Kiedy się ocknęłam po kilku minutach, było po wszystkim. Disp już nie
żył. Drętwym wzrokiem patrzyłam, jak Kaharamis znęca się nad jego
trupem. Próbowałam go uspokoić, ale nie słuchał. Dopóki nie rozwalił
czaszki. Puściły mi nerwy i odciągnęłam go za ogon, wrzeszcząc.
Przyjaciel opamiętał się dopiero, gdy go spoliczkowałam. Potem wszystko
działo się pod wpływem nerwów. Poszliśmy do jego jaskini. On od razu
zasnął. Ale ja nie mogłam... Była już głęboka noc, gdy poderwałam się z
miejsca.
- Dziękuję - wyszeptałam cicho, wymijając go. Mruknął coś przez sen.
Wychodząc, obejrzałam się jeszcze na niego. Potem rzuciłam się biegiem
po znajomych terenach. Wiedziałam gdzie się kierować. Do jaskini, w
której czasem nocowałam. W połowie drogi wzleciałam w powietrze, by
zgubić, jakby co, trop. Po drodze jeszcze wylądowałam przy rzece, by
pozbyć się krwi. Usiadłam na brzegu i wpatrywałam się w księżyc. Tak
dawno tego nie robiłam...
Dotarłam do celu, po jakiejś godzinie. Niebieskie kryształy w jaskini,
lekko błyszczały, jednak przygasły. Jak moje życie. Połamałam jeden z
nich, chociaż przy moich łapach pojawił się inny. Ta jaskinia była moją
sprawką. Zawsze przychodziłam tutaj, kiedy się denerwowałam, no i się
stało. Miałam sobie wbić ułamany kamień w łapę, ale ten chol.erny
futrzak przyleciał znikąd i wytrącił mi go z łapy
- Teraz to się pojawiasz, ty... - Mruknęłam, nawet na niego nie patrząc.
- Szukałem cię, naprawdę - przerwał mi. Teraz spojrzałam w jego oczy. Były złote. Mówił prawdę.
- Wierzę ci... Ale... Mógłbyś zostawić mnie samą?
- Nie. Możesz znowu próbować sobie coś zrobić. A wiem co się stało...
- Wiesz, co jest w tym najlepsze? - Zaśmiałam się smutno - Że to mój
przyrodni brat. A to, co się stało, już się kiedyś zdarzyło.
- Czy ja o czymś nie wiem?
- Oj, koteczku, nie wiesz wielu rzeczy...
Diabolo fuknął rozdrażniony, ale położył swoją małą łapkę na mojej.
Automatycznie moje mięśnie się spięły. Błyskawicznie cofnął ruch.
- No tak. Można było się spodziewać, że tak zareagujesz na dotyk...
Przerwałam rozmowę, unosząc lekko łapę. Na dworze rozbrzniały kroki i
nawoływania. Rzuciłam zrozpaczone spojrzenie ku wejściu. Już ranek?
Wtopiłam się w tło i zawisłam głową w dół, jakbym była kotem, który się
przestraszył i wbił wszystkie cztery łapy w sufit. Zamknęłam oczy,
których tęczówki z niewiadomych powodów, stały się czerwone. W wejściu
stanął Kaharamis.
- Teriyaki? - Zapytał.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - Warknęłam. Zaczął się rozglądać, najwyraźniej czegoś szukając.
- Wszędzie bym cię znalazł. Nieważne, ile by to trwało.
- Taa...
- Nawet nie wiesz, jak się przestraszyłem. Myślałem, że... - Tutaj
załamał mu się głos. Otworzyłam oczy. Puściłam się i wylądowałam przed
nim. Przybrałam dawny kolor sierści, ale oczy wciąż pozostawały takie
same. Czerwone tęczówki i puste, czarne źrenice...
< Kaharamis? Wena mnie nie lubi. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz