poniedziałek, 28 września 2015

Od Anubisa - Opo Wojenne

"Na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone"
SŁUCHAJ W TLE:



Biegłem w pierwszym szeregu, jako siła uderzeniowa i dowódca. Moim pierwszym celem była smoliście czarna pantera o krótkiej sierści i zielonych oczach. Syknęła w moją stronę, odsłaniając wielkie białe kły z których skapywała ślina. Na ten widok tylko przyśpieszyłem. Walka nawet na dobre się nie zaczęła, a już moje ciało ogarnął bitewny szał. Wzrok przyćmiony miałem przez czerwoną mgiełkę krwi, wszystkie zmysły pracowały na najwyższych obrotach, a w żyłach krążyła adrenalina. Zawładnęło mną tylko jedno pragnienie - wbicie zębów w szyje ofiar i wypijanie ciepłej posoki, rozrywanie, szarpanie, miażdżenie, gryzienie i drapanie. Upajałem się wonią krwi dookoła mnie. Z warkotem skoczyłem na panterę. Kot zwinnie uskoczył i zamachnął się na mnie łapą, uzbrojoną w wielkie pazury. Odskoczyłem unikając ciosu, lecz zaraz nim łapa pantery upadła na ziemię, śmignąłem naprzód i wgryzłem się w szyję kota. Pantera wrzasnęła i spróbowała wyrwać się z mojego uścisku. Był to marny wysiłek, gdyż szczęki zacisnąłem z całych sił przy okazji pijąc krew, niczym demon z wilczych legend. Kot padł martwy i pozbawiony krwi na ziemię, a ja oblizałem się po pysku. Może Basior Ciemności miał jakąś dziwną i niejadalną krew, jednak ta jego sług wydawała się całkiem normalna. Dodawał również sił i przyśpieszała regenerację ciała. Uśmiechnąłem się sadystycznie w kierunku mojej kolejnej ofiary. Tym razem były to cztery małpo - podobne stwory o sześciu nogach i ogonie zakończonym szponem. Były jednak ode mnie mniejsze. Rzuciły się na mnie z wrzaskiem. Zwinnie uskoczyłem przed szponem tej nadbiegającej z przodu, by zaraz przeturlać się po ziemi unikając dwóch kolejnych. Pracowały zespołowo, przez co miały większe szanse. Warknąłem ze złością i spojrzałem na nie błyszczącymi oczami, jawnie wyzywając je do walki. Nie było to z resztą potrzebne. Ta pierwsza już biegła ku mnie dziwacznym chodem, ustawiając swój ogon w pozycji do ataku. Dwie kolejne były tuż za nią, a trzecia znikła mi z oczu. Przykucnąłem i odbiłem się od ziemi. Wylądowałem tuż za trzema małpami. Zezłoszczone odwróciły się, wściekle gestykulując i wydając skrzekliwe odgłosy, podobne do ludzkich. Z miejsca stwierdziłem, że nienawidzę małp. Szybko zbliżyłem się do pierwszej z brzegu i ze zwinnością atakującej żmii ugryzłem ją w kark. Małpa wrzasnęła z zaskoczenia. Szarpnąłem nią w tył, a potem do przodu i wyrzuciłem w powietrze. Z głuchym uderzeniem, małpa trafiła w dwie swoje towarzyszki. Usłyszałem trzask pękających kości. Zadowolony z siebie nie zauważyłem małpy, która przez cały ten czas zachodziła mnie od tyłu, ukrywając się przed moim wzrokiem. Ze zgrozą uświadomiłem to sobie w chwili kiedy wylądowała na moim grzbiecie. Objęła mnie czterema kończynami w pasie, a dwoma pozostałymi chwyciła za uszy i pociągnęła w tył. Mój warkot przeszedł w coś podobnego do lwiego ryku. Zacząłem dziko wymachiwać głową by dosięgnąć małpę. Ta w odwecie wbiła mi w prawe udo szpon z ogona. Po nodze rozeszła się fala bólu, a kończyna ugięła się pod moim ciężarem. Ciepła posoka splamiła moją łapę i trawę na którą upadłem. Nie zamierzałem poddać się - być pokonanym przez małpę! Przeturlałem się po niej (nadal była przyczepiona do mojego grzbietu) i z zadowoleniem usłyszałem jak swoim ciężarem łamię jej kilka kości. Szybko stanąłem na łapy, mimo iż udo nadal mi dokuczało. Adrenalina jednak robiła swoje. Skoczyłem do gardła jakiemuś niedźwiedziowi i zabiłem go z łatwością. Potem zająłem się jeszcze dwoma stworami, które wyglądały jak olbrzymie mrówki i zarobiłem mocny cios w brzuch od którego zgiąłem się w pół. Na szczęście mogłem dalej walczyć. Moją uwagę przykuł wilczy wrzask. Obróciłem się w tamtą stronę i zobaczyłem Picalla, który z trudem unikał ciosów ogromnego czarnego ogiera. Koń miał zęby zupełnie jak mięsożerca oraz zdeformowany pysk. Picallo przeturlał się na bok, unikając ciosu kopyt. Wiedziałem jednak iż ma małe szanse przeżycia. Rzuciłem się w jego stronę, nie chcąc stracić wojownika i szczeniaka alfa. Może i nie był już szczeniakiem, lecz nadal tak na niego mówiłem. Dla mnie nadal był synem Moon i doskonale pamiętałem czasy, kiedy bawił się z Sophie ... Skoczyłem na bok ogiera, odwracając jego uwagę od szczeniaka. Koń zarżał gniewnie i wierzgnięciem zrzucił mnie z siebie. Zdążyłem jedynie niegroźnie go podrapać. Ogier skoczył w moją stronę z zamiarem stratowania mnie. Po moim trupie! Skoczyłem mu między przednie nogi i prześlizgnąłem się do jego słabej strefy - podbrzusza. Obróciłem się, wyginając moje ciało w łuk i wgryzłem się w miękkie ciało na brzuchu. Na tym nie poprzestałem. Szarpnąłem z całej siły, odrywając ogierowi olbrzymi płat skóry i mięśni. Dosłownie rozprułem mu zębami brzuch. Z rany wylała się fontanna krwi, która zmoczyła mnie całego, a razem z nią wypadły narządy wewnętrzne stworzenia. Koń przewrócił się na bok - nie żył. Jego mętny wzrok, nie patrzył już na nic w tym świecie. Otrzepałem się z wnętrzności, krwi i innego brudu. Nigdzie nie widziałem Picalla, miałem nadzieję że nadal żyje i dzielnie walczy. Dookoła mnie było pusto. Zorientowałem się, iż oddaliłem się od centrum walki, spiesząc na ratunek szczeniakowi. Ruszyłem z powrotem ku walczącym. Jednym ugryzieniem zabiłem byko - podobne coś, a uderzeniem łapy przetrąciłem kark pikującemu sokołowi. Nagle zobaczyłem jak czarny basior dusi Yǒnggǎn. Poczułem wściekłość i żądzę mordu. Z nową energią rzuciłem się w kierunku walczących. Skoczyłem na basiora, wgryzając się w jego bok. Z zaskoczenia nie zdążył rozpłynąć się w cień. Puścił waderę, która zniknęła mi z oczu. Basior wyrwał się z mojego uścisku i zaśmiał się.
- Hoho! Znowu ty! - spojrzał na mnie beznamiętnym wzrokiem.
- Zabiję cię psiakrew! - warknąłem. Basior obnażył kły i skoczył mi do gardła. Zwinnie uskoczyłem w bok, o kilka milimetrów jego kły minęły mój bark. Odbiłem się od ziemi, przechodząc do kontrataku. Basior był jednak diabelnie szybki, celowałem w jego bok, jednak moje szczęki zacisnęły się w powietrzu. Spojrzałem wściekły w pozbawione uczuć oczy wilka i warknąłem. Tamten ze śmiechem zaatakował. O ile mnie można porównać do atakującej żmii, to jego do atakującej kobry. Był diabelnie szybki i zwinny. Ponadto nie doskwierała mu żadna rana, ponieważ nie czuł bólu. Zdołałem uchylić się przed kilkoma pierwszymi kłapnięciami szczęk. Nagle jego łapa uderzyła mnie w bok głowy. Ból rozlał się po całej czaszce, a pazury przeorały moje ciało, znacząc je krwawymi pręgami. Chwila dezorientacji wystarczyła by basior zatopił kły w mojej szyi. Krzyknąłem z bólu i zacząłem się szarpać co tylko pogorszyło moją sytuację. Potrzebowałem medyka. Rany w mojej szyi robiły się coraz większe i coraz więcej krwi z nich wypływało. Traciłem siły, wzrok miałem coraz bardziej zamglony. Umierałem? Nie! Powiedziałem sobie. Anubis nie możesz się poddać! Co z watahą? Z twoją ... rodziną? Zostawisz ich tak? Warknąłem do siebie i podniosłem wściekłe spojrzenie na basiora. Łapą uzbrojoną w długie czarne pazury przejechałem mu po pysku. Szpony zagłębiły się głęboko w jego twarzy. Ryłem dalej czerwony ślad, wściekle przy tym warcząc. Moja krew plamiła nas obu. W końcu natrafiłem na oko basiora i przebiłem je pazurami. To chyba go zabolało ... czyżby jego wrażliwym punktem były oczy? Upadłem na ziemię, ciężko łapiąc powietrze. Przez moją szyję wypływały hektolitry krwi. Basior doszedł już do siebie i wgryzł mi się w miejsce między łopatkami. Zawyłem z bólu, ledwo żyjąc. Basior szarpnął mną, wziął zamach i rzucił. Przez chwilę leciałem w powietrzu, aż na mojej drodze wyrosło drzewo. Uderzyłem w nie z całej siły. Drzewo pękło posyłając naokoło drzazgi i odłamki drewna. Upadłem na ziemię. Mój prawy bok przepełniał ból. Wiedziałem, że mam złamane żebra. Na oko dwa, lecz nie mogłem być pewny. Pocieszyłem się myślą iż jest szansa, że odłamki kości nie przebiły mi płuca bo w tedy było by po mnie. Otworzyłem oczy i napotkałem uśmieszek basiora, który zbliżał się w moją stronę. Słabo warknąłem, z mojego pyska wypłynęła krew. Adrenalina tłoczona przez moje serce, obudziła we mnie instynkt przetrwania. Spróbowałem podnieść się na łapy. Nie miałem jednak wystarczająco dużo sił. Łapy zadygotały i wiedziałem już, że nie wstanę. Nie wygram z nim siłą. Basior położył łapę na moim gardle i uśmiechnął się z satysfakcją.
- Żegnaj. - szepnął i wbił łapę w moją krtań. Zacząłem się dusić. Czułem jak gardło ustępuje pod naporem wielkiej łapy. Nie miałem sił by wstać. Do głowy przyszła mi idiotyczna myśl ... plan na ostatnią chwilę, pomysł straconego. Wbiłem spojrzenie krwistoczerwonych oczu w szalone oczy basiora. Odszukałem jego umysł i posłałem ku niemu moje myśli i odczucia - wszystko, cały mój ból. Basior odskoczył z krzykiem. Był to potworny krzyk, największych katuszy. Basior złapał się za głowę i zaczął tarzać się po ziemi. Chciałem go zabić lecz nie miałem sił by podnieść się z ziemi. Wysyłanie myśli teraz również zaczęło być uciążliwe, w końcu przestałem. Nie miałem sił. Musiałem resztkę zachować by nie odpłynąć, bo to oznacza śmierć. Powoli wykrwawiałem się pod drzewem. Moje powieki zaczęły opadać, zachowanie świadomości było ponad moje siły. Ciężko przełknąłem ślinę i krew, które wypełniały mój pysk i gardło. Zacharczałem. Nagle usłyszałem warkot basiora i kogoś znajomego w odpowiedzi. Nie potrafiłem zidentyfikować tej drugiej osoby, ledwo byłem przytomny.

CDN :)

3 komentarze: