Wracaliśmy na nasze tereny, teraz wszystko w okół wydawało się znajome, a przynajmniej to można było odczytać z wyrazu pyska wadery. Ja nie rozpoznawałem niczego z okolicy. Chyba muszę zorganizować sobie kolejną wycieczkę rozpoznawczą. - uśmiechnąłem się w duszy do tej myśli. Yǒnggǎn rozglądała się czujnie, strzyżąc uszami i co kilka minut unosząc pysk i wąchając powietrze. Bała się że ten wilk, zaatakuje naszą watahę. Albo że czai się gdzieś tu ... Uniosłem pysk ku niebu i wciągnąłem powietrze, starając się wyczuć jego woń. Na szczęście nie wyczułem żadnego innego wilka, a tylko padlinę sarny jakiś kilometr stąd. Mdły odór śmierci drażnił mój nos, więc musiałem kichnąć by się go pozbyć. Nie było mowy by wpół zgniła sarna, wydała mi się apetyczna - żywiłem się krwią, a krew padliny już dawno wsiąkła w ziemię. Nagle gdzieś w zaroślach pękła gałązka, trzask był dość głośny by wypłoszyć srokę z gniazda i teraz ptaszysko skrzekneło nam nad głowami. Oboje z Yǒnggǎn wzdrygnęliśmy się słysząc trzask. Byłem pewien że w tym momęcie myślimy o tym samym. Czarnym wilku. Zastygliśmy bez ruchu, wpatrując się w nieruchome zarośla, a zaraz potem wilczyca rzuciła się do biegu.
- Biegnij! - krzyknęła w moją stronę, kiedy startowała. Nie miałem zbytniego wyboru, jak zaufać osądowi wadery. Biegliśmy jak dwie smugi, czarna i brązowa, przeskakując zwalone pnie i klucząc między drzewami. Adrenalina tętniła nam żyłach, przez co prawie nie czuliśmy bólu ran. Nikt nas jednak nie gonił, chyba że sam wiatr. Zatrzymaliśmy się pod krzakiem dzikich malin, spłoszeni jak małe zające. Yǒnggǎn zaczęła dyszeć.
- Nigdy więcej takiego biegu! - powiedziała a ja w milczeniu pokiwałem głową. Nie był to przyjemny bieg, tylko szaleńczy sprint na łeb na szyję, byle dalej od czegoś co złamało gałąź. Rozejrzałem się, ale nie widziałem nic znajomego w otaczającej nas gęstwinie ...
- Yǒnggǎn ... - zacząłem.
- Co? - spytała zerkając na mnie.
- Rozpoznajesz to miejsce? - dokończyłem pytanie. Wadera rozejrzała się.
- Nie. Chyba przez ten bieg zabłądziliśmy. - powiedziała.
- Cholera, cholera, cholera ... - zacząłem mruczeć pod nosem. Wadera spojrzała na mnie sceptycznie, ale nic nie powiedziała. Nagły lodowaty powiew wiatru szarpnął moim futrem. Wcześniej choć ie zwróciłem na to uwagi, było ciepło i duszno. Zadrżałem i spojrzałem na niebo. W naszym kierunku ciągnęły czarne chmury. W oddali uderzył piorun. Nie namyślają c się długo, wpełzłem pod krzak, a za mną Yǒnggǎn. Skuliliśmy się i czekaliśmy aż burza przejdzie nie czyniąc nam krzywdy. Miałem nadzieję że piorun nie uderzy blisko nas i nie podpali lasu ...
- Nie lepiej było by poszukać lepszej kryjówki? - spytała wadera, z powątpiewaniem patrząc na plątaninę gałęzi nad naszymi głowami.
- Tak, ale już za późno. - odpowiedziałem, gdy poczułem że na mój nos spada duża kropla wody. Zaraz potem zaczęła się prawdziwa powódź. Błyskało i grzmiało, a na dodatek lało jakby chmury chciały zatopić cały świat. Pod krzakiem było względnie sucho, choć od czasu do czasu zbłąkana kropla spadała na nas. Nagle aż poskoczyliśmy, gdy w pobliżu uderzył grom. Odetchnąłem głęboko, by się uspokoić i poczułem zapach dymu ... Spojrzałem ze strachem na Yǒnggǎn, która odpowiedziała mi równie przestraszonym wzrokiem. Zaraz potem przysunęła się bliżej i przytuliła do mnie bokiem. Nie odsunąłem się, jej futro było miękkie i pachniało domem. Przytuleni do siebie jakoś przeczekaliśmy burzę, raz zasypiając by zaraz głośniejszy grzmot nas obudził. Nie zanosiło się na to by burza skończyła się jeszcze w nocy, najpewniej będzie trwać do rana. Na szczęście ogień do nas nie doszedł. - pocieszyłem się w myślach, zamykając oczy i zasypiając.
<Yǒnggǎn?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz