- Wybacz, to moja wina, nie zatrzymałem się. – powiedział Anubis.
- Nie, ja mogłam się nie zatrzymywać. – powoli wstałam z ziemi.
Otrzepałam się z dużych kawałków ziemi i kamieni, które w czasie mojego turlania się najwyraźniej zaplątały się w moje futro.
- A na co tak się zapatrzyłaś? – zapytał, patrząc w stronę, z której się sturlaliśmy.
- Wydawało mi się, że coś tam przebiegło... Nieważne. – Mruknęłam. Nawet nie zastanawiałem się, co to mogło być.
Nigdy wcześniej nie byłam w tym miejscu. Wszystko wydawało się być takie obce, a nawet magiczne. Świetliki latały wokół, a ich światło było koloru błękitnego. Gwiazdy świeciły na niebie, a księżyc wydawał się być taki wielki. Był okrągły, pełnia.
Poszliśmy dalej, zaczynając od ponownego dostania się na górę, z której to ‘’sfrunęliśmy’’. Potem wszystko wyglądało niemalże tak samo. Drzewa i trawa, co jakiś czas krzaczki bądź grzyby i mech. Po jakimś czasie wszystko zaczęło robić się znajome, wiedziałam, że byliśmy coraz bliżej alfy.
Dalej byłam czujna. Rozglądałam się, nasłuchiwałam i węszyłam. Mój wróg miał tu zapewne wrócić, nie wiadomo jednak, kiedy to nastąpi. Możliwe, że jest tu nawet teraz...
< Anubis? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz