Takiej furii w swoim ciele nigdy chyba nie czułem. Chyba... bo nie
pamiętam swojej przeszłości całkowicie. Jak szaleniec szarpałem skórę na
jego szyji aż oderwałem spory jej kawałek wraz z mięsem. Bez zbędnych
słów wgryzaliśmy się w siebie nawzajem. Jeden z nich już leżał martwy z
łap Teri i został tylko on...
Disparate ogłuszył mnie skrzydłami i znów chciał wypełnić mi płuca wodą,
lecz tym razem go przewidziałem i już od razu powiększyłem swe
rozmiary, po czym rozżarzoną łapą uderzyłem go i poleciał parę metrów
dalej. Żar przypalił mu pióra, lecz zanim jeszcze przestałem korzystać z
mocy, przygniotłem jedno ze skrzydeł i skupiłem ogień na tej łapie,
która wreszcie płonęła tak mocno, że nawet mnie zaczęło parzyć, co się
nigdy nie zdarza. Mój wróg wydzierał się jak opętany, ale daremno... By
się trochę oszczędzić, zmalałem z powrotem i nim zdołał odkleić wtopione
w ziemię skrzydło, jeszcze gorącymi pazurami wydrapałem mu ślepia.
- Ty gnido!!! - wrzasnął na mnie oślepiony.
Odebrałem to zupełnie bez emocji. Postanowiłem spróbować zapanować nad
jego umysłem i udało mi się. Kazałem mu więc odsłonić krtań, którą bez
najmniejszego zastanowienia wyrwałem, topiąc się w fontannie krwi. Disp
jeszcze na chwilę odzyskał przytomność i sapnął kilka razy przez same
oskrzela, następnie upadł i już nie wstał. Spojrzałem z góry na jego
truchło. Było mi mało.
- Kaharamis... - usłyszałem za plecami głos Teriyaki.
Nie zareagowałem. Uniosłem tylko nagrzaną do czerwoności łapę i zacząłem
bić martwego po pysku. Biłem... biłem... i biłem... Wyżłobiłem już
dziurę w jego policzku, ale biłem dalej... biłem... biłem...
- Kaharamis, przestań... - Teri podeszła i mnie przytuliła.
A ja nie mogłem przestać... Od tych uderzeń o jego rozorany pysk powoli
drętwiała mi łapa, ale nie czułem poza tym nic. Zupełnie pusty w środku w
końcu rozbiłem mu czaszkę i mózg razem z krwią rozlał się po gruncie.
Bijąc go dalej maczałem palce w nieprzyjemnej w dotyku papce. Teri tego
nie wytrzymała i odciągnęła mnie siłą od jego ciała, po czym uderzyła
mnie w pysk.
- Błagam cię, przestań! - wykrzyczała przez łzy.
Spojrzałem na nią z początku bez emocji, ale zaraz się ocknąłem,
wyszeptałem jej imię przez zaciśnięte gardło i wtuliłem ją w siebie
brocząc łzami... Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie przez dobrą godzinę.
Obydwoje płakaliśmy, zarówno szczęśliwi jak i zdruzgotani całą tą
wielodniową sytuacją.
- Chodźmy do domu... - powiedziałem jej cicho do ucha. - Pójdziemy do mnie... Odpoczniemy...
I ruszyliśmy bez słowa, kulejąc, do mojej jamy. W dwie godziny tam
dotarliśmy i położyliśmy się natychmiast obok siebie. Tam pocałowałem ją
w głowę na dobranoc i zasnąłem natychmiast...
(Teri?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz