Pewnego słonecznego, kwietniowego dnia (no dobra, lało jak z cebra)
postanowiłam pójść w góry i urządzić piknik, pooglądać ładne widoczki
(szczególnie przy mgle) i w spokoju coś tam porobić. Zapakowałam do
wielkiego kosza przeróżne smakołyki, jak zgniłe pomidorki i muchomory.
Okej, żartuję, to było wędzone mięso, ciastka z kurczakiem i ziołami,
miodek, suszone owoce i takie tam. Do tego Athena i byłam gotowa. Mając
gdzieś kaprysy pogody ruszyłam na upatrzoną wcześniej górską polanę,
gdzie zawsze mogłam schronić się w pobliskiej grocie. Spacerek w błotku
był bardzo przyjemny, szczególnie, że po niedługim czasie natknęłam się
na Rarę i Poisona. Zapytani, czy nie zechcieliby ze mną pójść, zgodzili
się. Umilaliśmy sobie marsz rozmową. Słońce pod osłoną chmur ćwierkało,
ptaszki świeciły, w dwóch słowach normalny dzień. Pokonawszy las i
pierwsze wzgórze spotkaliśmy Teriyaki, która właśnie upolowała pokrytego
miękkim futerkiem zająca. Dołączyła do naszej grupy, co, jak
zauważyłam, nie przyjęło się z wielkim entuzjazmem u Rary.
Około czterdzieści minut później, cali przemoknięci, usiedliśmy w
grocie. Rozłożyłam na ziemi koc i ustawiłam na nim całe przyniesione
jedzenie oraz nieuważnie również Athenę, która zahukała z oburzeniem i
odleciała na najbliższe drzewo.
- Ładne mamy dziś widoczki, prawda? – zauważyłam, pokazując łapą zasnuwającą łąkę mgłę.
<Teri albo Poison? Trochę krótkie, ale cóż…>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz