czwartek, 26 maja 2016

Od Kaharamisa do Disparate, Teriyaki i Lyle

Poczekałem aż wyjdą i pójdą trochę dalej, po chwili jednak szybko użyłem mocy i powiększyłem się o tyle, że wszystkie wiązadła puściły z trzaskiem. Bez słowa odwiązałem Teri i zacząłem wylizywać jej rany, nie zwracając nawet uwagi, że natykam się na wydzieliny tych bestialskich niewydymańców.
- Kah... Oni nas znajdą jak uciekniemy... - wymamrotała wilczyca resztką sił.
Nie odpowiedziałem. Miałem to w czarnej d*pie.
Z rykiem w powiększonej formie wywaliłem głaz zamykający jamę i rozejrzałem się za wilkami. Nie było ich.
Widząc, że wadera nie ma sił, prędko wziąłem ją na grzbiet, przywiązałem by się trzymała i popędziłem jak najdalej od ich smrodu... Na początku szukałem drogi naokoło, by ich uniknąć jak są w trakcie polowania, ale w końcu się udało trafić do mojej skromnej nory. Tam położyłem Teri i żarzącą się łapą przypalałem jej rany...
- Boli... - syknęła, a ja uciszyłem ją pocałunkiem. Dłużącym się pocałunkiem... W trakcie poczułem wreszcie lejące się od dłuższego czasu łzy.
- Gdy cię tam zobaczyłem... - zacząłem po pewnym czasie, lecz przerwał mi ścisk w gardle. Odetchnąłem parę razy. - Nawet cię nie poznałem... w pierwszej chwili... Gdy tylko zobaczyłem, że to ty... Nawet nie wiesz, jak serce mi się kraja...
Teriyaki spojrzała na mnie pustym wycieńczonym wzrokiem, jakby utraciła w sobie wszystko, co czyniło z niej tą dawną, spokojną, przyjazną i zamkniętą wilczycę. Nic nie mówiła... Nie miała sił.
- Teri, ja... Kocham cię, rozumiesz? Nie mogłem cię tam zostawić...
To mówiąc wtuliłem się w jej struchlałe ciało, drżące od zimna i bólu. Nagle jednak usłyszałem kroki, które mnie zaniepokoiły. Pewnie zwietrzyli nasz trop...
Jeden z nich, czarny uskrzydlony, miał zajrzeć do naszej nory, więc wykorzystałem moment i nim powiedział cokolwiek towarzyszowi, jego umysł był pod moją kontrolą. Telepatycznie kazałem mu rzucić się na swojego kompana i zrobił to. Na początku tamten był zdezorientowany, lecz wreszcie zaczął się przed nim bronić. W tej chwili wybiegłem na płomienistej ścieżce i zatoczyłem kilka kół wokół nich, które zaraz przypominały ścianę ognia, na której szczycie stanąłem ja. Żar wysuszył mi łzy i nasilił wewnętrzne uczucie furii...
Wilki warknęły na mnie i wyraźnie było im gorąco. Ja bezdźwięcznie szczerzyłem kły, aż nos mnie bolał od marszczenia się. Użyłem mocy fatamorgany, by zrobiło im się jeszcze goręcej... Lecz w danej chwili zacząłem się dusić, a nawet nie mogłem wziąć oddechu! Schyliłem się i spróbowałem kaszlnąć, lecz wtem z mojego pyska popłynęła struga wody. Wytrzeszczyłem oczy na jednego z nich, który uśmiechał się podle. To pewnie była jego moc...
Zeskoczyłem ze ściany i niemal się zataczając wypluwałem coraz więcej wody. Nagle rzucili się na mnie z dwóch stron i znowu poczułem, że nie mam z nimi szans... Po odkrztuszeniu większości cieczy próbowałem brać większe oddechy, lecz moje płuca były zbyt zapchane i ciężkie. Kły i pazury wbijały się we mnie ze wszystkich stron... Jedyne na co miałem siły to na zwiększenie swojego ciała, by zmniejszyć stosunkowo ich obrażenia i ilość wody w moim układzie oddechowym. To naprawdę pomogło i już po chwili czarnego uskrzydlonego wilka miażdżyłem pod łapą.
- Disp!... Ratuj... - wydusił tylko, lecz mój wielki pazur zgniótł mu żebra, aż wszystkie powbijały mu się w serce i płuca. Przyjemne uczucie jak coś się załamuje w tym bezwartościowym mięsnym ochłapie...

(Któreś z was, kontynuacja?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz