza.
- Hahaha. - Fuknęłam, choć nadal śmiałam się pod nosem. Czerwony pomógł
mi się podnieść i ruszyliśmy dalej. W powietrzu było już czuć wiosnę.
Ptaki śpiewały, w gniazdach było już widać jajka albo małe główki,
zawzięcie wołające o jedzenie. Słońce fajnie grzało. Rozgadaliśmy się z
basiorem, kompletnie nie zwracając na nic uwagi. A szkoda, bo na niebie
zaczęły pojawiać się szare chmury. Runęły pierwsze krople deszczu.
- Lepiej chodźmy do jaskiń... Zapowiada się niezła ulewa - Stwierdził Kaharamis.
- Ja nie mam jaskini - Skrzywiłam się.
- Ale ja mam. Chodź. Albo może ścigajmy się?
- Jasne! - Przystałam.
- Raz.. Dwa... Trzy... Start! - Zaśmiał się basior i zaczął biec. Bez
trudu go dogoniłam. Biegliśmy łeb w łeb. Miałam trochę utrudnione
zadanie, bo nie znałam drogi, ale nadrabiałam szybkością. Dotarliśmy do
jaskini i wskoczyliśmy do środka.
- Nawet przytulnie... Jak na jaskinię basiora - zażartowałam. Usiadłam w
wejściu jaskini. Powoli nastawał wieczór. Deszcz wciąż padał.
- Chyba szybko nie przestanie padać. - Powiedział basior, siadając koło
mnie. Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w uderzające o skały krople.
Odwróciłam głowę i złapałam spojrzenie Kaharamisa. Zarumieniłam się (
jeśli to u wilka możliwe) i szybko odwróciłam wzrok. Nasze ogony splotły
się. Wpatrywaliśmy się w milczeniu w krople, oraz wsłuchiwaliśmy się w
ich dość głośne uderzanie o podłoże. Po jakiejś godzinie, walczyłam o
to by nie zasnąć, ale powieki ciążyły mi jak ołów. Nie mogłam zasnąć, bo
wróci ten koszmar. W końcu sen wygrał. Cofnęłam się pod ściankę jaskini
i położyłam głowę między przednimi łapami. Zaczęłam cicho nucić,
nieświadomie używając czaromowy. Coraz częściej zamykałam oczy,
próbowałam zatrzymać zaśnięcie, a i tak w końcu zapadła ciemność,
przerywana świadomością że piszczę przez sen.
< Kaharamis? Dobra, sen najlepszy u wilka na brak weny u autora xd >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz