wtorek, 3 lutego 2015

Od Anubisa CD Yǒnggǎn

Yǒnggǎn prowadziła mnie do alf. Trochę obawiał się tego spotkania...bo jak mnie nie zaakceptują? To że ona nie uciekła nie znaczy że alfy postąpią inaczej. Całą drogę szedłem pochłonięty ponurymi myślami. Yǒnggǎn to zauważyła ale nie odzywała się. W końcu jednak nie wytrzymała.
- Czemu jesteś taki ponury? Alfy są miłe i na pewno dołączysz do watahy. - spróbowała mnie pocieszyć.
- Nie możesz być tego pewna. Sama wzięłaś mnie za demona. Alfy też mogę mnie za niego wziąść. - odparłem, kopnąłem kamyk, który leżał pod moją łapą. Kamień uderzył w pobliskie drzewo. Westchnąłem ciężko i ruszyłem dalej.
- Tak, ale ja wdziałam jak polujesz, ona nie. Nie wiedzą o tobie wszystkiego. - pocieszyła mnie, tym razem jej się udało. Rzeczywiście nawet alfy nie są wszechwiedzące, one pomyślą że jestem normalny. W lepszym humorze weszłam do jaskini alf. Rozmawiałem z miłą waderą o imieniu Moon i jej partnerem Gardem. Naszej rozmowie przysłuchiwały się dwa szczeniaki, a dokładniej podsłuchiwały. Rodzice kazali im wyjść ale one i tak chciały wiedzieć co się dzieje. Wyczuwałem je lecz rodzice chyba nie. Ostatecznie alfy pozwoliły mi dołączyć. Nareszcie mam watahę! Kiedy wyszedłem zobaczyłem dwa szczeniaki.
- Nikt wam nie powiedział że nie ładnie podsłuchiwać? - zapytałem z "groźną miną". Szczeniaki skuliły się.
- No...ale my chcieliśmy wiedzieć o co chodzi! - odpowiedział basiorek. Uśmiechnąłem się.
- A więc niech to będzie nasza mała tajemnica, wasi rodzice nie mają o tym pojęcia. - szepnąłem do niech i potargałem ich grzywki. Odszedłem od jaskini. Yǒnggǎn nie widziałem. Ciekawe gdzie poszła? Ruszyłem lasem rozglądając się, nagle usłyszałem jakieś podejrzany szelest. Zanim zdołałem spojrzeć w górę (skąd dochodził dźwięk), coś na mnie spadło - a raczej ktoś. Yǒnggǎn łobuzersko uśmiechała się, podczas gdy ja leżałem na ziemi.
- No złaź! - powiedziałem i podniosłem się, wadera ześlizgnęła się z moich pleców. Otrzepałem się ze śniegu.
-Jak ci poszło u alf? - zapytała.
- Przyjęli mnie.- odpowiedziałem.
- Coś ty taki ponury? - zapytała. Ponury? No dobrze mogę nie być ponury...ulepiłem śnieżkę i rzuciłem jej w twarz. Miała cały pyszczek w śniegu, obserwowałem jak wypluła to co dostało jej się do ust. Zaśmiałem się.
- Debilu! - warknęła ocierając łapą śnieg z głowy. Widziałem jednak łobuzerski błysk w jej oczach. Spróbowałem przestać się śmiać ale wyszło coś pomiędzy śmiechem a krztuszeniem się.

< Yǒnggǎn? :P>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz