Oddaliłam się trochę od Moon reszty watahy, aby strzelać z łuku w ukryciu. Nagle poczułam zapach zgniłego mięsa, a temperatura powietrza nagle opadła. Zauważyłam prawie niewidoczne ślady łap. Zaczęłam się skradać za śladami.
Po chwili musnął mi przed oczami wychudzony pies. Szybko napięłam cięciwę i wypuściłam strzałę, która z cichym piskiem poleciała w stronę napastnika i chybiła o o metr i została odbita od psa w innym kierunku. Ten odwrócił się w moim kierunku i złośliwie warknął:
- Nie trafiłaś, mała
Skrzywiłam się, i czekałam, aż pierwszy zaatakuje. A że dalej się nie ruszał, wystrzeliłam kolejną strzałę. Ta jednak też odbiła się jakby od niewidzialnej bariery.
- Wilczakostka! - syknęłam głośno. Dopiero teraz zauważyłam, że potwór ma na szyi mały amulet. Amulet cienia.
Odrzuciłam łuk, sądząc że już nic nim nie zdziałam. Napastnik ruszył do ataku. Odskoczyłam i podjęłam próbę przygniecenia go do ziemi, ale pies zwinnie się obrócił i ugryzł mnie w kostkę. Panicznie się z pod niego wyczołgałam, i gorączkowo szukając planu ucieczki, wolno pobiegłam w dowolny kierunek, ale chudy pies uderzył mnie łapą.
- Giń! - wrzasnął. Kiedy skoczył w moim kierunku, szybko odczołgałam się w lewo. Wtem podniosłam głowę na martwego przeciwnika, nabitego na wielką gałąź niskiego dębu. Z szyi basiora ciekła fioletowa krew. Zauważyłam, że jestem bezpieczna, i postanowiłam szybko uleczyć się z ran , bo teraz nie chodziłam, a kuśtykałam z powodu bólu kostki. Usiadłam na trawię i zaczęłam szybko szeptać zaklęcia leczące truciznę. Starałam się przy tym uspokoić, ale spokój nie jest chyba moją dobrą stroną. Zaczęłam dygotać, ale po chwili ból zniknął. Podniosłam się i zaczęłam wolno iść w dalszym kierunku ścieżki. Ciągle starałam się uspokoić.
Ze skupienia wyrwał mnie głuchy krzyk. Poleciałam niczym torpeda z miejsca, z którego dochodził.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz