Gubiłem się we własnych myślach i nie wiedziałem w ogóle, jak pomóc. Chciałem jej nadać sensu życia, chciałem by mnie kochała, choć tak brutalnie potraktowałem jej brata... Coś czułem, że właśnie tego nie mogła najbardziej przeżyć. Sam nie mogłem... Nie zapanowałem w tamtym momencie nad sobą, tak ogarnęła mnie chęć zemsty. Otrząsnąłem się z myśli i próbowałem opanować emocje...
- Teri... Przecież wiesz, że cię kocham. Chcę spędzić z tobą całe swoje życie. Przepraszam za wszystko... Chciałem tylko twojego dobra - wyznałem.
Wilczyca spojrzała na mnie czerwonymi ślepiami i uniosła niepewnie głowę.
- Nic nie zdołasz zrobić by mnie teraz uszczęśliwić - odparła roztrzęsionym głosem. - Nie po tym wszystkim, co zaszło...
Serce mi pękało, jednak mój pomysłowy łeb jak zwykle na coś wpadł.
- Może... Chciałabyś ze mną ruszyć w podróż? Wyjść, zapomnieć o przeszłości, oczyścić umysł z tragedii...
Teriyaki uniosła brew. Objaśniłem więc, o co mi chodzi.
- Chciałbym odkryć swoją przeszłość. Powiedziano mi tylko, że w moim życiu stało się coś okropnego, dlatego wymazano mi pamięć nawet ze szczenięcych lat. Muszę sobie o tym przypomnieć, bo ciekawość aż mnie zżera od środka... Pomożesz mi w tym?
<Teri? Nie szkodzi, że tak krótko, ważne że w ogóle ;3>
niedziela, 31 lipca 2016
sobota, 30 lipca 2016
Od Teriyaki CD. Kaharamisa
- Sama nie wiem...
Byłam rozdarta. Z jednej strony, chciałam po prostu zdechnąć, ale drugiej, nie mogłam go zostawić...
- Nie możesz mnie opuścić...
- Zakochane wilczki, też tu jestem! - Odezwał się Diabolo- Mogę cię prosić, basiorku, na bok?
- Jasne... - Odparł niepewnie i wyszedł za magicznym kotem. Wróciłam do kąta i skuliłam się, chowając pysk w łapach.
***
Do jaskini z powrotem jak burza wpadł Kaharamis, i niemal od razu podbiegł do mnie.
- Dlaczego chciałaś mnie zostawić? - wyszeptał. Aha... Dobra, ja już sobie z Diabolem pogadam... Nie odpowiedziałam, tylko weszłam głębiej w ścianę, kładąc uszy. Czerwone oczy powędrowały w stronę skały. Gapiłam się tylko w jedno miejsce...
- Teraz będziesz mnie ignorować, tak?! - znowu się nie odezwałam.
<Kah? Sorry że tak długo czekałaś i że takie krótkie... >
piątek, 29 lipca 2016
Od Roshe
Leciałam nad chmurami, szukając jakiegoś terenu, by wylądować bezpiecznie. Obniżyłam lot, by chmury nie zakrywały mi widoku. Delikatnie szybowałam po powietrzu, a generalnie raz za razem machałam skrzydłami, by nie stracić wysokości.
- Hmm... - zaczęłam się rozglądać. Wnet zobaczyłam jakieś wilki. Zamknęłam skrzydła i pikowałam w stronę drzewa. Gdy byłam blisko niego rozłożyłam skrzydła i wylądowałam na koronie drzewa. Zeszłam powoli z niego i natychmiast popatrzyłam z ukrycia na jakieś wilki, chodzące. Najwyraźniej musiała to być jakaś wataha. Cicho zaczęłam się zakradać. Po chwili wskoczył na mnie jakiś wilk i unieruchomił.
- Oj wybacz... myślałem, że jesteś szpiegiem - zszedł ze mnie...
<Chętny? Może to być wadera, albo basior. Obojętnie xd>
- Hmm... - zaczęłam się rozglądać. Wnet zobaczyłam jakieś wilki. Zamknęłam skrzydła i pikowałam w stronę drzewa. Gdy byłam blisko niego rozłożyłam skrzydła i wylądowałam na koronie drzewa. Zeszłam powoli z niego i natychmiast popatrzyłam z ukrycia na jakieś wilki, chodzące. Najwyraźniej musiała to być jakaś wataha. Cicho zaczęłam się zakradać. Po chwili wskoczył na mnie jakiś wilk i unieruchomił.
- Oj wybacz... myślałem, że jesteś szpiegiem - zszedł ze mnie...
<Chętny? Może to być wadera, albo basior. Obojętnie xd>
czwartek, 28 lipca 2016
Roshe
Imię: Jej prawdziwe imię to Bloody, ale przedstawia się jako Roshe
Pseudonim: Rose, Shadow, Dark
Płeć: wadera
Wiek: 3 lata
Charakter: Rose... cóż... ma trudny charakter. Jest żywiołowa, oddana i niezależna. Jest ryzykantką. Umie komuś dogryźć, dobrze ucieka i staje w obronie słabszych. Umie poświęcić życie dla swoich przyjaciół. Jest uśmiechnięta i lubi spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi, ale nienawidzi bycia w centrum uwagi. Jak wydasz jej się miła, bądź miły na początku, będzie dla ciebie miła i radosna, a jak uzna, że nie jesteś dobrym materiałem na kumpla, to będzie dla ciebie szorstka (Uwaga! Tak jest najczęściej przy basiorach!) Mimo takiego charakteru jest też cicha i nieśmiała w trudnych dla niej sytuacjach. Jak zamkniesz ją w pokoju pełnych luster, będzie się trząść. Ma fobie na punkcie luster. Jak jej zrobisz krzywdę... nie błagaj o litość. Jak się nie pohamuje... może cię zabić. Mówię serio. Nie panuje nad swoim gniewem i czasami trzeba ją przytrzymać, by kogoś nie zabiła z watahy. Jest szczera do bólu, ale jak ktoś ją skrytykuje... mój drogi masz pierwszy krok do śmierci. Mimo takiego charakteru, skrywa w sobie ból i poczucie winy. Od dwóch lat nie uroniła łzy, nie zwierzała się nikomu i nie kochała tak bardzo jak swojego ojca. Ostatnimi razy ukrywała w sobie każdy ból, każde cierpienie i każde poczucie winy, by je urodzić w agresję. Nie jest jej łatwo, ale nie ma wyboru... nie chce, by ktoś się dowiedział.
Hierarchia: Omega, ale marzy o stanowisku Delty lub Gammy (Ale... cóż. Basior już tam jest to pewnie mogę zapomnieć o stanowisku Gammy ~ Roshe)
Stanowisko: Zwiadowca
Rasa: Mieszaniec. Jest pół wilkiem ognia, pół wilkiem powietrza... ma w sobie nutkę wilka mroku.
Moce:
- Samozapłon (jak jest w furii może nawet do 1000 stopni celcjusza!)
- Może atakować ogniem w różnej postaci
- Może stworzyć z cienia różne "figurki"
- Może nagrzać podłoże.
- Ma swoją mroczną formę
- Może manipulować powietrzem (Co wiążę się z atakami)
Jaskinia: klik
Medalion: klik
Zainteresowania:
- Robienie sztuczek w powietrzu
- Siedzenie na drzewach
- Pomaganie innym
Historia: Roshe... nie miała kolorowego dzieciństwa. Jako jedyna z rodziny urodziła się ze skrzydłami. Ojciec wiedząc to, że własna matka go zdradziła... odeszła z nią gdzieś od braci. Zamieszkała z nim w jakiejś wataszy. Uczył ją tam walki, używania mocy i latania. Wszystko było pięknie, do póki jej watahy nie zaatakował jakiś palant. Podpalił wszystko, a Roshe zamknęli w pokoju z lustrami. Wszędzie wdziała siebie, a na niektórych lustrach była cała czarna z cienia... wściekła i przerażona rozbiła wszystkie lustra, a przez to niechcący zabiła swojego ojca. Mając nadzieję, że jeszcze żyje zaprowadziła go do lekarza, lecz ten nic nie zrobił. Z wyrzutami sumienia poleciała do swojej matki i jej wszystko opowiedziała. Ta przyjęła ją z uśmiechem i pozwoliła wrócić do braci. Była najmłodsza, więc pokazywali jej nieco sztuczek na temat jej mocy. Razem przezywali dużo przygód, gdy nagle ni stąd, ni zowąd matka odeszła. Poszła ze swoim rodzeństwem szukając nowego domu... lecz ludzie podpalili las, a jej rodzeństwo zginęło w pożarze. Roshe mogła im pomóc, ale się bała. Najstarszy brat osobiście ją odepchnął od spadającego, płonącego drzewa. Ledwo co uszła z życiem...
Rodzina:
Matka: Renay (nie żyje)
Ojciec: Shonam (nie żyje)
Najstarszy Brat: Rengar (nie żyje)
Starszy brat: Fred (nie żyje)
Partner: Nie ma i pewnie nie znajdzie
Potomstwo: Nie.
Pieniądze: 200 WZ
Ekwipunek: Brak
Właściciel: Renesme_Darkline - howrse
Inne zdjęcia:
- Jako Demon
- Robienie sztuczek w powietrzu
- Siedzenie na drzewach
- Pomaganie innym
Historia: Roshe... nie miała kolorowego dzieciństwa. Jako jedyna z rodziny urodziła się ze skrzydłami. Ojciec wiedząc to, że własna matka go zdradziła... odeszła z nią gdzieś od braci. Zamieszkała z nim w jakiejś wataszy. Uczył ją tam walki, używania mocy i latania. Wszystko było pięknie, do póki jej watahy nie zaatakował jakiś palant. Podpalił wszystko, a Roshe zamknęli w pokoju z lustrami. Wszędzie wdziała siebie, a na niektórych lustrach była cała czarna z cienia... wściekła i przerażona rozbiła wszystkie lustra, a przez to niechcący zabiła swojego ojca. Mając nadzieję, że jeszcze żyje zaprowadziła go do lekarza, lecz ten nic nie zrobił. Z wyrzutami sumienia poleciała do swojej matki i jej wszystko opowiedziała. Ta przyjęła ją z uśmiechem i pozwoliła wrócić do braci. Była najmłodsza, więc pokazywali jej nieco sztuczek na temat jej mocy. Razem przezywali dużo przygód, gdy nagle ni stąd, ni zowąd matka odeszła. Poszła ze swoim rodzeństwem szukając nowego domu... lecz ludzie podpalili las, a jej rodzeństwo zginęło w pożarze. Roshe mogła im pomóc, ale się bała. Najstarszy brat osobiście ją odepchnął od spadającego, płonącego drzewa. Ledwo co uszła z życiem...
Rodzina:
Matka: Renay (nie żyje)
Ojciec: Shonam (nie żyje)
Najstarszy Brat: Rengar (nie żyje)
Starszy brat: Fred (nie żyje)
Partner: Nie ma i pewnie nie znajdzie
Potomstwo: Nie.
Pieniądze: 200 WZ
Ekwipunek: Brak
Właściciel: Renesme_Darkline - howrse
Inne zdjęcia:
- Jako Demon
Jej bracia
Towarzysz: brak
Towarzysz: brak
sobota, 23 lipca 2016
Od Poisona CD Heroiki
Pochodnia szaro-brązowej wilczycy zaczęła powoli się wygasać. Mogła wytrzymać jeszcze około dwudziestu minut.
- Macie mało czasu - poinformowała Bellona, wskazując na lekko oświetlony korytarz - Idźcie cały czas tym tunelem, a powinniście trafić do wyjścia.
- Jesteś pewna? - zapytała Heroika. Siostra Scarlet pokiwała głową.
- Idźcie już. Macie naprawdę niewiele czasu.
Zgodnie z zaleceniami Bellony, skierowałem się razem z Heroiką wskazanym korytarzem. Było w nim naprawdę mało światła co wcale nie ułatwiało wędrówki. Poza tym cały czas miałem wrażenie, że ktoś nas śledzi. Co jakiś czas patrzyłem za siebie, jednak widziałem jedynie słabo oświetlony korytarz.
Po godzinie marszu dotarliśmy wreszcie do wyjścia. Byłem wykończony tą długą wędrówką. Heroika również się zmęczyła. Ale nie to było naszym jedynym problemem. Nie mieliśmy zielonego pojęcia, gdzie jesteśmy. Nie byłem nigdy na tych terenach.
- Rozpoznajesz to miejsce? - zapytałem towarzyszki, ale ona pokręciła przecząco głową.
Weszliśmy na jakieś wzniesienie, z którego mogliśmy zobaczyć znacznie więcej. Otaczał nas ze wszystkich stron las. Ale w oczy rzucił mi się prawie od razu ogień płonący trzy przecznice przed nami.
- To chyba południowe granice watahy - powiedziała brązowa wadera - Sprawdźmy ten ogień.
Pobiegliśmy szybko w kierunku źródła płomieni. Kilka drzew się paliło. Wyczułem obcy zapach. Zewsząd otoczyły nas wilki.
Było ich około dwadzieścia. Każdy z nich miał oczy pozbawione źrenic. Wszystkie podniosły pyski i zaczęły cicho wyć. Kiedy skończyły, teren spowiła gęsta mgła. Z czasem przestałem cokolwiek widzieć. Heroika gdzieś zniknęła we mgle. Wilki bez źrenic zbliżały się. Czułem je.
Mgła nagle opadła. Zobaczyłem, jak Heroika przejmuje kontrolę nad umysłami wilków.
- To tylko iluzja - powiedziała towarzyszka - Lepiej stąd znikajmy.
Pobiegłem za nią. Dotarliśmy na jakąś polanę. A wtedy......
<Heroika? Sory że tak długo czekałaś i że jest takie krótkie... ale po prostu nie mam weny>
- Macie mało czasu - poinformowała Bellona, wskazując na lekko oświetlony korytarz - Idźcie cały czas tym tunelem, a powinniście trafić do wyjścia.
- Jesteś pewna? - zapytała Heroika. Siostra Scarlet pokiwała głową.
- Idźcie już. Macie naprawdę niewiele czasu.
Zgodnie z zaleceniami Bellony, skierowałem się razem z Heroiką wskazanym korytarzem. Było w nim naprawdę mało światła co wcale nie ułatwiało wędrówki. Poza tym cały czas miałem wrażenie, że ktoś nas śledzi. Co jakiś czas patrzyłem za siebie, jednak widziałem jedynie słabo oświetlony korytarz.
Po godzinie marszu dotarliśmy wreszcie do wyjścia. Byłem wykończony tą długą wędrówką. Heroika również się zmęczyła. Ale nie to było naszym jedynym problemem. Nie mieliśmy zielonego pojęcia, gdzie jesteśmy. Nie byłem nigdy na tych terenach.
- Rozpoznajesz to miejsce? - zapytałem towarzyszki, ale ona pokręciła przecząco głową.
Weszliśmy na jakieś wzniesienie, z którego mogliśmy zobaczyć znacznie więcej. Otaczał nas ze wszystkich stron las. Ale w oczy rzucił mi się prawie od razu ogień płonący trzy przecznice przed nami.
- To chyba południowe granice watahy - powiedziała brązowa wadera - Sprawdźmy ten ogień.
Pobiegliśmy szybko w kierunku źródła płomieni. Kilka drzew się paliło. Wyczułem obcy zapach. Zewsząd otoczyły nas wilki.
Było ich około dwadzieścia. Każdy z nich miał oczy pozbawione źrenic. Wszystkie podniosły pyski i zaczęły cicho wyć. Kiedy skończyły, teren spowiła gęsta mgła. Z czasem przestałem cokolwiek widzieć. Heroika gdzieś zniknęła we mgle. Wilki bez źrenic zbliżały się. Czułem je.
Mgła nagle opadła. Zobaczyłem, jak Heroika przejmuje kontrolę nad umysłami wilków.
- To tylko iluzja - powiedziała towarzyszka - Lepiej stąd znikajmy.
Pobiegłem za nią. Dotarliśmy na jakąś polanę. A wtedy......
<Heroika? Sory że tak długo czekałaś i że jest takie krótkie... ale po prostu nie mam weny>
piątek, 15 lipca 2016
Lukas
Imię: Lukas
Pseudonim: Jego imię składa się zaledwie z pięciu liter, ale oczywiście musieli je skrócić. Zdrobniale i po przyjacielsku, Luke lub też Lukey
Płeć: Czy ten wilk na zdjęciu wygląda ci na samicę? Jeśli tak, zachęcam do wizyty u okulisty, gdyż jest to stuprocentowy basior - nie inaczej
Wiek: 3,5 lat na karku. Uważa się za wciąż młodego
Charakter: Zamknięty w sobie, tajemniczy samiec, który nie lubi przebywać w towarzystwie innych wilków. Nienawidzi przebywać w centrum uwagi, jak najbardziej unika hałaśliwych miejsc, gdzie przebywa dużo wilków. Nie lubi czuć na sobie tysięcy par oczu, stara się unikać jakichkolwiek kontaktów wzrokowych z przechodniami.
Spokojny, zawsze opanowany basior, który wszelkie kłótnie uważa za zwykłą stratę czasu. Chłodny i sprawiający wrażenie bezuczuciowego wilk, którego nie obchodzisz ani ty, ani cokolwiek innego. Czemu "SPRAWIAJĄCY WRAŻENIE bezuczuciowego"? Bo to tylko przykrywka. Jest obojętnym na wszystko, szorstkim, wrednym dupkiem, który stara się po prostu schować te pozostałości z jego uczuć. I choć tego nie widać, one wciąż są ukryte tam głęboko w kamiennym sercu Lukey'a, aczkolwiek chyba i tak nikomu przenigdy nie uda się tego odkryć...
Odważny, śmiały, uparty i zawzięty basior, kochający stawiać mocno na swoim. Pewny siebie, czasem nawet lekko zarozumiały. Nie boi się żyć, wszelkie porażki godnie przyjmuje. Umie dbać o swój honor i bardzo go sobie ceni. Kiedy się za coś weźmie, wykona to w najprostszy sposób, tak "aby tylko". Lubi sobie wszystko upraszczać. Zawsze odpowiada krótko i zwięźle, bez zbędnej paplaniny, no bo jakiż to jest sens zdzierać język na marne, zwłaszcza skoro pewny jest fakt, że wiele istot i tak tego pieprzenia w ogóle nie słucha?
Masz problem? Twój problem! Nie oczekuj od niego pomocy, choć nigdy dotąd go nie widziałeś na oczy. Jeśli nie masz do niego sprawy, najlepiej wcale z nim nie rozmawiaj. Z obcymi nie prowadzi dialogów niemal wcale, jednak kiedy wciągniesz go do jakiegoś ciekawego wątku, jest szansa, że poświęci łaskawie ci te kilka minut swojego życia.
Ma gdzieś zdanie innych oraz plotki na swój temat. Oczywiście szanuje opinie innych osób, lecz jeśli ktoś osądza go po pierwszym spotkaniu ma takiego człowieka po prostu gdzieś daleko i zupełnie się nim nie przejmuje. Często powtarza sobie ''Umiesz liczyć? Licz na siebie! Innych twoje szczęście je*ie!''. Można by rzec, że jest to jego tak jakby życiowe motto.
Nienawidzi rozmawiać o miłości, jest to dla niego czuły temat. Żaden też z niego romantyk. Gdybyś zapytał go o definicję miłości, on nie potrafiłby ci jej podać. Bo żeby coś poznać, trzeba tego doświadczyć. A ten samiec już dawno zapomniał, jak to jest być kochanym, a chociaż w głębi serca tego pragnie i potrzebuje czyjejś bliskości, to nigdy w życiu się do tego nie przyzna. Nie potrafi mówić o swoich uczuciach, po prostu nie umie ich ubrać w słowa.
Co lubi? Niewiele rzeczy. Ale do tego, co ceni zalicza się między innymi przyjaźń. Bo kiedy zdobędziesz już jego zaufanie (co jest trudne jak diabli), zyskasz oddanego przyjaciela, gotowego rzucić się za ciebie w ogień.
Lukas nigdy nie miał wielu znajomych, a co dopiero przyjaciół, więc może dlatego tak bardzo ceni sobie tę wartość?
Nie bawi się uczuciami innych i stara się ich nie ranić, bo dobrze wie, jak to jest. Bardzo przywiązuje się do osób, którym zaufał i najmniejsza zdrada może znacząco osłabić jego zaufanie. Jest stały w uczuciach i nie porzuca nikogo ''bo mu się tak podoba'', liczy raczej na stałe związki, a nie przelotne historie.
Brzmi to trochę jakbym przedstawiła wam dwie różne osoby, nieprawdaż? Cóż, a to jeszcze nie koniec, szkoda, co nie? Otóż, Lukas jest bardzo zmienny, wystarczy drobny czynnik aby zepsuć mu dzień - lub przeciwnie - naprawić go. Ten basior nienawidzi łez. Sam płakał tylko dwa razy w życiu, i to w najgorszych jego momentach. Uważa łzy za oznakę słabości oraz… uczuć. A on uporczywie stara się je w sobie zabić. Spotkał się w życiu z taką ilością bólu, cierpienia i śmierci, nawet spowodowanych przez niego, że nie robi to już na nim wrażenia. Można powiedzieć, że nawet to lubi. To typ samotnika, który unika towarzystwa innych jak diabeł wody święconej.
Gdzieś głęboko w środku, Lukey cierpi, ale chyba nawet sam o tym nie wie...
Hierarchia: Omega
Stanowisko: Wojownik
Rasa: Pomieszanie Wilka Trującego z Wilkiem Wody
Moce:
~ W swoich ostrych kłach i pazurach posiada śmiertelną truciznę, jednak uruchamia ją tylko w razie potrzeby, bowiem nie chce komuś przypadkowo zrobić krzywdy
~ Jest odporny na wszelkiego rodzaju truciznę
~ Opanował swobodne oddychanie pod wodą, więc sorry - nie dasz rady utopić go xd
~ Może wytworzyć tsunami, wir wodny itp. (ogólne panowanie nad tego rodzaju zjawiskami)
~ Potrafi przekazać komuś swoją moc oddychania pod wodą, ale na maks. pięć minut
Jaskinia: https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHjMuGXcgzEK9uXACB9_VYPCA47Wz4BlZ12NLMgXrD7BomoZBbjNDq2-_deOVB3DMCR18zfwsBhletl59_o86oy14DBfKzJWFQ6v8zVXxvTUbdTGGuIVp2Ht2NCvkg8hlYDZ6JaAO5us1Y/s1600/beznazwy1no.png
Medalion: Ten oto zacny przedmiot chroni go przed śmiercią, ale tylko dopóki nosi go na swojej szyi. Nigdy się z nim nie rozstaje
https://www.jubileo.pl/images/158942_wisiorek_medalion_chinski_smok_aj773_1.jpg
Zainteresowania: Pływanie, bieganie - kocha wszystko, co związane ze sportem
Historia: Dawniej syn pewnej pary Omega. Był jedynakiem, a zaraz po urodzeniu stracił swoją matkę, ponieważ jego ojciec zabił ją w napadzie furii - nie chciał mieć szczeniąt, gdyż to oznaczało by, iż jego partnerka przestała być tylko i wyłącznie jego (cuż za skąpiec... :v). Później odszedł bez słowa zostawiając Lukas'a. Zaadoptowała go para Alfa tej samej watahy, ponieważ oni nie spodziewali się żadnego potomstwa. Gdy dorósł, pewnego razu przybrany ojciec został zamordowany w nocy, a wszystko co do najdrobniejszego szczegółu ustawione było na Luke'a, choć nie był z owym morderstwem nic związany. Jego matka była zmuszona wygnać syna. Dołączył do innej watahy, ale wkrótce po tym nastąpił okres wojenny pomiędzy tą, a sąsiednią watahą. Walczył aż do końca, jednak z każdą walką wiążą się jakieś straty - i on stracił bliskich mu przyjaciół. Odszedł z tej zrujnowanej doszczętnie watahy i po jakimś czasie odnalazł swego biologicznego ojca - oraz zabił go. Wiele, wiele później odnalazł pewną watahę i dołączył do niej. Jest to Watahy Krwawego Szafiru.
Rodzina:
• Biologiczny ojciec - Phantorro †
• Biologiczna matka - Marye †
• Przybrany ojciec - Erethys †
• Przybrana matka - Hecate
Partnerka: Luke to chyba ostatni wilk, który mógłby posiadać swoją księżniczkę. Oczywiście, złożę szczere gratulacje tej, której uda się przebrnąć przez krainę lodu w jego sercu
Potomstwo: Ach, szczenięta... są wynikiem miłości oraz gw... Nieważne, bez partnerki i tak nie da rady
Pieniądze: 200 WZ
Ekwipunek: Brak
Właściciel: Asha999999 - na Howrse
Inne Zdjęcia: -
Towarzysz: Czy czasem nie wspominałam, że ten samiec woli samotność?
poniedziałek, 11 lipca 2016
Od Teriyaki Cd Malorane
Dobra, przyznam się, zgłodniałam. Przecięta powieka cholernie bolała,
ale mój żołądek domagał się zapełnienia. Ale bałam się wychodzić z
jaskini... Że znowu trafię na jakiegoś basiora, który...
Otrząsnęłam się i wstałam, trącając łapą jeden z niebieskich kryształów. Poleciał do przodu, a po jaskini przebiegło echo. Lekkie stuknięcia, skały o skałę. Przyciskając skrzydła jak najbliżej ciała, wyszłam z groty. Zachowując czujność, ostrożnie szłam po trawie, strachając się, przy każdej pękniętej gałęzi. Próbowałam znaleźć coś, co dało się zjeść. Obawiałam się, że mogłam zapomnieć jak się poluje. Gdy zobaczyłam królika, nie udało mi się go złapać. Miałam rację. Czułam się jak nowonarodzony szczeniak. A tu... Przeszłam przez krzaki, zamykając oczy, by gałęzie mi ich nie wybiły i stanęłam. Martwa sarna... A wokół pustka... Czemu nie skorzystać? Wolno podeszłam do trupa. Już miałam ją gryźć, ale przed oczami stanął mi pysk brata... I scena, kiedy Kaharamis znęcał się nad nim... To skutecznie odebrało mi apetyt. Znów lekko roztrzęsiona usiadłam obok...
< Malorane? Troszkę krótkie :c >
Otrząsnęłam się i wstałam, trącając łapą jeden z niebieskich kryształów. Poleciał do przodu, a po jaskini przebiegło echo. Lekkie stuknięcia, skały o skałę. Przyciskając skrzydła jak najbliżej ciała, wyszłam z groty. Zachowując czujność, ostrożnie szłam po trawie, strachając się, przy każdej pękniętej gałęzi. Próbowałam znaleźć coś, co dało się zjeść. Obawiałam się, że mogłam zapomnieć jak się poluje. Gdy zobaczyłam królika, nie udało mi się go złapać. Miałam rację. Czułam się jak nowonarodzony szczeniak. A tu... Przeszłam przez krzaki, zamykając oczy, by gałęzie mi ich nie wybiły i stanęłam. Martwa sarna... A wokół pustka... Czemu nie skorzystać? Wolno podeszłam do trupa. Już miałam ją gryźć, ale przed oczami stanął mi pysk brata... I scena, kiedy Kaharamis znęcał się nad nim... To skutecznie odebrało mi apetyt. Znów lekko roztrzęsiona usiadłam obok...
< Malorane? Troszkę krótkie :c >
środa, 6 lipca 2016
Od Malorane
Samotność, moja wieloletnia i jednocześnie nama przyjaciółka nie
odstępowała mnie na krok, a jej obecność sprawiała, że czułam się… no
właśnie. Nie czułam nic oprócz głodu, którego jak na razie nie mogłam
zaspokoić. Zraniona łapa cholernie mnie bolała, a ja byłam wycieńczona,
dlatego nie mogłam się uleczyć. Musiałam prędko wrócić do jaskini, im
szybciej tym lepiej. Lekko utykając zaczęłam człapać w stronę domu, a
każde zetknięcie chorej nogi z ziemią skutkowało przeogromnym bólem i
moim cichym jękiem.
- Głupi wąż – mruknęłam sama do siebie, dzielnie brnąc naprzód. Kiedy spacerowałam po lesie, żmija wgryzła się we mnie. Niby żadna wielka rana, ale kiedy próbowałam się od niej uwolnić, ta zębami powiększyła skaleczenie, z którego zaczęła się sączyć krew. W niedługim czasie łapa mi spuchła, a w miejscu rany pojawiła się paskudna ropa, która okropnie śmierdziała. Od czasu tego zdarzenia minęły cztery godziny. W końcu po mozolnej drodze wróciłam do jamy i prawie od razu rzuciłam się na skórę i zasnęłam, wcześniej jednak nakazując skrzydłom zniknąć.
Kolejny dzień zaczął się dla mnie dość dobrze, kiedy tylko otworzyłam oczy mój wzrok powędrował w stronę łapy. Okazało się, że mój organizm sam uaktywnił moc leczenia, a noga wyglądała już dużo lepiej. Wróciła do normalnych rozmiarów, a ropa zniknęła, zostawiając po sobie czystą ranę, która zaczynała się goić. Wzięłam wtedy sprawę w swoje łapy i używając energii sprawiłam, że wszystko ładnie się zagoiło. W lepszym humorze nakazałam swoim dwóm dumom znów się pojawić, a kiedy znalazłam się na dworze, wzbiłam się do góry i rozejrzałam po okolicy. Wysokie, zielone drzewa zapewniały zwierzynie świetną kryjówkę, a mnie utrudniały ich znalezienie. W końcu po dłuższej chwili, dostrzegłam sarnę biegnącą po lesie. Zanurkowałam w dół i wywróciłam ją na ziemię. Zwierzę zaczęło się wyrywać, ale szybkim ruchem rozcięłam jej szyję. Z przerwanej tętnicy trysnęła krew, a ja odsunęłam się od trupa, nie chcąc być nią upaćkana. Po smacznym posiłku wdrapałam się na drzewo i postanowiłam poczekać, czy zapach mięsa, ktorego zostało naprawdę dużo, nie przyprowadzi kogoś ciekawego. Na efekt nie musiałam długo czekać, bo po chwili usłyszałam szelest w krzakach, a później kroki.
Ktosiu?
- Głupi wąż – mruknęłam sama do siebie, dzielnie brnąc naprzód. Kiedy spacerowałam po lesie, żmija wgryzła się we mnie. Niby żadna wielka rana, ale kiedy próbowałam się od niej uwolnić, ta zębami powiększyła skaleczenie, z którego zaczęła się sączyć krew. W niedługim czasie łapa mi spuchła, a w miejscu rany pojawiła się paskudna ropa, która okropnie śmierdziała. Od czasu tego zdarzenia minęły cztery godziny. W końcu po mozolnej drodze wróciłam do jamy i prawie od razu rzuciłam się na skórę i zasnęłam, wcześniej jednak nakazując skrzydłom zniknąć.
Kolejny dzień zaczął się dla mnie dość dobrze, kiedy tylko otworzyłam oczy mój wzrok powędrował w stronę łapy. Okazało się, że mój organizm sam uaktywnił moc leczenia, a noga wyglądała już dużo lepiej. Wróciła do normalnych rozmiarów, a ropa zniknęła, zostawiając po sobie czystą ranę, która zaczynała się goić. Wzięłam wtedy sprawę w swoje łapy i używając energii sprawiłam, że wszystko ładnie się zagoiło. W lepszym humorze nakazałam swoim dwóm dumom znów się pojawić, a kiedy znalazłam się na dworze, wzbiłam się do góry i rozejrzałam po okolicy. Wysokie, zielone drzewa zapewniały zwierzynie świetną kryjówkę, a mnie utrudniały ich znalezienie. W końcu po dłuższej chwili, dostrzegłam sarnę biegnącą po lesie. Zanurkowałam w dół i wywróciłam ją na ziemię. Zwierzę zaczęło się wyrywać, ale szybkim ruchem rozcięłam jej szyję. Z przerwanej tętnicy trysnęła krew, a ja odsunęłam się od trupa, nie chcąc być nią upaćkana. Po smacznym posiłku wdrapałam się na drzewo i postanowiłam poczekać, czy zapach mięsa, ktorego zostało naprawdę dużo, nie przyprowadzi kogoś ciekawego. Na efekt nie musiałam długo czekać, bo po chwili usłyszałam szelest w krzakach, a później kroki.
Ktosiu?
Od Kaharamisa CD Teriyaki
Coś wyrwało mnie ze snu. Brak ciepła... Chłód poranka. Chociaż było
wcześnie nad ranem, a zmęczenie trzymało mnie z dala od świadomości,
otworzyłem ciężkie powieki, aż tu nagle strzał adrenaliny - gdzie jest
Teri?!
Spanikowany wybiegłem za jej tropem ułożonym ze śladów łap i kropel krwi. Wyglądało na to, że wyszła sama... Uspokoiłem się trochę, lecz nie chciałem tego tak zostawić. Popędziłem dalej wyznaczoną trasą.
Po pewnym czasie trop się urwał, ale wciąż na ziemi pojawiała się krew. Tylko to pozwoliło mi dotrzeć do rzeki, na której brzegu zauważyłem większą kałużę, która pozwoliła mi stwierdzić, że pewnie tutaj musiała na chwilę odpocząć i się obmyć. Dalej jej zapach był bardziej przytłumiony, lecz ziemia była mokra. Zacząłem ją wołać, ale bez skutku...
Wreszcie, po dłuższym czasie, trafiłem do jakiejś jaskini, w której czułem jej obecność. Wydawała się pusta, lecz Teri musiała tutaj być...
- Teriyaki? - spytałem oczekując odpowiedzi.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - warknął głos wilczycy. Zacząłem się rozglądać, szukając źródła dźwięku.
- Wszędzie bym cię znalazł. Nie ważne, ile by to trwało - odpowiedziałem jej.
- Taa...
- Nawet nie wiesz, jak się przestraszyłem - wypaliłem bliski łez. - Myślałem, że...
Tutaj załamał mi się głos. Nagle Teri się ujawniła i spojrzała na mnie. Miała swój dawny kolor sierści, lecz oczy były czerwone i puste... Choć była zmasakrowana od czubków uszu po sam ogon, światło brzasku i jej uroda dodawały jej piękna i szlachetności przy tych wszystkich ranach. Postanowiłem zmienić temat.
- Dlaczego uciekłaś?
- Miałam swój powód...
- Lepiej żebyś go nie znał - odezwał się ktoś. Obejrzałem się i dostrzegłem kota.
- Zaraz... Ty byłeś, yyy... Diabolo, tak? - upewniłem się.
- Tak - odparł mi.
- W takim razie chyba nie chcę wiedzieć, rzeczywiście... - położyłem uszy po sobie i zwróciłem się ku Teri. - Czujesz się przynajmniej trochę lepiej?
Nie chciała mi odpowiedzieć z początku, lecz wreszcie wypaliła.
- Disparate był moim bratem.
Stop. Zaraz, zaraz, zaraz, coś mi tu kurna nie gra. Bratem?! I on jej robił takie rzeczy?! Matko... A ja go zabiłem. I to w tak brutalny sposób. Zatkało mnie.
- Ale... jak to? - nie mogłem wciąż uwierzyć.
Wilczyca westchnęła i wyszła. Nie mogłem już niczego ubrać w słowa, zabrakło mi języka w pysku, nie mogłem się nawet ruszyć. Ocknąłem się dopiero gdy usłyszałem dźwięk rozkładanych skrzydeł. Odwróciłem się gwałtownie i rzuciłem na nią, żeby ją uścisnąć od tyłu. Nie stawiała się i zatrzymała w miejscu.
- Nie wiedziałem... - wyszeptałem jej do ucha. - Ja naprawdę nie wiedziałem, przepraszam...
- Nie szkodzi - odparła bez emocji. - Zasługiwał na to.
Ścisnąłem powieki i przytuliłem ją do siebie mocniej, jakby zaraz miała mnie opuścić i nigdy nie wrócić. Delikatnie odwróciłem ją pyskiem do siebie i pocałowałem delikatnie w policzek. I tak było mi głupio, czułem jak jest spięta i nie miałem pojęcia, co tak naprawdę chcę powiedzieć, żeby poczuła się trochę lepiej, a przynajmniej luźniej.
- Teri... Chcesz wrócić do mnie? - spytałem. - Nie chcesz mnie opuszczać... Prawda?
(Teri?)
Spanikowany wybiegłem za jej tropem ułożonym ze śladów łap i kropel krwi. Wyglądało na to, że wyszła sama... Uspokoiłem się trochę, lecz nie chciałem tego tak zostawić. Popędziłem dalej wyznaczoną trasą.
Po pewnym czasie trop się urwał, ale wciąż na ziemi pojawiała się krew. Tylko to pozwoliło mi dotrzeć do rzeki, na której brzegu zauważyłem większą kałużę, która pozwoliła mi stwierdzić, że pewnie tutaj musiała na chwilę odpocząć i się obmyć. Dalej jej zapach był bardziej przytłumiony, lecz ziemia była mokra. Zacząłem ją wołać, ale bez skutku...
Wreszcie, po dłuższym czasie, trafiłem do jakiejś jaskini, w której czułem jej obecność. Wydawała się pusta, lecz Teri musiała tutaj być...
- Teriyaki? - spytałem oczekując odpowiedzi.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - warknął głos wilczycy. Zacząłem się rozglądać, szukając źródła dźwięku.
- Wszędzie bym cię znalazł. Nie ważne, ile by to trwało - odpowiedziałem jej.
- Taa...
- Nawet nie wiesz, jak się przestraszyłem - wypaliłem bliski łez. - Myślałem, że...
Tutaj załamał mi się głos. Nagle Teri się ujawniła i spojrzała na mnie. Miała swój dawny kolor sierści, lecz oczy były czerwone i puste... Choć była zmasakrowana od czubków uszu po sam ogon, światło brzasku i jej uroda dodawały jej piękna i szlachetności przy tych wszystkich ranach. Postanowiłem zmienić temat.
- Dlaczego uciekłaś?
- Miałam swój powód...
- Lepiej żebyś go nie znał - odezwał się ktoś. Obejrzałem się i dostrzegłem kota.
- Zaraz... Ty byłeś, yyy... Diabolo, tak? - upewniłem się.
- Tak - odparł mi.
- W takim razie chyba nie chcę wiedzieć, rzeczywiście... - położyłem uszy po sobie i zwróciłem się ku Teri. - Czujesz się przynajmniej trochę lepiej?
Nie chciała mi odpowiedzieć z początku, lecz wreszcie wypaliła.
- Disparate był moim bratem.
Stop. Zaraz, zaraz, zaraz, coś mi tu kurna nie gra. Bratem?! I on jej robił takie rzeczy?! Matko... A ja go zabiłem. I to w tak brutalny sposób. Zatkało mnie.
- Ale... jak to? - nie mogłem wciąż uwierzyć.
Wilczyca westchnęła i wyszła. Nie mogłem już niczego ubrać w słowa, zabrakło mi języka w pysku, nie mogłem się nawet ruszyć. Ocknąłem się dopiero gdy usłyszałem dźwięk rozkładanych skrzydeł. Odwróciłem się gwałtownie i rzuciłem na nią, żeby ją uścisnąć od tyłu. Nie stawiała się i zatrzymała w miejscu.
- Nie wiedziałem... - wyszeptałem jej do ucha. - Ja naprawdę nie wiedziałem, przepraszam...
- Nie szkodzi - odparła bez emocji. - Zasługiwał na to.
Ścisnąłem powieki i przytuliłem ją do siebie mocniej, jakby zaraz miała mnie opuścić i nigdy nie wrócić. Delikatnie odwróciłem ją pyskiem do siebie i pocałowałem delikatnie w policzek. I tak było mi głupio, czułem jak jest spięta i nie miałem pojęcia, co tak naprawdę chcę powiedzieć, żeby poczuła się trochę lepiej, a przynajmniej luźniej.
- Teri... Chcesz wrócić do mnie? - spytałem. - Nie chcesz mnie opuszczać... Prawda?
(Teri?)
wtorek, 5 lipca 2016
Od Teriyaki CD Kaharamisa
Kiedy się ocknęłam po kilku minutach, było po wszystkim. Disp już nie
żył. Drętwym wzrokiem patrzyłam, jak Kaharamis znęca się nad jego
trupem. Próbowałam go uspokoić, ale nie słuchał. Dopóki nie rozwalił
czaszki. Puściły mi nerwy i odciągnęłam go za ogon, wrzeszcząc.
Przyjaciel opamiętał się dopiero, gdy go spoliczkowałam. Potem wszystko
działo się pod wpływem nerwów. Poszliśmy do jego jaskini. On od razu
zasnął. Ale ja nie mogłam... Była już głęboka noc, gdy poderwałam się z
miejsca.
- Dziękuję - wyszeptałam cicho, wymijając go. Mruknął coś przez sen. Wychodząc, obejrzałam się jeszcze na niego. Potem rzuciłam się biegiem po znajomych terenach. Wiedziałam gdzie się kierować. Do jaskini, w której czasem nocowałam. W połowie drogi wzleciałam w powietrze, by zgubić, jakby co, trop. Po drodze jeszcze wylądowałam przy rzece, by pozbyć się krwi. Usiadłam na brzegu i wpatrywałam się w księżyc. Tak dawno tego nie robiłam...
Dotarłam do celu, po jakiejś godzinie. Niebieskie kryształy w jaskini, lekko błyszczały, jednak przygasły. Jak moje życie. Połamałam jeden z nich, chociaż przy moich łapach pojawił się inny. Ta jaskinia była moją sprawką. Zawsze przychodziłam tutaj, kiedy się denerwowałam, no i się stało. Miałam sobie wbić ułamany kamień w łapę, ale ten chol.erny futrzak przyleciał znikąd i wytrącił mi go z łapy
- Teraz to się pojawiasz, ty... - Mruknęłam, nawet na niego nie patrząc.
- Szukałem cię, naprawdę - przerwał mi. Teraz spojrzałam w jego oczy. Były złote. Mówił prawdę.
- Wierzę ci... Ale... Mógłbyś zostawić mnie samą?
- Nie. Możesz znowu próbować sobie coś zrobić. A wiem co się stało...
- Wiesz, co jest w tym najlepsze? - Zaśmiałam się smutno - Że to mój przyrodni brat. A to, co się stało, już się kiedyś zdarzyło.
- Czy ja o czymś nie wiem?
- Oj, koteczku, nie wiesz wielu rzeczy...
Diabolo fuknął rozdrażniony, ale położył swoją małą łapkę na mojej. Automatycznie moje mięśnie się spięły. Błyskawicznie cofnął ruch.
- No tak. Można było się spodziewać, że tak zareagujesz na dotyk...
Przerwałam rozmowę, unosząc lekko łapę. Na dworze rozbrzniały kroki i nawoływania. Rzuciłam zrozpaczone spojrzenie ku wejściu. Już ranek? Wtopiłam się w tło i zawisłam głową w dół, jakbym była kotem, który się przestraszył i wbił wszystkie cztery łapy w sufit. Zamknęłam oczy, których tęczówki z niewiadomych powodów, stały się czerwone. W wejściu stanął Kaharamis.
- Teriyaki? - Zapytał.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - Warknęłam. Zaczął się rozglądać, najwyraźniej czegoś szukając.
- Wszędzie bym cię znalazł. Nieważne, ile by to trwało.
- Taa...
- Nawet nie wiesz, jak się przestraszyłem. Myślałem, że... - Tutaj załamał mu się głos. Otworzyłam oczy. Puściłam się i wylądowałam przed nim. Przybrałam dawny kolor sierści, ale oczy wciąż pozostawały takie same. Czerwone tęczówki i puste, czarne źrenice...
< Kaharamis? Wena mnie nie lubi. >
- Dziękuję - wyszeptałam cicho, wymijając go. Mruknął coś przez sen. Wychodząc, obejrzałam się jeszcze na niego. Potem rzuciłam się biegiem po znajomych terenach. Wiedziałam gdzie się kierować. Do jaskini, w której czasem nocowałam. W połowie drogi wzleciałam w powietrze, by zgubić, jakby co, trop. Po drodze jeszcze wylądowałam przy rzece, by pozbyć się krwi. Usiadłam na brzegu i wpatrywałam się w księżyc. Tak dawno tego nie robiłam...
Dotarłam do celu, po jakiejś godzinie. Niebieskie kryształy w jaskini, lekko błyszczały, jednak przygasły. Jak moje życie. Połamałam jeden z nich, chociaż przy moich łapach pojawił się inny. Ta jaskinia była moją sprawką. Zawsze przychodziłam tutaj, kiedy się denerwowałam, no i się stało. Miałam sobie wbić ułamany kamień w łapę, ale ten chol.erny futrzak przyleciał znikąd i wytrącił mi go z łapy
- Teraz to się pojawiasz, ty... - Mruknęłam, nawet na niego nie patrząc.
- Szukałem cię, naprawdę - przerwał mi. Teraz spojrzałam w jego oczy. Były złote. Mówił prawdę.
- Wierzę ci... Ale... Mógłbyś zostawić mnie samą?
- Nie. Możesz znowu próbować sobie coś zrobić. A wiem co się stało...
- Wiesz, co jest w tym najlepsze? - Zaśmiałam się smutno - Że to mój przyrodni brat. A to, co się stało, już się kiedyś zdarzyło.
- Czy ja o czymś nie wiem?
- Oj, koteczku, nie wiesz wielu rzeczy...
Diabolo fuknął rozdrażniony, ale położył swoją małą łapkę na mojej. Automatycznie moje mięśnie się spięły. Błyskawicznie cofnął ruch.
- No tak. Można było się spodziewać, że tak zareagujesz na dotyk...
Przerwałam rozmowę, unosząc lekko łapę. Na dworze rozbrzniały kroki i nawoływania. Rzuciłam zrozpaczone spojrzenie ku wejściu. Już ranek? Wtopiłam się w tło i zawisłam głową w dół, jakbym była kotem, który się przestraszył i wbił wszystkie cztery łapy w sufit. Zamknęłam oczy, których tęczówki z niewiadomych powodów, stały się czerwone. W wejściu stanął Kaharamis.
- Teriyaki? - Zapytał.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - Warknęłam. Zaczął się rozglądać, najwyraźniej czegoś szukając.
- Wszędzie bym cię znalazł. Nieważne, ile by to trwało.
- Taa...
- Nawet nie wiesz, jak się przestraszyłem. Myślałem, że... - Tutaj załamał mu się głos. Otworzyłam oczy. Puściłam się i wylądowałam przed nim. Przybrałam dawny kolor sierści, ale oczy wciąż pozostawały takie same. Czerwone tęczówki i puste, czarne źrenice...
< Kaharamis? Wena mnie nie lubi. >
poniedziałek, 4 lipca 2016
Malorane
Imię: Malorane
Pseudonim: Yolie, Silver
Płeć: wadera
Wiek: 4 lata
Charakter: Czasami pełna energii, częściej jednak spokojna i opanowana wadera. Wobec wader miła, basiorów traktuje z chłodnym dystansem i lekką pogardą, a podczas rozmów z nimi używa sarkazmu. Zanim pozwoli lepiej ją poznać, musi minąć dużo czasu, trudno zdobyć jej zaufanie. Nierzadko pyskuje innym, stara się pokazać, że trzeba na nią uważać. Uwielbia spędzać czas na dworze, szczególnie przy zbiornikach wodnych, gdzie może się odprężyć. Rzadko korzysta z tego luksusu, śpi w półśnie, a prawie zawsze budzą ją koszmary. Jest typem samotnika, rzadko się odzywa. Nie widzi sensu w paplaniu, ceni tych, którzy potrafią to uszanować. Stresuje się w tłumie nieznajomych, nie lubi być w centrum zainteresowania. Próbuje nie okazywać uczuć, stara się pokazywać jako niedostępna, twarda wadera, ale w głębi duszy jest uroczą, nieśmiałą i często uśmiechającą się wilczycą.
Hierarchia: omega
Stanowisko: Zielarka
Rasa: Mieszaniec (Wilk Światła i Wody)
Moce:
~ Iluzja, chodzi o zmianę wyglądu oraz tworzenie np. klonów
~ Ogólna władza nad wodą
~ Duch, jest dzięki temu niewidzialna, a inni przez nią przenikają
~ Ogólna kontrola światła
~ Cruciatus, jeśli odpowiednio się skupi jej spojrzenie sprawia ból
~ Leczenie, samej siebie i innych, używanie jej skutkuje zużyciem energii wadery
Jaskinia: https://cdn3.artstation.com/p/assets/images/images/002/673/139/large/nicolas-appenzeller-magic-cave-by-tardifice-d6vhtog.jpg?1464368934
Medalion: http://images.neimanmarcus.com/product_assets/Y/1/B/V/Q/NMY1BVQ_mx.jpg
Zainteresowania:
Muzyka, uwielbia jej słuchać, a kiedy jest sama pisze piosenki, śpiewa je lub po prostu nuci jakąś melodię.
Pasjonują ją wszelkiego rodzaju rośliny, spytaj ją, a od razu nazwie co dany krzak lub kwiat.
Uwielbia zagadki, jest jak detektyw.
Historia: Od czego by tu zacząć…A! Już wiem…
Byłam, a raczej jestem najmłodszym dzieckiem pary gamm. Od urodzenia oczko w głowie rodziców, którzy pozwalali mi na więcej niż mojemu rodzeństwu. Kochałam ich nad życie, ale pewnego dnia w skutek hm…wypadku mój tata umarł. Jego miejsce prawie natychmiast zajął Kasamatsu, który okazał się być kochankiem matki. Od dawna się spotykali, a kiedy ojciec zniknął mogli spokojnie się spotykać. Basior był bardzo troskliwy, opiekował się nami jakbyśmy byli jego prawdziwymi dziećmi. Wszystko pięknie, ładnie, ale któregoś razu dowiedziałam się, że moja rodzicielka nie zaspokaja w pełni jego seksualnych potrzeb, w skutek czego zaczął się dobierać do mnie. Byłam mała, nie rozumiałam co się dzieje, dlatego posłusznie wykonywałam jego polecenia. Z wiekiem zaczęłam się opierać, bo wiedziałam coraz więcej, ale wtedy on zaczął mi grozić, twierdząc, że matka wyraża na to zgodę, a ja mam być grzeczną dziwką, bo będzie gorzej. Ale nic nie może trwać wiecznie…moi bracia w końcu się ocknęli i pomogli uwolnić mi się spod jego tyranii. Zabili tego skurwysyna, a matce powiedzieli, że stoczył straszliwą walkę z niedźwiedziem i poniósł śmiertelne rany. Oczywiście, wadera zaczęła rozpaczać, jaki to on nie był biedny, a mnie roznosiła wściekłość. Za czasów ojca, nie doszłoby przecież do czegoś takiego. Od tamtego czasu coraz mniej czasu poświęcałam rodzinie, a zamiast się załamać, wzięłam się w garść i odeszłam. Błąkałam się przez dwa lata, aż w końcu dotarłam tutaj. Chciałabym, żeby było tu lepiej niż w starym domu.
Rodzina:
Diuserene – matka
Dark – ojciec
Kasamatsu – ojczym
Dagrays – starszy brat
Velen – starszy brat
Partner: -----
Potomstwo: -----
Pieniądze: 200 WZ
Ekwipunek: Brak
Właściciel: Aleksa2003
Inne zdjęcia:
Towarzysz: -?-
Od Kaharamisa CD Disparate 16+
Takiej furii w swoim ciele nigdy chyba nie czułem. Chyba... bo nie
pamiętam swojej przeszłości całkowicie. Jak szaleniec szarpałem skórę na
jego szyji aż oderwałem spory jej kawałek wraz z mięsem. Bez zbędnych
słów wgryzaliśmy się w siebie nawzajem. Jeden z nich już leżał martwy z
łap Teri i został tylko on...
Disparate ogłuszył mnie skrzydłami i znów chciał wypełnić mi płuca wodą, lecz tym razem go przewidziałem i już od razu powiększyłem swe rozmiary, po czym rozżarzoną łapą uderzyłem go i poleciał parę metrów dalej. Żar przypalił mu pióra, lecz zanim jeszcze przestałem korzystać z mocy, przygniotłem jedno ze skrzydeł i skupiłem ogień na tej łapie, która wreszcie płonęła tak mocno, że nawet mnie zaczęło parzyć, co się nigdy nie zdarza. Mój wróg wydzierał się jak opętany, ale daremno... By się trochę oszczędzić, zmalałem z powrotem i nim zdołał odkleić wtopione w ziemię skrzydło, jeszcze gorącymi pazurami wydrapałem mu ślepia.
- Ty gnido!!! - wrzasnął na mnie oślepiony.
Odebrałem to zupełnie bez emocji. Postanowiłem spróbować zapanować nad jego umysłem i udało mi się. Kazałem mu więc odsłonić krtań, którą bez najmniejszego zastanowienia wyrwałem, topiąc się w fontannie krwi. Disp jeszcze na chwilę odzyskał przytomność i sapnął kilka razy przez same oskrzela, następnie upadł i już nie wstał. Spojrzałem z góry na jego truchło. Było mi mało.
- Kaharamis... - usłyszałem za plecami głos Teriyaki.
Nie zareagowałem. Uniosłem tylko nagrzaną do czerwoności łapę i zacząłem bić martwego po pysku. Biłem... biłem... i biłem... Wyżłobiłem już dziurę w jego policzku, ale biłem dalej... biłem... biłem...
- Kaharamis, przestań... - Teri podeszła i mnie przytuliła.
A ja nie mogłem przestać... Od tych uderzeń o jego rozorany pysk powoli drętwiała mi łapa, ale nie czułem poza tym nic. Zupełnie pusty w środku w końcu rozbiłem mu czaszkę i mózg razem z krwią rozlał się po gruncie. Bijąc go dalej maczałem palce w nieprzyjemnej w dotyku papce. Teri tego nie wytrzymała i odciągnęła mnie siłą od jego ciała, po czym uderzyła mnie w pysk.
- Błagam cię, przestań! - wykrzyczała przez łzy.
Spojrzałem na nią z początku bez emocji, ale zaraz się ocknąłem, wyszeptałem jej imię przez zaciśnięte gardło i wtuliłem ją w siebie brocząc łzami... Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie przez dobrą godzinę. Obydwoje płakaliśmy, zarówno szczęśliwi jak i zdruzgotani całą tą wielodniową sytuacją.
- Chodźmy do domu... - powiedziałem jej cicho do ucha. - Pójdziemy do mnie... Odpoczniemy...
I ruszyliśmy bez słowa, kulejąc, do mojej jamy. W dwie godziny tam dotarliśmy i położyliśmy się natychmiast obok siebie. Tam pocałowałem ją w głowę na dobranoc i zasnąłem natychmiast...
(Teri?)
Disparate ogłuszył mnie skrzydłami i znów chciał wypełnić mi płuca wodą, lecz tym razem go przewidziałem i już od razu powiększyłem swe rozmiary, po czym rozżarzoną łapą uderzyłem go i poleciał parę metrów dalej. Żar przypalił mu pióra, lecz zanim jeszcze przestałem korzystać z mocy, przygniotłem jedno ze skrzydeł i skupiłem ogień na tej łapie, która wreszcie płonęła tak mocno, że nawet mnie zaczęło parzyć, co się nigdy nie zdarza. Mój wróg wydzierał się jak opętany, ale daremno... By się trochę oszczędzić, zmalałem z powrotem i nim zdołał odkleić wtopione w ziemię skrzydło, jeszcze gorącymi pazurami wydrapałem mu ślepia.
- Ty gnido!!! - wrzasnął na mnie oślepiony.
Odebrałem to zupełnie bez emocji. Postanowiłem spróbować zapanować nad jego umysłem i udało mi się. Kazałem mu więc odsłonić krtań, którą bez najmniejszego zastanowienia wyrwałem, topiąc się w fontannie krwi. Disp jeszcze na chwilę odzyskał przytomność i sapnął kilka razy przez same oskrzela, następnie upadł i już nie wstał. Spojrzałem z góry na jego truchło. Było mi mało.
- Kaharamis... - usłyszałem za plecami głos Teriyaki.
Nie zareagowałem. Uniosłem tylko nagrzaną do czerwoności łapę i zacząłem bić martwego po pysku. Biłem... biłem... i biłem... Wyżłobiłem już dziurę w jego policzku, ale biłem dalej... biłem... biłem...
- Kaharamis, przestań... - Teri podeszła i mnie przytuliła.
A ja nie mogłem przestać... Od tych uderzeń o jego rozorany pysk powoli drętwiała mi łapa, ale nie czułem poza tym nic. Zupełnie pusty w środku w końcu rozbiłem mu czaszkę i mózg razem z krwią rozlał się po gruncie. Bijąc go dalej maczałem palce w nieprzyjemnej w dotyku papce. Teri tego nie wytrzymała i odciągnęła mnie siłą od jego ciała, po czym uderzyła mnie w pysk.
- Błagam cię, przestań! - wykrzyczała przez łzy.
Spojrzałem na nią z początku bez emocji, ale zaraz się ocknąłem, wyszeptałem jej imię przez zaciśnięte gardło i wtuliłem ją w siebie brocząc łzami... Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie przez dobrą godzinę. Obydwoje płakaliśmy, zarówno szczęśliwi jak i zdruzgotani całą tą wielodniową sytuacją.
- Chodźmy do domu... - powiedziałem jej cicho do ucha. - Pójdziemy do mnie... Odpoczniemy...
I ruszyliśmy bez słowa, kulejąc, do mojej jamy. W dwie godziny tam dotarliśmy i położyliśmy się natychmiast obok siebie. Tam pocałowałem ją w głowę na dobranoc i zasnąłem natychmiast...
(Teri?)
Subskrybuj:
Posty (Atom)