- Jak my się stąd wydostaniemy? Dookoła sama woda... - powiedziała, wzdychając. Rozejrzałem się, ale moim oczom ukazał się ten sam widok co wcześniej. Woda obijała się o strzaskaną część jaskini i wlewała do środka, niosąc ze sobą chłodną bryzę. Miałem wrażenie że musimy się pośpieszyć, inaczej słońce w końcu zajdzie i będzie jeszcze gorzej.
- Może jak będziemy wołać "pomocy" to jakiś wilk nas usłyszy? - zaproponowała Yǒnggǎn. Nie widziałem innej możliwości. Podeszłem do dziury w ścianie i wydarłem się:
- Pomocy! Ratunku! Jesteśmy tu uwięzieni! Pomocy! - wrzeszczałem na cały głos. Yǒnggǎn również się dołączyła, ale żaden wilk nas nie słyszał. W końcu gardła bolały nas tak, że musieliśmy przerwać krzyczenie. Właśnie w tedy usłyszeliśmy trzepot skrzydeł tuż nad jaskinią. Nie brzmiały jak skrzydła małego ptaka, tylko czegoś większego. Może nam pomoże?
- Pomocy! - krzyknąłem starając się nie zwracać uwagi na ogień w gardle. Stworzenie sfrunęło i usiadło na brzegu dziury jaskini, wbijając czarne szpony w kamień i patrzące na nas złoto - pomarańczowymi oczami. Nie był to smok, gryf ani żadne inne znane mi stworzenie. Wyglądało jak ogromna czekoladowa sowa i kocim ogonem, zakończonym piórami. Popatrzyła na nas, świdrującymi oczami, jakby oceniała czy jesteśmy smaczni. Nie podobał mi się ten wzrok, więc cofnąłem się w głąb jaskini. Ptak wydał z siebie melodyjny gwizd.
- Wołaliście pomocy na całą okolicę! Pisklęta w gnieździe nie mogą przez was spać! - zahukała sowa. Po głosie można było poznać że jest to matka piskląt.
- Ale my tu utknęliśmy! - powiedziała Yǒnggǎn. Sowa przyjrzała nam się uważniej, dostrzegając rany moje i Yǒnggǎn. Westchnęła.
- No dobrze, pomogę wam. - powiedziała. - Wskakujcie na mój grzbiet i trzymajcie się mocno. Tylko i uważajcie by nie wyrwać mi żadnego pióra! - powiedziała. Spojrzałem na waderę i wzruszyłem ramionami. Chyba nie mieliśmy innego wyjścia.
<Yǒnggǎn?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz