- Czyli musimy iść do Moon i jej wszystko powiedzieć. - powiedziałem i ruszyłem przed siebie. Sowa zostawiła nas na stromym wzgórzu na którym znajdował się mały brzozowy zagajnik. Zbocza wzgórza były za to zupełnie pozbawione drzew, skał i innych takich (przynajmniej na moje oko). Nie uszłem jednak nawet kilku kroków, gdy zobaczyłem że Yǒnggǎn zatrzymała się jak wryta. Zauważyłem to jednak za późno, wpadłem na waderę i razem sturlaliśmy się ze wzgórza. Nasze i tak pokaleczone ciała boleśnie odbijał się od ziemi. W myślach podziękowałem niebiosom za to że boki wzgórza pozbawione są drzew i skał. Dopiero na dole wyhamowaliśmy i zatrzymaliśmy się w wysokiej trawie, pośród drzew. Leżałem na waderze i nasze pyski prawie się stykały. Choroba! Zapiekły mnie czubki uszu i szybko odsunąłem się i zeszłem z wadery, która chyba była równie zakłopotana co ja.
<Yǒnggǎn? Straszny brak weny do bycia wilkiem , więc wychodzą mi bardzo dziwne sytuacje ;_; liczę na twoją wyobraźnię :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz