Pokręciłam głową, wznosząc oczy ku niebu i uśmiechając się lekko.
Następnie ruszyłam biegiem za Caldo, doganiając go po chwili i
dostosowując się do jego tempa. Basior spojrzał na mnie, jakby
upewniając się, że to nie jakiś podejrzanie zachowujący się misiek.
Potem odwrócił głowę. Przez chwilę ciszę zakłócał jedynie śpiew ptaków,
dobry znak w tych dniach.
- Dziękuję. Za słowa uznania i pomoc przy miśku. Gdyby nie ty, pewnie bym już nie żyła.
- Gdyby nie ja, nie byłoby cię tutaj – odparł Caldo.
- Też prawda. Ale gdyby tak gdybać cały czas, wykreowałoby się świat
doskonały. Nikt by nas nie ścigał, wataha byłaby bezpieczna, a twój
przyjaciel żywy.
Towarzyszący mi basior nie skomentował mojej wypowiedzi, tylko zapatrzył
się w drogę przed nami. Nie miałam jakiejś specjalnej ochoty na
rozmowę, toteż znaczna część drogi przebiegła nieprzerywana przez nasze
głosy. W pewnym momencie spojrzałam na swoje łapy i przypomniałam sobie,
że Caldo skręcił swoją czy coś. Truchtem biegliśmy od co najmniej
dwudziestu minut, a on nawet nie kulał. Niezauważalnie spojrzałam na
niego i w oczy rzucił mi się ledwie widoczny grymas na pysku.
- Jesteś pewny, że nie chcesz odpocząć? Z tą łapą…
- Dam sobie radę – przerwał mi sucho basior.
- Okej, ale do mnie nie przychodź, jak to się przemieni w coś
poważniejszego. Już teraz widać, jak ta łapa ci spuchła. Powinieneś ją
schłodzić.
<Caldo? Wenus Bracus Totalus>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz