Czułem się okropnie kiedy Yǒnggǎn szukała wyjścia, mimo że to ona była ranna. Zaciskałem kurczowo powieki i szczęki, choć może łatwiej było by mi oddychać przez pysk a nie nos? Nie zamierzałem jednak tego sprawdzać. Słyszałem jak Yǒnggǎn chodzi po jaskini, lekko kulejąc na jedną łapę, co od czasu do czasu zagłuszało głośne kapanie wody, gdyż cała jaskinia była wilgotna. W pewnym momencie jedna z kropli spadła mi prosto na głowę. Wzdrygnąłem się, gdy dotknęła mojej skóry i potrząsnąłem łbem. Po tym siedziałem bezczynnie, wbijając pazury w skałę w bezczynnej złości na samego siebie. Nagle poczułem lekkie szturchnięcie w bok.
- Znalazłam wyjście. - powiedziała Yǒnggǎn. Odważyłem się otworzyć oczy i skinąć głową. Nie ryzykowałem otwarcia pyska. Wadera odwróciła się i wskazała otwór przez który wpadało do środka światło. Podeszłem pod "ścianę" i spojrzałem w górę. Wyjście wydawało się dość wysoko. Spojrzałem na waderę, która szykowała się do skoku z rozbiegu. Chciałem ją powstrzymać, bo w końcu miała zranioną łapę, ale nie da się powiedzieć "nie" z zamkniętym pyskiem. Bardzie można to było nazwać jękiem, kiedy wadera zaczęła biec. Widziałem wyraźnie że jedną łapą nie dotykała ziemi. Skoczyła. Zdawało się że uda jej się dolecieć do wyjścia, lecz niestety nie do końca. Siła odbicia okazała się za mała i Yǒnggǎn zaczepiła przednimi łapami o krawędź otworu, a tylne łapy bezradnie próbowały znaleźć oparcie na gładkiej skale. Mimo mojej "dolegliwości" podbiegłem do wadery i stanąłem na tylnych łapach. W ten sposób Yǒnggǎn stała mi praktycznie na głowie, co nie było najbezpieczniejsze jeśli wziąść pod uwagę fakt że zraniona łapa znajdowała się bardzo blisko moich szczęk. Mięśnie szczęk zaczęły mnie już boleć od bezustannego zaciskania ich jak najmocniej się dało. Bałem się że w końcu nie wytrzymam, a w tedy najpewniej stracę nad sobą kontrolę... Mimo tego że Yǒnggǎn mi ufała, ja sam siebie znałem na tyle że wiedziałem iż walka z moją ciemną stroną jest z góry przegrana. Wadera wgramoliła się do otworu - miałem nadzieję że poradzi sobie na zewnątrz, a nie spadnie do morza czy znów się zrani. Kiedy zniknęła z mojej widoczności, odbiegłem od ściany by wziąść rozbieg. Skoczyłem płynnie i wylądowałem na zewnątrz, prawie ześlizgując się ze skały. Na szczęście długie pazury zahamowały zjazd. Przeszłem na szczyt, gdzie siedziała Yǒnggǎn. Wiedziałem na co patrzy - dookoła woda, mnóstwo wody w której czai się niewidzialny stwór. Nagle usłyszałem coś jakby chrobotanie pazurów na kamieniu, obejrzałem się w stronę dźwięku lecz nic nie dostrzegłem. Usłyszałem za to jak Yǒnggǎn krzyczy, wbijając wzrok w tamto miejsce. Instynktownie warknąłem i zjeżyłem sierść. Nie widziałem tego czegoś, lecz nie pozwolę mu drugi raz skrzywdzić Yǒn!
<Yǒnggǎn? Ważne że odpisałaś - nie ważne ile ;)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz